poniedziałek, 9 listopada 2015

Skelator - Agents of Power






Skelator - Agents of Power
2012, Metal on Metal

Formując amerykańską epicką scenę ostatnich lat Skelator jawił się jako zespół, którego przeznaczeniem jest osiągnąć wiele. Choć nigdy nie przykuł mojej uwagi, to zawsze był zespołem, którego z chęcią można było sobie od czasu do czasu posłuchać. "Agents of Power" przyniósł jednak znaczącą zmianę tego stanu rzeczy. Na album składa się aż 16 utworów, z czego ostatnia dwunastka jest konceptem oscylującym wokół postaci Elryka z Melniboné z klasycznej sagi fantasy autorstwa Michaela Moorcocka. Postać ta stała się wcześniej inspiracją dla wielu innych kapel. Nic dziwnego, gdyż literatura zawsze była wielkim źródłem natchnienia dla sceny metalowej. Cieszy mnie fakt, że coraz częściej są wykorzystywane wątki z tych trochę mniej znanych dzieł fantasy. Tolkien, Lovecraft i Howard są już trochę zbyt oklepani, miło jest czasem usłyszeć odmienną inspirację. 

Zacznijmy jednak od podstaw. Kompozycje oraz warsztat muzyczny na „Agents of Power” stoją na najwyższym, światowym zespole. Zespół umiejętnie operuje zmianami tempa i prawdziwym kalejdoskopem klimatycznych motywów. Raz wieje patosem i napompowaną testosteronem muskulaturą, a raz promieniuje szybkością, niczym uderzenie przeraźliwego ostrza zagłady. Gitary mają w sobie dużo mięsa i nieco brudu, przez to produkcja nie jest sztucznie wypolerowana. Wokale Jasona są potężne i dopracowane jak nigdy dotąd. Już pierwszy numer (tytułowy) pokazuje, że wokalista Skelatora jest prawdziwą "Krtanią Zagłady". 

Utwory składające się na tę płytę słucha się z przyjemnością. Wspomniany numer tytułowy to genialny hicior. Z płomiennymi solówkami, mocnymi riffami i świetnym przełomem rytmu w epicki i wzniosły refren. Jest to cios jakich mało, tym bardziej cieszy fakt, że Skelator stworzył godną kompozycję, która spokojnie może stawać w tym samym szeregu, co numery Brocas Helm czy Omen. Innym dobrym numerem, diametralnie innym niż „Agents of Power”, jest "Rhythm of the Chain", który ma w sobie wielką dozę amerykańskiej rock’n’rollowej przebojowości z początku lat osiemdziesiątych. "Gates of Thorbadin" oraz "Dream Dictator" wręcz promieniują mocą i wzniosłą potęgą. Jednakże te wymienione cztery utwory są jednak dodatkiem, choć wspaniałym dodatkiem, do clou programu jakim jest wspaniała koncepcyjna opowieść w dwunastu utworach. 

Epickie kompozycje godne epickiej sagi, okraszone zostały cytatami z powieści, na której się opierają. Poszczególne utwory są świetnie wyważone i poprawnie zaaranżowane. Całości słucha się z niewypowiedzianą przyjemnością. Naprawdę, spokojnie można być pod dużym wrażeniem. Nie dość, że oprawa graficzna jest przepiękna, to i zawartość krążka jest wykuta z najlepszych materiałów, dostępnych w metalowych kuźniach zniszczenia. Myślę, że spokojnie można ten album polecić każdemu maniakowi cięższego grania, od łebków siedzących kompletnie w epickim heavy przez thrashowych kataniarzy po fanów old-schoolowego speed/poweru ze Stanów. Mocne, dobre, smaczne. 

Ocena: 5,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz