Grim Reaper - See You
In Hell
1983/2000, Spitfire Records
O tej perełce NWOBHM można mówić właściwie w samych
superlatywach. Wydany w 1983 roku (a w USA w 1984) debiutancki album Grim
Reaper wpisuje się pochód klasyków heavy metalowego grania, które w tym okresie
wprawiły w zachwyt maniaków nabierającego coraz większego rozpędu heavy metalu.
Bo “See You In Hell” to sztos jakich mało! Nie bez kozery Grim Reaper, razem z
takimi zespołami jak Tank czy Tokyo Blade, należy do czarnych koni NWOBHM - koni
które nie załapały się do bezpośredniego mainstreamu.
Zespół został założony w angielskim Droitwich w 1979 roku
przez gitarzystę Nicka Bowcotta, a jego “odkrycie” przez wytwórnię zostało
spowodowane wygraniem przez kapelę lokalnej Bitwy Zespołów, w której okazali
się lepsi od 99 innych kapel. W 1982 do składu dołączył Steve Grimmett, ówczesny
wokalista Medusa - czyli, jak to
humorystycznie określają fani zespołu, brzydka baba z głosem jak anioł. W roku
1983 rzeczone “See You In Hell” uderzyło z pełną mocą. Na debiutanckim krążku
Grim Reaper bryluje osiem świetnych kompozycji. Muzyka GR jest idealnie
wyważona - pełna wypełnionych wigorem i pasją solówek, zadziornych, mięsistych
riffów i świetnie skomponowanych poszczególnych partii. A do tego głos
Grimmetta, który wlewa żar i żywioł w całość. Nawet w “Dead on Arrival”, w którym przejaskrawia swoje możliwości jak
tylko jest to możliwe.
Najbardziej błyszczy tytułowy hicior. Przebojowy, ciężki,
szybki i potężnie wysycony energią. Oryginalnie zamykający krążek, na reedycji
Spitfire Records został umieszczony jako otwieracz. I muszę przyznać, że to
strzał w dziesiątkę, bo już od pierwszych dźwięków gitary, do wtóru
monumentalnej centrali i tomów, można się od razu zakochać w tej płycie. Jednak
nie jedyne “See You In Hell” potrafi
tutaj namącić. Wspomniany już “Dead on
Arrival”, “Wrath of the Ripper”, “All Hell Let Loose”, “Now or Never”, “Run For Your Life” i ciekawa ballada “Show Must Go On” - to cios za ciosem i prawdziwa kwintesencja
tego, co w NWOBHM najlepsze. Mało jest takich albumów z Wysp z tego okresu,
które byłyby tak równe jakościowo, praktycznie bez żadnych wypełniaczy,
trzymające w napięciu od deski do deski. Nawet “Liar”, który według mnie nie jest aż tak dobry jak reszta
zawartości krążka, nie można odmówić dozy geniuszu. Zwłaszcza z tym
przyspieszeniem na początku partii solowej.
Wszystkie utwory, oprócz “The Show Must Go On”, skomponował duet Bowcott/Grimmett.
Współpraca wyszła im znakomicie i w sumie szkoda, że na nowym albumie Grim
Reapera (a właściwie Steve Grimmett’s Grim Reaper)
zabrakło oryginalnego gitarzysty. W każdym razie, ci którzy jeszcze nie znają
Grim Reaper, a twierdzą, że Iron Maiden to
najlepszy heavy metal z UK, koniecznie powinni zapoznać się z “See You In
Hell”.
Ocena: 6/6
Grim Reaper - Fear No
Evil
1985/2000, BMG
Grim Reaper wypolerował swój styl niemalże do granic
przyzwoitości na swym drugim albumie. Jest przebojowo, ale jest też ciężko i
mięsiście. Steve Grimmett ze swoim anielskim wokalem atakuje raz po raz, nie
zostawiając miejsca na jakikolwiek fałsz w swych wysokich zaśpiewach. “Fear No
Evil” to album ostry, lecz jednocześnie niezwykle miły dla ucha. Kompozycje są
prostsze i bardziej radiowe w porównaniu z surowym debiutem, lecz nadal nie
tracą większości swojej pasji, energii, wigoru i ciężaru.
To, co się chwali i przy okazji sprawia, że “Fear No Evil”
jest tak dobrym albumem, jest fakt, że Grim Reaper nie starał się kopiować. Nie
jest to “See You In Hell” bis, lecz naturalne rozwinięcie stylistyki, które
zaowocowało kolejnymi świetnymi kompozycjami. Legato w riffach do “Never Coming Back” to jedne z lepszych
zagrywek w rytmice spod znaku NWOBHM. A takich smaczków jest tu więcej. Oprócz
wspomnianych kawałków, największą estymą tutaj darzę “Lord of Darkness (Your Living Hell)”, “Let The Thunder Roar” i “Lay
It On The Line”. Świetnie je uzupełniają dynamiczne “Matter of Time” i “Fight
To The Last” oraz “Final Scream”
z tym swoim dziwacznym intro.
Nawet kabotyński “Rock
And Roll Tonight”, kompozycja utrzymana w nieco irytującym stylu, kojarząca
się jednoznacznie z glamową amerykańską sceną, nie drażni. Może dlatego, że
jednak GR ma klasę i nawet taką lekką i prostacką przebojówkę potrafi utkać w
umiejętny i zwyczajnie fajny sposób, w przeciwieństwie do takich wysrywów jak
Cinderella czy Ratt. Aczkolwiek fakt, że w jakieś połowie kawałków Steve
Grimmett zaczyna od wykrzyczenia tytułu może nieco drażnić. Może to było na
potrzeby pracy studyjnej, by się nie pogubić, który wałek jest który?
“Fear No Evil” nie jest albumem, na którym dominują szybkie
ścigacze. Jest to monumentalna heavy metalowa płyta zespołu, który jednak
potrafił zagrać swój materiał niezwykle dynamicznie i ciężko. Ciekawostką jest
fakt, że ten album postał w 9 dni, a mimo to jest zadziwiająco dopracowany. No
i ten pięknie kiczowaty teledysk do “Fear No Evil” - po prostu poezja!
Ocena: 5/6
Grim Reaper- Rock You
To Hell
1987/2000, BMG
Ale z tym albumem było bałaganu! Tuż po wydaniu “Fear No
Evil” Grim Reaper napisał i nagrał swój trzeci album, który miał nosić tytuł
“Night of the Vampire”. Efekt końcowy, a konkretnie jakość brzmienia, nie spodobał
się RCA, wytwórni, która dystrybuowała nagrania GR w USA. Krążek został nagrany
ponownie z nowym producentem muzycznym, co zostało potraktowane przez Ebony,
wytwórnię, która zajmowała się GR w Europie, jako naruszenie umowy... Koniec
końców “trójka” Grim Reaper wyszła we wrześniu 1987 jako “Rock You To Hell”.
Największą różnicę czuć w brzmieniu, które jest niezwykle amerykańskie.
Od razu przychodzą na myśl takie nazwy jak Quiet
Riot, W.A.S.P. czy Lizzy Borden, z tymże zawartość muzyczna to nadal
stary, dobry NWOBHM, zagrany z jajem i werwą, a nie z hair metalowym
rozmemłaniem. Dalej jest to ten typowy, nieco kiczowaty w swej wymowie,
klasyczny heavy metal. Choć fakt faktem bzdurkowaty “Suck It And See” i “Lust
For Freedom” (który nota bene jest szlagierem zacnym) sprawiłyby, że niejednemu
glamowcowi by zwilgotniały wygolone łydki.
To, co może stanowić jeden z minusów tego wydawnictwa, to
przewidywalność utworów. “Rock You To Hell” zawiera solidny materiał, jednak
spokojnie można się domyśleć jak będą wyglądały kompozycje i co za chwilę
nastąpi w konkretnej aranżacji. Trzeba przyznać - jest to proste granie. Ale
mimo to, nadal potrafi dostarczyć nie lada emocji.
Nie jest to słaba pozycja w dorobku Grim Reaper. Momentami
ten album wydaje się lepszy od swego poprzednika, a takie klasyki jak tytułowy “Rock You To Hell”, “Lust For Freedom”, “Night of The Vampire” i “When
Heavens Come Down” (czyli pierwsza połowa płyty), to pewne strzały pośród
najlepszych kompozycji w dorobku Grim Reaper. “Rock Me ‘Til I Die”, “Waysted
Love” i przypominający nieco “Wrath
of the Ripper” “You’ll Wish That You Were Nevere Born” także prezentują się
świetnie.
Ocena: 5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz