czwartek, 21 stycznia 2016

Angelus Apatrida - Hidden Evolution



Angelus Apatrida - Hidden Evolution
2015, Century Media


Dobra, może lepiej na starcie powiem jakie wnioski płyną z tej recenzji. Otóż nie słuchajcie tej płyty. Nie warto sobie psuć dnia jak ja. No, ale przejdźmy do tego, co jest istotne, bo pewnie zaraz się podniesie larum jakiś urażonych gimbokataniarzy. Angelus Apatrida to hiszpański zespół z tej Nowej Fali Thrash Metalu, czyli ruchu młodych muzyków, który miał niby zrewitalizować scenę metalową i przywrócić ją do korzeni. Jak wyszło, wszyscy wiemy. No, ale nie uciekajmy w dygresję, wracajmy do Hiszpanów. "Hidden Evolution" jest ich już kolejnym krążkiem... o ile kogokolwiek to obchodzi, bo jego zawartość jest zwyczajnie biedna. I niemiłosiernie nudna. To jest tak bardzo nudny album, że szok. Bez worka kawy, konteneru energetyków i torby amfetaminy nie da się tego zdzierżyć. Co jest paradoksalne same w sobie, bo thrash metal nie powinien być nudny. Powinien kopać po mordzie i słać gigawolty pod skórę słuchacza. Dajcie se spokój z Angelus Apatrida, serio - to jest tak nudne jak porno z Amiszami. Nudne jak wyścigi bananów. Nudne jak nieagresywna inseminacja trzody chlewnej, oparta na perswazji i argumentacji psychologicznej. Po prostu nudne w chuj.

Z początku nic nie zapowiada tragedii. Riff wprowadzający do "Immortal", który rozpoczyna album, wygląda naprawdę smakowicie. Aż dałem się zwieźć i z niecierpliwością, wręcz z wypiekami na twarzy, śledziłem dalszą część utworu. No i dostałem po mordzie. Zdarzyło się jeszcze trochę fajnych zagrywek, ale oprócz tego dostałem sporo marnych riffów w stylu środkowego Annihilatora oraz Trivium plus zaśpiewy, które naprawdę bolą. Zwłaszcza refreny. Tutaj Bullet For My Valentine i Trivium gnieżdżą się silnie. A to wszystko ubrane w to nudne nowoczesne brzmienie, które odstręcza niemiłosiernie. Najgorsze jest to, że w sumie naprawdę niewiele temu wszystkiemu zabrakło, by to był naprawdę fajny utwór - bo jest niezwykle chwytliwy, są w nim fajne riffy i ma potencjał. I tak właściwie mamy przez cały album.

Myślałem, że dalej będzie lepiej. Ale nie jest. Utwory zwykle zaczynają się fajnym riffem, by potem wpaść w jakąś stereotypową i marną siermięgę, okraszoną fatalnymi wokalami i denerwującymi patentami instrumentalnymi oraz klimatem charakterystycznym dla wszystkich Nickelbacków metalu. Jak w drugim utworze weszły plemienne metalcore'owe zaśpiewy w refrenie, to już myślałem, że mnie szlag trafi. A te w "Tug of War"? Fajnie, że zespół chce "uciekawić" swoją muzykę, ale robi to w sposób według mnie strasznie nieudolny. Nienaturalne udziwnienia zawsze będą brzmiały jakby były wymuszone.

Dużo tu metalcore'u w stylu Trivium, zwłaszcza w wokalach i przejściach gitarowych. Dla odmiany perkusja jest tak nudna i monotonna jak tylko się da. Chyba że robi jakieś dziwne metalcore'owe - a jakże - wstawki. Wtedy jest nudna i żałosna. To ma być thrash? A nawet walić thrash - to nawet dobra muzyka nie jest. Album ma swoje momenty, co prawda, i to dobre momenty! Ale nie ma ani jednego, ani kurwa jednego utworu, który byłby w porządku - tylko w porządku! - od początku do końca. Dlaczego robicie to muzyce? Czym ma być to "Hidden Evolution"? W jaki sposób muzyka ma się stać lepsza dzięki tej płycie? W jaki sposób ja, jako przeciętny słuchacz, przeciętny fan muzyki metalowej - w jaki sposób ja mam się stać lepszy dzięki temu? To ma mnie jarać? Co to ma być?

Dotrwałem do końca tego ścierwa, nie zalewam. Umęczyłem się jak szambonurek w Narodowy Dzień Spuszczania Wody. Czuję się po tym źle i mam sobie za złe, że dałem w końcu szansę temu zespołowi. Słyszałem pojedyncze utwory z wcześniejszych płyt kilka lat temu i nie byłem zachwycony. Myślałem, że coś się zmieniło i warto dać temu kilkanaście minut, a premiera nowego materiału była niezłym do tego pretekstem. No i mam za swoje. Nowa Fala Thrashu prawie zawsze zawodzi. I jeszcze to brzmienie, tak zmodernizowane na siłę - z klinicznie czystymi odstępami między instrumentami, bez krztyny organiczności, naturalności, ciepła i mięsa w piecach. Idźcie z tym do sterylnego laboratorium, a nie do pełnej pasji i kreatywności domeny sztuki i artyzmu jaką jest muzyka.

Oddam jeszcze sprawiedliwość muzykom, gdyż posiadają niezłego skilla w graniu na swych instrumentach - solóweczki, riffy i te sprawy (choć okaleczone i prostackie zagrywki też się pojawiają). Gratuluję, tylko co z tego? Stwórzcie coś, co jest muzyką a nie jej parodią. I nie krzywdźcie fanów thrash metalu na gadkę, że gracie thrash metal i że super album nagraliście.

Naturalnie, są na tym świecie ludzie, którzy myślą, że Crisix i Havok to jakieś niewyobrażalne objawienia i super zespoły i im nowy wypierd Angelus Apatrida podejdzie. No i super, nic z tym nie zrobimy, tak jak z ludźmi, którzy uważają, że prażone mrówki to egzotyczny przysmak i ekstaza podniebienia. Wszyscy inni, którzy nie mają patologicznego uszkodzenia mózgu nie jedzą robactwa. I nie słuchają fatalnego pseudothrashu.

Ocena: 2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz