sobota, 1 października 2016

Hallows Eve – Tales of Terror





Hallows Eve – Tales of Terror
1985/1996, Metal Blade

O, to jest kawał muzyki! Debiutancki krążek Hallows Eve to sztos jakich naprawdę jest niewiele. Konkretny i bezpośredni, brutalny i agresywny, energetyczny i energetyzujący. Na „Tales of Terror” czuć megawaty mocy. Hallows Eve bardzo szczególnie budowało swoje spojrzenie na metal – doskonale dobierając brzmienie do typu muzyki. Sam wokalista potrafił uderzać w różnorodne rejestry, zależnie od tego jaką atmosferę w swym kawałku zespół starał się wykreować. „Tales of Terror” nosi na sobie liczne znamiona geniuszu, które towarzyszą słuchaczowi od samego początku.

Otwieracz to prawdziwy cios. Szybki, mocny z niezwykle brutalnymi, głębokimi wokalami. Warczący refren „Plunging to Megadeath” oraz wysokie wrzaski w przejściu w środku utworu stanowią prawdziwy pean różnorodności speed metalu. Sam kawałek zmienia swą atmosferę, na początku miażdżąc, a potem zwalniając, by przenicować słuchacza na wskroś melodyjną solówką, a następnie z powrotem przyspiesza do piątego biegu.

Sam „Plunging to Megadeath” to prawdziwy hit, a na płycie jest ich jeszcze wiele. Do najbardziej charakterystycznych (i najlepszych) należy zdecydowanie „The Mansion”. Rozpoczynając niepozornie melodyjnym riffem, który lata później podpierdoli Iron Maiden, następnie wpada w szybki Exciterowy dryg – niezwykle przebojowy, a przy tym nie pobawiony znamion prawdziwej sztuki. Tutaj brylują zdarte wokale, szaleńcza perkusja, w której pałker porobił już setki kraterów wgnieceń i dudniący bas. Nawet w takim ścigaczu kapela pokusiła się o ciekawe aranżacje, zwolnienia i przejścia, nie oddając się jedynie czczej galopadzie. W efekcie otrzymaliśmy świetnie wyważoną i doskonale zbilansowaną masakrę metalową.

Oprócz „The Mansion” godnym polecenia wałkiem jest tektonicznie niestabilny „Outer Limits”, szybki i krótki „Valley of the Dolls” oraz wrzynający się w pamięć „Metal Merchants”, którego refren długo nie wychodzi z głowy. Nie znaczy to bynajmniej, że pozostałe numery są czczymi wypełniaczami. Zarówno punkujący „There Are No Rules”, „Horrorshow” i wieńczący krążek wielowątkowy „Hallows Eve (Including Routine)” stanowią klasę samą w sobie. Tu nie ma słabszych kompozycji – każdy numer jest na swój sposób wyjątkową przygodą.

Hallows Eve bardzo ciekawi podchodzi do aranżacji samych utworów. Bardzo często to szybkość odgrywa tutaj główną rolę (na 8 numerów, aż 2 nie dobijają nawet do dwóch minut trwania), jednak zespół nie zatraca swych pomysłów jedynie w tym elemencie. Szybkość jest jedynie wektorem wpierdolu generowanego przez muzykę Hallows Eve, pojawiającym się dokładnie tam, gdzie powinien. Sama kapela potrafi też dociążyć swoje kompozycje, realizując przy tym własną, niezwykle kreatywną wizję.

Na szczęście Hallows Eve nie okazało się jednostrzałowcem. Oprócz swojego genialnego debiutu kapela dostarczyła jeszcze kilka innych ciekawych wypocin. Żadna jednak nie jest tak przepojona ekstatycznym kunsztem jak właśnie „Tales of Terror”

Ocena: 6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz