piątek, 21 października 2016

Grim Reaper - dyskografia - recenzja





Grim Reaper - See You In Hell
1983/2000, Spitfire Records

O tej perełce NWOBHM można mówić właściwie w samych superlatywach. Wydany w 1983 roku (a w USA w 1984) debiutancki album Grim Reaper wpisuje się pochód klasyków heavy metalowego grania, które w tym okresie wprawiły w zachwyt maniaków nabierającego coraz większego rozpędu heavy metalu. Bo “See You In Hell” to sztos jakich mało! Nie bez kozery Grim Reaper, razem z takimi zespołami jak Tank czy Tokyo Blade, należy do czarnych koni NWOBHM - koni które nie załapały się do bezpośredniego mainstreamu.

Zespół został założony w angielskim Droitwich w 1979 roku przez gitarzystę Nicka Bowcotta, a jego “odkrycie” przez wytwórnię zostało spowodowane wygraniem przez kapelę lokalnej Bitwy Zespołów, w której okazali się lepsi od 99 innych kapel. W 1982 do składu dołączył Steve Grimmett, ówczesny wokalista Medusa - czyli, jak to humorystycznie określają fani zespołu, brzydka baba z głosem jak anioł. W roku 1983 rzeczone “See You In Hell” uderzyło z pełną mocą. Na debiutanckim krążku Grim Reaper bryluje osiem świetnych kompozycji. Muzyka GR jest idealnie wyważona - pełna wypełnionych wigorem i pasją solówek, zadziornych, mięsistych riffów i świetnie skomponowanych poszczególnych partii. A do tego głos Grimmetta, który wlewa żar i żywioł w całość. Nawet w “Dead on Arrival”, w którym przejaskrawia swoje możliwości jak tylko jest to możliwe.

Najbardziej błyszczy tytułowy hicior. Przebojowy, ciężki, szybki i potężnie wysycony energią. Oryginalnie zamykający krążek, na reedycji Spitfire Records został umieszczony jako otwieracz. I muszę przyznać, że to strzał w dziesiątkę, bo już od pierwszych dźwięków gitary, do wtóru monumentalnej centrali i tomów, można się od razu zakochać w tej płycie. Jednak nie jedyne “See You In Hell” potrafi tutaj namącić. Wspomniany już “Dead on Arrival”, “Wrath of the Ripper”, “All Hell Let Loose”, “Now or Never”, “Run For Your Life” i ciekawa ballada “Show Must Go On” - to cios za ciosem i prawdziwa kwintesencja tego, co w NWOBHM najlepsze. Mało jest takich albumów z Wysp z tego okresu, które byłyby tak równe jakościowo, praktycznie bez żadnych wypełniaczy, trzymające w napięciu od deski do deski. Nawet “Liar”, który według mnie nie jest aż tak dobry jak reszta zawartości krążka, nie można odmówić dozy geniuszu. Zwłaszcza z tym przyspieszeniem na początku partii solowej.

Wszystkie utwory, oprócz “The Show Must Go On”, skomponował duet Bowcott/Grimmett. Współpraca wyszła im znakomicie i w sumie szkoda, że na nowym albumie Grim Reapera (a właściwie Steve Grimmett’s Grim Reaper) zabrakło oryginalnego gitarzysty. W każdym razie, ci którzy jeszcze nie znają Grim Reaper, a twierdzą, że Iron Maiden to najlepszy heavy metal z UK, koniecznie powinni zapoznać się z “See You In Hell”.

Ocena: 6/6



Grim Reaper - Fear No Evil
1985/2000, BMG

Grim Reaper wypolerował swój styl niemalże do granic przyzwoitości na swym drugim albumie. Jest przebojowo, ale jest też ciężko i mięsiście. Steve Grimmett ze swoim anielskim wokalem atakuje raz po raz, nie zostawiając miejsca na jakikolwiek fałsz w swych wysokich zaśpiewach. “Fear No Evil” to album ostry, lecz jednocześnie niezwykle miły dla ucha. Kompozycje są prostsze i bardziej radiowe w porównaniu z surowym debiutem, lecz nadal nie tracą większości swojej pasji, energii, wigoru i ciężaru.

To, co się chwali i przy okazji sprawia, że “Fear No Evil” jest tak dobrym albumem, jest fakt, że Grim Reaper nie starał się kopiować. Nie jest to “See You In Hell” bis, lecz naturalne rozwinięcie stylistyki, które zaowocowało kolejnymi świetnymi kompozycjami. Legato w riffach do “Never Coming Back” to jedne z lepszych zagrywek w rytmice spod znaku NWOBHM. A takich smaczków jest tu więcej. Oprócz wspomnianych kawałków, największą estymą tutaj darzę “Lord of Darkness (Your Living Hell)”, “Let The Thunder Roar” i “Lay It On The Line”. Świetnie je uzupełniają dynamiczne “Matter of Time” i “Fight To The Last” oraz “Final Scream” z tym swoim dziwacznym intro.

Nawet kabotyński “Rock And Roll Tonight”, kompozycja utrzymana w nieco irytującym stylu, kojarząca się jednoznacznie z glamową amerykańską sceną, nie drażni. Może dlatego, że jednak GR ma klasę i nawet taką lekką i prostacką przebojówkę potrafi utkać w umiejętny i zwyczajnie fajny sposób, w przeciwieństwie do takich wysrywów jak Cinderella czy Ratt. Aczkolwiek fakt, że w jakieś połowie kawałków Steve Grimmett zaczyna od wykrzyczenia tytułu może nieco drażnić. Może to było na potrzeby pracy studyjnej, by się nie pogubić, który wałek jest który?

“Fear No Evil” nie jest albumem, na którym dominują szybkie ścigacze. Jest to monumentalna heavy metalowa płyta zespołu, który jednak potrafił zagrać swój materiał niezwykle dynamicznie i ciężko. Ciekawostką jest fakt, że ten album postał w 9 dni, a mimo to jest zadziwiająco dopracowany. No i ten pięknie kiczowaty teledysk do “Fear No Evil” - po prostu poezja!

Ocena: 5/6



Grim Reaper- Rock You To Hell
1987/2000, BMG

Ale z tym albumem było bałaganu! Tuż po wydaniu “Fear No Evil” Grim Reaper napisał i nagrał swój trzeci album, który miał nosić tytuł “Night of the Vampire”. Efekt końcowy, a konkretnie jakość brzmienia, nie spodobał się RCA, wytwórni, która dystrybuowała nagrania GR w USA. Krążek został nagrany ponownie z nowym producentem muzycznym, co zostało potraktowane przez Ebony, wytwórnię, która zajmowała się GR w Europie, jako naruszenie umowy... Koniec końców “trójka” Grim Reaper wyszła we wrześniu 1987 jako “Rock You To Hell”.

Największą różnicę czuć w brzmieniu, które jest niezwykle amerykańskie. Od razu przychodzą na myśl takie nazwy jak Quiet Riot, W.A.S.P. czy Lizzy Borden, z tymże zawartość muzyczna to nadal stary, dobry NWOBHM, zagrany z jajem i werwą, a nie z hair metalowym rozmemłaniem. Dalej jest to ten typowy, nieco kiczowaty w swej wymowie, klasyczny heavy metal. Choć fakt faktem bzdurkowaty “Suck It And See” i “Lust For Freedom” (który nota bene jest szlagierem zacnym) sprawiłyby, że niejednemu glamowcowi by zwilgotniały wygolone łydki.

To, co może stanowić jeden z minusów tego wydawnictwa, to przewidywalność utworów. “Rock You To Hell” zawiera solidny materiał, jednak spokojnie można się domyśleć jak będą wyglądały kompozycje i co za chwilę nastąpi w konkretnej aranżacji. Trzeba przyznać - jest to proste granie. Ale mimo to, nadal potrafi dostarczyć nie lada emocji.

Nie jest to słaba pozycja w dorobku Grim Reaper. Momentami ten album wydaje się lepszy od swego poprzednika, a takie klasyki jak tytułowy “Rock You To Hell”, “Lust For Freedom”, “Night of The Vampire” i “When Heavens Come Down” (czyli pierwsza połowa płyty), to pewne strzały pośród najlepszych kompozycji w dorobku Grim Reaper. “Rock Me ‘Til I Die”, “Waysted Love” i przypominający nieco “Wrath of the Ripper” “You’ll Wish That You Were Nevere Born” także prezentują się świetnie.

Ocena: 5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz