piątek, 5 lutego 2016

Elixir - The Son of Odin




Elixir - The Son of Odin
1986

Termin NWOBHM został ukuty, tak samo jak szumny slogan "Wielka Czwórka Thrashu", przez prasę muzyczną. Podobno po raz pierwszy użył go Geoff Burton z magazynu Sounds, opisując londyński koncert Iron Maiden, Samson i Angelwitch w 1979 roku. Od tamtego czasu klasyczny metal z Wysp jest konsekwentnie określany tym mianem. Prężna scena metalowa w Wielkiej Brytanii rozrosła się do gargantuicznych rozmiarów w latach osiemdziesiątych, jednak wiele dobrych zespołów nigdy nie miało szansy zaistnieć w szerszych kręgach, gdyż bardzo szybko zostali przyćmieni przez blask złotych idoli z tamtej epoki - Iron Maiden, Saxon, Def Leppard, Diamond Head, bękarci pomiot NWOBHM jakim był Venom oraz nieco starsze nazwy - Motorhead i Judas Priest. Dla tych, którzy chcą znaleźć nieco dobrej muzyki z tamtego okresu i są znudzeni średnim poziomem kapel, które coverowała Metallica w swych early days, leży cały ocean genialnych płyt takich zespołów jak Tokyo Blade, Cloven Hoof, Tank, Witchfinder General, Grim Reaper, Witchfynde, Tysondog, Satan, Split Beaver, Battleaxe, Avenger i wielu, wielu innych. Wśród nich dumnie stoi jeden z najlepszych albumów sceny NWOBHM - genialny debiut Elixir, zatytułowany "The Son of Odin".

Wówczas za Elixir nie stała żadna wytwórnia. Debiut został wydany ich własnym sumptem. Nie mieli więc szansy w starciu nie tylko z takimi gigantami jak Iron Maiden czy Saxon, ale także z nieco bardziej undergroundowymi kapelami. W dodatku w roku 1986 scena NWOBHM powoli zaczynała już zamierać. A jednak - "The Son of Odin" okazał się porywający i ekscytującym powiewem nowej energii, która zanurza słuchacza w o wiele bardziej mrocznej atmosferze niż można by było się spodziewać po muzyce tego typu.

Jak prezentuje się zawartość krążka? Na płycie znajdziemy dziewięć utworów, które ukazują przekrojowe spojrzenie na zagadnienie brytyjskiego heavy metalu z lat 80tych. Zróżnicowane tempo, niejednolite kompozycje oraz heterogeniczne riffy i leady sprawiają, że "The Son of Odin" po pierwsze - nie wali nudą, po drugie - jest piękną przekrojową przygodą poprzez tradycyjny energetyzujący metal.

Każdy utwór jest tak dopracowany, że nie spocznie się na jednym jego przesłuchaniu - chce się wracać i to nie tylko do albumu jako całości, ale i do poszczególnych utworów. No proszę, no: tętniący ostrą mocą galopujący niczym dziki tarpan "Hold High The Flame" stanowi piękne zestawienie energii i epickości, spowity woalem mroku i tajemniczości "Pandora's Box" z tymi swoimi leadowymi wtrętami i otwierającym riffem, który potem zaadoptuje Sodom w swym "Magic Dragon", uderzający perkusyjnym biczowaniem i gitarowym atakiem ciężarowym mroczny "Trial By Fire"... Tutaj każdy utwór stanowi bardzo ciekawe spojrzenie na NWOBHM. Nie zabrakło także jaskrawszego momentu w postaci przebojowego, a nadal posiadającego ciężar i ogień "Treachery (Ride Like The Wind)". A "Starfight" ze swoimi zmianami tempa - kreujący wizję lawirowania między pojazdami na autostradzie przy prędkości dwustu na godzinę, przeplataną z charakterystycznymi dla NWOBHM przejściami, bridge'ami i melodiami? Istna petarda.

Nadmienię, że teksty świetnie współgrają z muzyką. W "The Star of Beshaan" i "Dead Man's Gold" czuć w muzyce to, co przekazują nam liryki. Czuć tę złudną, iluzoryczną nadzieję sukcesu i pełne grozy napięcie. Śmiertelny kosmiczny pojedynek "Starfight" jest jak najbardziej namacalny. Zamykając powieki możemy zobaczyć oczami wyobraźni eksplozje gwiezdnych statków w pustce kosmosu. Z "Pandora's Box" bije istne ucieleśnienie desperacji i paraliżującego marazmu, a "Trial By Fire" mimo swej dynamicznej i szybkiej wymowy nadal wznieca poczucie zagrożenia i grozy przed nieznanym.

Album wieńczy epicka kompozycja tytułowa. Tutaj też Elixir sprawnie operuje klimatem i nastrojem. Jest epicko, a przy tym ostro i energetycznie. Pasja i emocje wylewają się stąd kaskadami. Czuć tutaj koniec świata i triumfalne nadejście syna Odyna (zapewne Vidara lub Valiego) - Ragnarok i ostateczną walkę, w której mimo wszechogarniającego poczucia beznadziei i strachu, nie można się poddać.

Produkcja dźwięku stoi na bardzo dobrym poziomie. Wszystkie instrumenty są wyraźnie słyszalne i posiadają miłe dla ucha ciepłe, mięsiste brzmienie. W dodatku ich proporcja w miksie jest znakomicie wyważona. Werbel i wokale nie mają tony pogłosu, a centrala i bas mają tyle dołu ile powinny mieć. Gitary i nabuzowana kofeiną perkusja kreują ponure i epickie wizje, które splatają się w nierozerwalnym wzorze geniuszu.

Wokale Paula Taylora są znakomite. Gość umie śpiewać mocno i przekonująco. Jego barwa głosu, przypominająca nieco Biffa Byforda z Saxon; bardzo dobrze brzmi w melodycznych, a przy tym agresywnych wersetach. Jego wokale w bardzo ciekawy sposób akcentują klimat utworów Elixir, co sprawia, że ten album zyskuje dodatkowe wymiary głębi.

"The Son of Odin" jest pozbawiony maniery przekombinowania. Wszystko tu jest stosunkowo proste, a mimo to ten album nie nuży i nie wieje sztampą. Aranżacje struktur poszczególnych utworów zostały skonstruowane ze smakiem i z niebanalnym kunsztem. Nie spotkamy się tutaj z płytkim szarpidructwem i prymitywną nijakością.

Płyta była wielokrotnie wznawiana - i bardzo dobrze, bo szkoda, by takie materiał poszedł w zapomnienie. W 2001 roku po raz pierwszy pojawiła się na srebrnym krążku dzięki greckiemu Cult Metal Classics (ci goście wznowili także takie kulty jak Kublai Khan, Breaker, Brainfever czy obie płyty Titan Force). Od tamtego czasu ukazały się jeszcze trzy reedycje w tym formacie - w 2004, 2006 i 2011 roku. Ostatnie wznowienie sumptem High Roller Records na dokoksanym podwójnym wydaniu winylowym ukazało się w 2013 roku. Niestety nie miałem okazji dotrzeć do żadnego z tych wydawnictw, więc nie mogę się wypowiedzieć o tym czy brzmienie było w jakiś sposób zmanipulowane na nich i jak się prezentuje jego jakość. Fakt faktem, do każdego z tych wznowień dodano mniejszą lub większą ilość bonus tracków z dostępnej puli: sesje live z BBC, nagrania demo, nagrania z singli oraz odrzut z sesji nagraniowej "The Son of Odin", który nie trafił na płytę, w postaci "Chariot of the Gods".

Ocena: 6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz