niedziela, 22 listopada 2015

Exciter - Long Live The Loud




Exciter - Long Live The Loud
1985, Music For Nation

Pierwsze trzy albumy kanadyjskiego Excitera to jebaniutka definicja speed metalu. "Heavy Metal Maniac", "Violence & Force" i "Long Live The Loud" to trzy grubo ciosane filary czystej wspaniałości. Na "Long Live The Loud" Exciter dalej robił swoje - nagrywał chwytliwe i przebojowe ścigacze, promieniujące klimatem muzyki lat osiemdziesiątych. Złota muzyka złotej ery.

Album, nim uderza swą mocą i energią, rozpoczyna się klimatycznym intro - "Fall Out" - pełnym dramatyzmu i złowieszczego nastroju. Po dwóch minutach kreowania ponurych, katastroficznych wizji samymi tylko dźwiękami, "Long Live The Loud" wyrywa nas brutalnie w świat prędkości i przebojowego łojenia. Meritum stanowi tutaj piekąca gitara i idący jej w diabelski sukurs dźwięczny, dudniący bas, a wśród tego wszystkiego bryluje żywa perkusja, mnożąca przejścia na werblach, gdzie tylko się da. Temu wszystkiemu towarzyszy ostry i wysoki głos Dana Beehlera, śpiewającego, a raczej rozwrzeszczanego, perkusisty. Beehler nie oszczędza się ani na jotę na tym albumie - dając z siebie wszystko. Dzięki synergii tych wszystkich elementów takie hity jak "I Am The Beast", "Sudden Impact" oraz główny punkt programu, czyli sam tytułowy "Long Live The Loud" tętnią nieujarzmioną energią i megawatami mocy.

Z szybkimi hiciorami kontrastują nieco wolniejsze, utrzymane w średnim tempie metalowe walce. Na poprzednich dwóch albumach Exciter udowadniał, że potrafi się znakomicie odnaleźć także w takiej stylistyce - i tutaj jest podobnie. Takimi hymnami są ponury "Victims of Sacrifice" i rozwiany pustynnym wiatrem rock'n'rollowy "Born To Die".

Płytę konkluduje epicki "Wake Up Screaming". Przez dziesięć minut Exciter urządza spektakl stalowych riffów, zaginając dookoła nich mglisty woal tajemniczości. Pojawiające się w tle gitarowe leady, wychylające się niczym zza gęstej mgły dodają ogółowi niesamowitej wielowymiarowości. "Wake Up Screaming" brzmi jak dźwiękowe tło targanej językami mgły miejskiej dzielnicy przemysłowej, gdzie między rozpadającymi się halami grupy odzianych w jeans i skóry ludzi zmierzają na mordobicie. Przy tej kompozycji wywala wskazówkę w klimatometrze ostro poza skalę. Nie tracące dostojności końcowe przyspieszenie i rozdzierające wrzaski Beehlera stanowią już tylko wieńczącą wisienkę na tym metalowym torcie.

Nie ma co taić faktu, że "Long Live The Loud" jest świetnym albumem. Do wspomnianych elementów dodajmy jeszcze brzmienie, tak bardzo w stylu lat osiemdziesiątych i tak bardzo pasujące do tego typu grania oraz wyraźnie słyszalną pewność siebie, pasję i dobrze dopracowane aranżacje - i mamy klasyka. Całokształtu dopełnia jeszcze cover art autorstwa Alana Craddocka, który pojawił się pierwotnie na okładce "The Door Into Fire", amerykańskiej pisarki fantasy Diane Duane.

Niniejsza recenzja powstała w oparciu o oryginalne pierwsze winylowe wydanie z 1985 roku. Sam album jednak był wielokrotnie wznawiany. Ostatni zremasterowany pressing wyszedł sumptem Megaforce w 2005 roku. To wydawnictwo zawiera także trzy bonusowe utwory, które pierwotnie znalazły się na EP "Feel the Knife", czyli tytułowy rock'n'rollowy "Feel The Knife" oraz dwa live'y z 1984 roku: "Violence and Force" oraz "Pounding Metal".

Ocena: 5/6


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz