Satan’s Hallow – Satan’s Hallow
2017, Underground Power Records
Jedna z mocniejszych pozycji roku 2017. Debiut zespołu,
który wydawałoby się wyskoczył nagle i znikąd. W dodatku jasno pokazując, że
tradycyjny metal można zagrać dobrze i z pasją, przepełniając swoją muzykę
energetyczną i dynamiczną werwą. To nie jest enforcerowe pitu-pitu i
słodkopierdzące melodyjki, a zbrojne ramię podwójnego uderzenia gitarowego,
które nie pierdoli się w tańcu. Muzyka Satan's Hallow jest melodyjna – i o
wszem – ale przy tym jaka potężna!
Spokojnie można zarekomendować to nagranie każdemu fanowi
metalu. "Satan's Hallow” brzmi krzepko i mocarnie, a w tym wszystkim
świetnie wiedzie prym ostry, melodyjny wokal, przecinający na wskroś mięsiste
gitary i dudniące bębny. Niepozorna Mandy Martillo dysponuje głosem anioła,
który spokojnie można postawić przy głębokich zaśpiewach Leather Leone czy
Doro. Może nie uderza w zadziorne chrypki, jednak pięknie utrzymuje dźwięczność
i moc w swych zaśpiewach.
Same kompozycje zostały poskładane bardzo umiejętnie.
Dostajemy odpowiednią różnorodność bez zbędnego kombinowania - piękne riffy i
równie piękne solóweczki, które nie stronią od wpadania co i rusz w harmonie.
Heavy metal z dwiema gitarami w mocnych unisono – czy czegoś można chcieć
więcej? Gitarzyści nie poszli na łatwiznę i nie zasypali nas generycznymi
zagrywkami, przy których nie wiemy czy słuchamy jakiś nowszych kawałków Accept, Saxon czy Dio - co się chwali, bo
dzięki temu z "jedynki" Satan's Hallow wybrzmiewa własny wypracowany
styl.
Skoro już o nim mowa, sam styl pięknie wpisuje się konwencję
klasycznego mocarnego heavy z lat osiemdziesiątych. Duchem siedzi mocno w
old-schoolu, jednak przy tym nadal pozostaje dojrzałą ramą, a nie raptem
miernym epigoństwem. Satan’s Hallow nie celuje w jakieś naśladownictwo, lecz
niesie w swej muzyce własny pierwiastek nonszalancji i przebojowej
kreatywności. Dominuje szybkość i energia, jednak muzycy nie uciekają od
klimatycznych zwolnień i marszowych elementów. Dzięki temu choć album
"Satan's Hallow" przelatuje prędko przez słuchacza, to jednak
pozostawia wiele za sobą - zarówno przebojowe melodie, jak i bezkompromisową
chęć wciśnięcia przycisku repeat.
Próżno tu szukać czczych wypełniaczy. Każdy z dziewięciu
utworów jest skrojonym na miarę fenomenalnym konstruktem. Ten debiucik to
hicior za hiciorem, bez dwóch zdań. Osobiście jednak, jeżeli miałbym wyróżnić
najlepsze pozycje, to bezapelacyjnie byłby to „Beyond The Bells” (który
jest w gruncie rzeczy kwintesencją tego albumu), „Reaching For The Night”,
„Choir
of the Cursed”, „Black Angel”, „Moving On” i
klimatycznie wyważony „Still Alive”. Co nie zmienia faktu,
że taką samą przyjemność czerpie się ze słuchania „The Horror”, „Satan’s
Hallow” czy przywodzącego na myśl klimaty albumu „Fire Down Under” Riot „Hot Passion”.
Polecam także wydanie winylowe, które zostało przyozdobione
w bardzo fajnie zaprojektowaną wkładkę, wiernie pasującą do całokształtu
wydawnictwa i tej złowieszczej okładki. To jest właśnie kozackie w tego typu
wydawnictwach – nie dość, że zadbano o dobrą muzykę, to jeszcze projekt
graficzny cieszy resztę zmysłów.
Ocena: 5,5/6
muzyka świetna i co z tego jak całość knoci kobiecy wokal
OdpowiedzUsuńNie marudź, nie jest źle...jak chcesz dramatycznego babskiego wycia to sobie posłuchaj Savage Master. To jest kurwa tragedia.
OdpowiedzUsuńZ jakiegoś powodu Google potraktowało ten komentarz jako spam. W każdym razie przywracam, bo trafia w punkt xD
Usuńkurwa cenzura
OdpowiedzUsuńo dzięki xD
OdpowiedzUsuń