Sumerlands - Sumerlands
2016, Relapse Records
Oto przed wami albumik, który spokojnie może pretendować do
miana płytki roku. A należy zauważyć, że w ostatnich miesiącach mieliśmy dość
bogaty wysyp fajnych wydawnictw, także tych debiutanckich, więc taka
prezentacja “Sumerlands” powinna dać wam niejaki obraz sytuacji. Muzyka, którą
możemy chłonąć z debiutanckiego krążka Amerykanów jest przypomnieniem starych,
dobrych dni, kiedy królowała inteligentna muzyka bez wsiurstwa i tandetnego
kabotyństwa. Brzmienie jest idealnie wyważone - w miksie każda część składowa
całości ma swoje selektywne miejsce, komponując się przy tym znakomicie z
resztą elementów utworów.
Fajnie się tego słucha tuż po (lub przed) odpaleniem sobie
innego dobrego debiutu z tego roku - “The Armor of Ire” Eternal Champion. Te dwa albumy świetnie się uzupełniają. Nic
dziwnego, w końcu na obu za gitary odpowiadają ci sami ludzie. Świetnie też
brzmi wokalista Phil Swanson. Generalnie odwala kawał dobrej roboty w Hour of 13 i w Briton
Rites, ale na albumie Krainy Sumerów przeszedł samego siebie. Te jego
oniryczne zaśpiewy, nieco w manierze Ozzy’ego Osbourne’a (minus skrzekliwość
plus umiejętność śpiewania) naprawdę robią tu robotę.
Koniec końców Sumerlands bardzo ładnie połączyło swoje
inspiracje, które rozwlekają się od Manilla Road
po Fates Warning. Wyszedł z tego bardzo
bogaty atak epickiego metalu w tradycyjnej manierze, który po prostu brzmi tak,
jak powinien. Sumerlands bardzo sprytnie operuje zarówno klimatem jak i samym
tempem utworów, potrafiąc brzmieć naturalnie zarówno w monumentalnych
megalitach jak i w rozpędzonych szarżach. Tego się dobrze słucha i nie idzie
porzucić tej płyty raptem po jednym przesłuchaniu. Tak powinien brzmieć metal w
wydaniu XXI-wiecznym – polecam, polecam!
Ocena: 5,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz