piątek, 25 sierpnia 2017

Blood Feast – The Future State of Wicked





Blood Feast – The Future State of Wicked
2017, Hells Headbangers Records


Studyjny powrót po latach w wykonaniu Blood Feast może nie jest jakiś wybitny, ale zdecydowanie jest udany. Gdyby to była płyta Slayera, to wszystkie nowothrashe by szczały po gaciach w ekstazie. Aktualny Wokalista Blood Feast - Chris Natalini - brzmi tak, jak powinien brzmieć teraz Araya: wysoko, chropowato, wściekle; riffy brzmią tak, jak powinny teraz brzmieć kompozycje Slayera; perkusja powinna brzmieć jak bębny Slayera. I tak dalej, i tak dalej. “The Future State of Wicked” brzmi tak, jakby podziemny kult pokazywał środkowy palec zasuszonym thrasherom z Kalifornii, pokazując przy tym, jak powinien aktualnie z grubsza wyglądać amerykański thrash w wykonaniu muzyków z lat osiemdziesiątych.

To, co na nas spadnie przy słuchaniu tego albumu to, bardzo agresywny atak thrashowych riffów. Najbardziej charakterystycznym motywem będzie niemal nieustająca kanonada szybkich tremolo, zarówno tłumionych jak i nie. Naturalnie, Blood Feast zadbało o zróżnicowanie swoich partii i zmiany dynamik w różnych miejscach na albumie, ale to właśnie szybkie, thrashowe tremola wręcz przytłoczą nas tutaj swoją liczbą. Wybornie towarzyszy temu opętańczy wręcz zakrzyk nowego wokalisty. No może nie takiego nowego, bo w zespole wrzeszczy od paru ładnych lat.

Produkcja jest zadziwiająco surowa. Do tego stopnia, że aż ma się wrażenie, że brzmienie modelował amator. Poniekąd tak jest, gdyż miksem i masteringiem zajął się jeden z dwójki nowych wioślarzy w zespole. Interesujące jest jednak to, że takie brzmienie w pełni pasuje do muzyki, jaka została umieszczona na krążku, choć trzeba przyznać, że można je było nieco dopieścić na brzegach.

Godne bliższej uwagi są też solówki. W sumie to najsłabszy punkt programu. Zostały utrzymane w konwencji wczesnego thrashu, czyli najczęściej skonstruowano je bez wyraźnej melodii, skali czy choćby klasycznej heavy metalowej natury. To po prostu najzwyczajniej w świecie losowe naparzanie po progach w imię filozofii „rule of cool”. Najlepsze jest to, że taka konwencja pasuje do najnowszego dzieła muzyków Blood Feast. Trąci amatorszczyzną, a i owszem, ale nie odstręcza, a wręcz pogłębia old-schoolowy urok.

Najmocniej jest na początku, tutaj znajdziemy najlepsze killery w postaci “INRI” i “Off With Their Heads”. Te dwie pozycje błyszczą, a reszta wydaje się stanowić dla nich raptem tło. Dobre tło, nie będące średnim wypełnieniem, ale nadal jednak tło. Nie zmienia to faktu, że dostaniemy sporo ciekawych pomysłów i patentów także w środku i na końcu albumu. “The Underling” i “The Burn” stanowią tutaj znakomity przykład.

Blood Feast pokazało prawdziwy pazur i zaserwowało godnego wspólnika dla ich klasycznego “Kill For Pleasure”. „The Future State of Wicked” nie jest to wysiloną płytem z miałkim thrashem bez pomysłu. To nie Slayer, c’nie?

Ocena: 4,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz