Hallows Eve – Tales of Terror
1985/1996, Metal Blade
O, to jest kawał muzyki! Debiutancki krążek Hallows Eve to
sztos jakich naprawdę jest niewiele. Konkretny i bezpośredni, brutalny i
agresywny, energetyczny i energetyzujący. Na „Tales of Terror” czuć megawaty
mocy. Hallows Eve bardzo szczególnie budowało swoje spojrzenie na metal –
doskonale dobierając brzmienie do typu muzyki. Sam wokalista potrafił uderzać w
różnorodne rejestry, zależnie od tego jaką atmosferę w swym kawałku zespół
starał się wykreować. „Tales of Terror” nosi na sobie liczne znamiona geniuszu,
które towarzyszą słuchaczowi od samego początku.
Otwieracz to prawdziwy cios. Szybki, mocny z niezwykle brutalnymi, głębokimi wokalami. Warczący refren „Plunging to Megadeath” oraz wysokie wrzaski w przejściu w środku utworu stanowią prawdziwy pean różnorodności speed metalu. Sam kawałek zmienia swą atmosferę, na początku miażdżąc, a potem zwalniając, by przenicować słuchacza na wskroś melodyjną solówką, a następnie z powrotem przyspiesza do piątego biegu.
Sam „Plunging to Megadeath” to prawdziwy hit, a na płycie
jest ich jeszcze wiele. Do najbardziej charakterystycznych (i najlepszych)
należy zdecydowanie „The Mansion”. Rozpoczynając niepozornie melodyjnym riffem,
który lata później podpierdoli Iron Maiden, następnie wpada w szybki Exciterowy
dryg – niezwykle przebojowy, a przy tym nie pobawiony znamion prawdziwej
sztuki. Tutaj brylują zdarte wokale, szaleńcza perkusja, w której pałker
porobił już setki kraterów wgnieceń i dudniący bas. Nawet w takim ścigaczu
kapela pokusiła się o ciekawe aranżacje, zwolnienia i przejścia, nie oddając
się jedynie czczej galopadzie. W efekcie otrzymaliśmy świetnie wyważoną i
doskonale zbilansowaną masakrę metalową.
Oprócz „The Mansion” godnym polecenia wałkiem jest
tektonicznie niestabilny „Outer Limits”, szybki i krótki „Valley of the Dolls”
oraz wrzynający się w pamięć „Metal Merchants”, którego refren długo nie
wychodzi z głowy. Nie znaczy to bynajmniej, że pozostałe numery są czczymi
wypełniaczami. Zarówno punkujący „There Are No Rules”, „Horrorshow” i wieńczący
krążek wielowątkowy „Hallows Eve (Including Routine)” stanowią klasę samą w
sobie. Tu nie ma słabszych kompozycji – każdy numer jest na swój sposób
wyjątkową przygodą.
Hallows Eve bardzo ciekawi podchodzi do aranżacji samych
utworów. Bardzo często to szybkość odgrywa tutaj główną rolę (na 8 numerów, aż
2 nie dobijają nawet do dwóch minut trwania), jednak zespół nie zatraca swych
pomysłów jedynie w tym elemencie. Szybkość jest jedynie wektorem wpierdolu
generowanego przez muzykę Hallows Eve, pojawiającym się dokładnie tam, gdzie
powinien. Sama kapela potrafi też dociążyć swoje kompozycje, realizując przy
tym własną, niezwykle kreatywną wizję.
Na szczęście Hallows Eve nie okazało się jednostrzałowcem.
Oprócz swojego genialnego debiutu kapela dostarczyła jeszcze kilka innych
ciekawych wypocin. Żadna jednak nie jest tak przepojona ekstatycznym kunsztem
jak właśnie „Tales of Terror”
Ocena: 6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz