poniedziałek, 10 października 2016
Hellbringer - Dominion of Darkness
Hellbringer - Dominion of Darkness
2012, High Roller Records
Istnieje taki dość popularny ostatnio pogląd głoszący, że Australia nie zawodzi. Rzeczywiście, trudno jest się doszukać tam czegoś, co by było zakałą sceny metalowej, zarówno wśród kapel starszej daty jak i tych nowszych. Hellbringer, bluźniercze trio z Canberry założone w 2007 roku, wpisuje się także w ten schemat orania pozerów i kopania dupsk.
Zaatakowawszy z furią swoimi EP z 2011 roku (wydanym w sumie w 2009 roku jeszcze pod nazwą Forgery - wersja z 2011, wydana już pod nazwą Hellbringer, ma dwie dodatkowo dograne ścieżki), nakarmili nasze oczekiwania takimi hiciorami jak przegenialne "Screams From The Catacombs" czy "The Banished". I można śmiało powiedzieć, zwłaszcza z perspektywy czasu, że następujący po nim debiutancki długograj "Dominion of Darkness" spełnił pokładane w nim nadzieje. Na tym albumie Hellbringer w końcu zaakcentował własny styl i charakterystykę swego podejścia do black/thrashu. O ile wcześniej czuć było, że jest to taka typowa demóweczkowa kapela, która fajnie nakurwia, ale brakuje jej takiego ostatniego szlifu - iskry, która odróżniłaby ich od dowolnej innej grupy na poziomie, wpisującej się w ten nurt, tak "Dominion of Darkness" to sztos solidny, nad którym można z satysfakcją pokiwać główką.
Dostaniemy tutaj nieco klasyki w postaci inspiracji wczesnymi dokonaniami takich kapel jak Destruction, Slayer i Sodom. Oprócz tego przebijają się tutaj trochę mniej oczywiste, lecz wciąż popularne w black/thrashu wzorce w postaci wpływów "Power of Darkness" Minotaur, "Finished with the Dogs" Holy Moses, no i takich tuzów jak Desaster czy Nifelheim, a także starej szkoły australijskiego grania - Slaughter Lord i Hobbs' Angel of Death. Tej młodszej zresztą też, bo nie trzeba się zbytnio wysilać, by wyobrazić sobie Hellbringer jako support takich grup jak Destroyer 666 czy Gospel of the Horns.
"Dominion of Darkness" słucha się niezwykle przyjemnie. Dużo tutaj chwytliwych kawałków, jednak bez czepiania się frywolnej łatwizny i miałkości. Mięso leje się z poszczególnych utworów jak z wilka u Henryka Kanii, a siarkowe opary buchają tęgo i rzęsiście. Nie zabrakło tutaj świetnie dobranych partii basowych i perkusyjnych, wyłamujących się przed wiodącą prym gitarą, która ostrzeliwuje wszystko naokoło plugawymi riffami. Jest ostro.
Jeżeli chodzi o warstwę liryczną, tutaj nie ma większych niespodzianek - teksty zwyczajnie pasują do muzyki. Tak jak w Venom, Possessed czy Nifelheim. Nie spotkamy tutaj jakiś zawiłych metafizycznych metafor, tylko ciemność, pierwotne zło i piekielną przemoc.
Biorąc pod uwagę jak dobrze się prezentuje muzyka na "Dominion of Darkness" - i to pod względem atmosfery, szczerości, brzmienia, jak i struktury samych kawałków, solówek i riffów, Hellbringera można postawić w jednym szeregu z takimi kapelami jak Cruel Force, Deathhammer, Nekromantheon, Antichrist czy Chapel. Sprowadzający Piekło to sztos dorodnego sortu. Poletzam.
Ocena: 5/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz