środa, 27 maja 2015

Kreator – Dying Alive




Kreator – Dying Alive
2013, Nuclear Blast
Do pokaźnego grona koncertówek Kreatora dołącza kolejna pozycja. "Dying Alive" jest albumem zarejestrowanym podczas występu 22 grudnia 2012 w Turbinenhalle w niemieckim Oberhausen. Prawda jest taka, że Kreator nie nagrał słabej koncertówki i ten album nie jest wyjątkiem od tej reguły. Choć rzut oka na setlistę ujawnia spisek przemilczenia dokonań z "Terrible Certainty", która jest przez wielu uważana za najlepsza płytę Kreatora pod wieloma względami, to jednak dobór utworów należy ocenić w sposób pozytywny. Mamy największe hity oraz garść utworów z ostatniej płyty, które z powodów promocyjnych, a jakże, muszą przecież przeważać na tego rodzaju wydawnictwach tej klasy zespołu.

Po zapoznaniu się z zawartością utwierdzam się w przekonaniu, że najlepiej wychodzącym na żywo kawałkiem Kreatora w ostatnich latach jest "Phobia". Na żadnym koncercie czy też nagraniu na żywo Kreator nie zagrał tego słabo czy za lekko. Teraz też nie jest inaczej. Na "Dying Alive" praktycznie wszystko zostało zagrane poprawnie. Zdarzają się też naturalnie rysy na tafli germańskiej stali. Słychać, że na "Enemy of God" Mille nie wyrabia z formą wrzasków i zakrzyknięć, a w pewnym momencie wręcz daje sobie siana przestawiając się na melorecytację wersów. "Hordes of Chaos", który na albumie jest niemalże kwintesencją brutalności i agresji, na "Dying Alive" przez połowę trwania utworu został zagrany bez polotu, bez energii, niemalże bez zaangażowania. Nawet Ventor jakby łagodniej walił w bębny i talerze podczas tego numeru.  Z utworu "Coma of Souls" zostało zagranych pierwszych kilkanaście sekund utworu. Co prawda potem Kreator zaczął łupać o wiele lepsze "Endless Pain" jednak apetyt pozostał niezaspokojony. Bas Gieslera jest praktycznie niesłyszalny w miksie i bardzo rzadko dochodzi do głosu. Poziomy gitar są nierówne. Gitara Millego jest co najmniej dwa razy ciszej niż sygnał z wiosła Samiego i to nie tylko przy solówkach, ale też we wspólnych partiach riffowych. Są też wyraźne plusy materiału. Niesamowicie zabrzmiały utwory z ostatniej płyty, co zresztą było łatwe do przewidzenia, jednak mimo to zespół Millego i Ventora odwalił dobrą robotę przy ich graniu. Niesamowita agresja bije także z cudownie zagranego "Pleasure to Kill" i fenomenalnie naładowanego energią "Betrayer".

Rzeczą, która według mnie została trochę źle przemyślana jest zapowiadanie utworów i kontakt Millego z publiką. Praktycznie wszystko odbywa się w języku niemieckim. Wiadomo, Kreator to niemiecki zespół i gra w swoim rodzinnym kraju - teoretycznie nie ma w tym nic złego, by lider zespołu rozmawiał z publiką w swym ojczystym języku. Z wyjątkiem dwóch przypadków. Po pierwsze, powinien używać angielskiego jeżeli gra na dużych festiwalach. Wiadomo na takich imprezach jest masa ludzi z całego świata, a angielski jest obecnie językiem kosmopolitycznym. Po drugie, powinien używać angielskiego podczas występów, które są nagrywane w celu zarejestrowania albumu koncertowego, a z tego koncertu nie dość, że została wydana koncertówka na CD i winylu to ponadto zostało zarejestrowane na nim opasłe DVD. Kreator jest na tyle znanym zespołem, że odbiorcami jego muzyki nie są wyłącznie Niemcy, zwłaszcza że przecież teksty utworów są po angielsku. Poza tym także dedykacja znajdująca się na nagraniu jest przeznaczona dla "wszystkich fanów, w każdym zakątku świata". To na chuj tu szprechanie szwab-mową?!

Oprócz utworów zarejestrowanych na koncercie w Turbinenhalle, na drugim krążku tego dwupłytowego wydawnictwa miejsce dopełniły utwory bonusowe. Znalazły się tutaj wersje "na żywo" utworów "Demon Prince", "Amok Run", "Warcurse" znanych z pełniaka "Hordes of Chaos" oraz "When The Sun Burns Red" i "The Pestilence".

Ci, którym nie podszedł ostatni album Kreatora mogą kręcić noskiem, w końcu z 17 kawałków (nie licząc wszystkich intro oraz bonusów), aż pięć jest z ostatniego albumu studyjnego. Mimo wszystko jest to solidna i dobra płyta koncertowa. Nie pojawiły się na niej żadne ekscesy, które zapadły by w pamięć, lecz także solidna prezencja Kreatora nie uległa żadnej zmianie. Kreator najzwyczajniej w świecie poprawnie odegrał swoje utwory, błyszcząc nieznacznie to tu, to tam oraz blednąc nieznacznie w paru miejscach.

Ocena: 4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz