wtorek, 16 lutego 2016

Crimson Glory - Transcendence



Crimson Glory - Transcendence
1988, Roadrunner Records


Po genialnym debiucie Crimson Glory przyszedł czas na ich "dwójkę" czyli kosmiczny "Transcendence". Trudno jest mówić o "Transcendence" nie porównując go do jego poprzednika. Oba albumy to solidny power metal w amerykańskim stylu, w którym dopracowany jest praktycznie każdy aspekt. Oba wydawnictwa idealnie uchwyciły heavy metalową esencję energii, pasji i emocji. Trudno nawet wskazać, który jest lepszy. Raz mam tak, że jest to zdecydowanie "Crimson Glory", a raz, że właśnie "Transcendence". Obydwie płyty są naprawdę magicznymi dziełami, które bardzo trudno jest przebić innym kapelom. Najzwyczajniej w świecie mamy tutaj do czynienia z doskonałościami.

Przy Crimson Glory zawsze warto wspomnieć o wokalach, bo te stały w tej kapeli na najwyższym możliwym poziomie. Midnight był chyba najlepszym heavy metalowym wokalistą wszech czasów. Głos jakim dysponował charakteryzował się niesamowitą wysokością, mocą i elastycznością. Gość posiadał nieziemską skalę. Tu nie uświadczymy piania czy fałszów. Midnight na "Transcendence" wyczyniał takie rzeczy, ze swoim głosem, że głowa mała, a uzupełniające go chórki, tylko uwypuklają jego zdolności wokalne. Tu nawet nie ma co opisywać - to trzeba usłyszeć. Najbardziej metalowy wokal jest czysty i czytelny i nawet z tym nie handlujcie fanboje trzecioligowych deszcz metali.

Robotę zresztą robią nie tylko nieziemskie wokale Midnighta, ale także podwójny atak gitarowy Drenninga i Jacksona. To jest coś dla fanów Accept, Queensryche, Liege Lord, Riot, Judas Priest czy Iron Maiden - dwie gitary zatracone w fantastycznych mocnych melodiach i ognistych solówkach, nie stroniące przy tym od ostrych heavy metalowych riffów. Gitary, tak samo jak wokal, są po prostu bezbłędne.

Album otwiera "Lady of Winter" - co samo w sobie jest świetnym wyborem na pierwszy track. Żywy i emocjonujący utwór, pełen melodii i mięsa. To nie są plastikowe melodyjki rodem z Children of Bodom - tutaj instrumenty tkają kunsztowne kobierce dźwięków i dostojne woale melodyki, a nie jakieś przaśne biesiadne podskakujki, które brzmią jakby ktoś przywiązał akordeon do rąk epileptyka podczas ataku padaczki. Po "Lady of Winter" wpada hit i najbardziej błyszczący element tego albumu - "Red Sharks". Podniosły, a przy tym nabuzowany ogniem antykomunistyczny pean, w którym Midnight za mikrofonem wyczynia takie cuda, że Bruce'owi Dickinsonowi by ścięło glej na synapsach. Ten utwór to cios nad ciosy. A te dorodne harmonie gitarowe? Przejścia? Przebitki? Bębny? Bomba! Ta kompozycja płonie w głośnikach niczym rozgrzana plazma.

W "Masque of the Red Death" genialne leady przeplatające się z rozżarzonymi agresja riffami. W tym wszystkim bryluje niezwykle interesująca solówka i osiąganie szczytów głosowych możliwości człowieka. Chociaż w sumie można odnieść wrażenie, że Midnight wcale nie jest istotą ludzką - żaden człowiek nie potrafiłby tak dobrze śpiewać. Podobne podejście do aranżacji struktury utwory jak w "Masque of the Red Death" możemy zaobserwować w "Where Dragons Rule", choć ten utwór nie został uzbrojony w aż taką szybkość i gniew jak "Masque of the Red Death".

Crimson Glory potrafiło także tworzyć niezwykle mroczne kompozycje, co udowodniło już na swoim debiucie. Na "Transcendence" to "In Dark Places" kreuje widmo nieokreślonej, lecz nieuchronnej zguby, czającej się tuż za granicą percepcji. Marszowe riffy, gęste talerze i klimatyczne zaśpiewy Midnighta, który tym razem schodzi w dolne rewiry swojej skali głosowej, sprawiają że włoski stają na ciele, a ciarki urządzają sobie sztafetę w górę i w dół pleców słuchacza. Progresywny "Eternal World" rozwija ten klimat trwogi zupełnie z innej strony - histerycznego chaosu i poczucia zatracenia się w niekończącym się wirze entropii.

Na płycie znalazły się także ballady - i to aż kilka i przy tym całkiem niezłych. Mi się podobają, a ja zawsze przejawiałem wstręt do metalowych ballad, z wyjątkiem tych, które są dobrze napisane i nie promieniują kiczem. Choć "Painted Skies" i "Lonely" nie przebijają "Lost Reflection" - jedynej ballady z "Crimson Glory" - to nadal stanowią bardzo wartościowy dodatek do "Transcendence". Pełno tutaj naturalnej nostalgii, sentymentu, emocji, pasji. Gdy do głosu dochodzą leady gitarowe, robi się już tak gorąco, że niemal eksplodują serca w śmierci termicznej. Trochę gorzej wypada "Burning Bridges", jednak nadal daje radę. Album wieńczy utwór tytułowy - rozpoczynający się majestatycznie i epicko, by potem zgodnie z tytułem wzbić się w wielowymiarowe przestrzenie melancholijnej pustki.

"Transcendence" zostało przyobleczone w okładkę, która idealnie odzwierciedla zawartość muzyczną albumu - ta muzyka porwie słuchacza w nieziemski trans i orgazm muzyczny. No nikt mi nie powie, że utrzymana w pięknej kolorystyce okładka na której goła baba przypięta kablami do rakiety i otoczona polem siłowym, strzela laserami z oczu, lecąc przez przestrzeń kosmiczną po orbicie nad ziemskim globem, wylatując z jakiegoś futurystycznego statku czy też portalu czy co to tam jest, może zdobić kiepski album.

W sumie "Crimson Glory" i "Transcendence" to jedyne albumy godne przesłuchania, które zostawiło po sobie Crimson Glory. Na trzecim albumie eksperymenty zespołu poszły w tak złym kierunku, że aż się przykro robi. "Strange and Beautiful" rzeczywiście było nomen omen dziwne, jednak na pewno nie piękne. Komercyjny hard rock z brutalnie okrojonymi gitarami i popisami nowego hinduskiego bębniarza, który chyba nie potrafił grzmocić heavy metalu, więc wrzucał jakieś plemienne zagrywki. Co prawda wokal Midnighta dalej błyszczał, jednak to już nie było to. Ostatni album Crimson Glory, nagrany bez Midnighta, też był marną produkcją, w której chyba tylko chodziło o to by pokazać jak skomplikowane motywy można wycisnąć z nowego wokalisty - Wade'a  Blacka. Midnight co prawda potem wrócił do Crimson Glory, ale na naprawdę krótki okres. W każdym razie, więcej albumów raczej nie uświadczymy. Na pewno nie z Midnightem, który zmarł na pęknięcie żylaków przełyku w 2009 roku i raczej nieprędko z Jonem Drenningiem, aresztowanym razem z dwudziestoma pięcioma murzynami w 2014 roku w obławie antynarkotykowej na Florydzie. W ogóle to, co się odjaniepawlało w Crimson Glory przez ostatnie lata, to niezły materiał na osobny artykuł.

No super opcja - wywal Midnighta z kapeli w 2007 roku za to że prowadził pod wpływem z 0,2 promilami alkoholu we krwi, daj się potem złapać z koką o wartości ponad pół miliona dolarów. Ach, ta obłuda.

Reasumując - pierwsze dwie płyty Crimson Glory to prawdziwy power metal - mocny, melodyjny, energetyczny. To nie są czcze stulejarskie pomyje dla miałkich kutasiarzy w stylu Hammerfall, Dream Evil, Kamelot, Freedom Call czy tego padacznego nieporozumienia pt. Sonata Arctica. Apoteoza power metalu, do cholery, a nie jakieś podskakujki dla kłykcin po syfilisie.

Ocena: 6/6



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz