Omen – Hammer Damage
2016, Pure Steel Records
Chciałbym napisać, że nowy album Omen jest dobry. Naprawdę
chciałbym. Czekaliśmy na niego praktycznie dziesięć lat. Ciągłe zmiany
wokalisty, przeciwności losu w postaci zalanego studio i zniszczeń spowodowanych
przejściem huraganu, wpływały na ciągłe przedłużanie się czasu nagrywania tej
płyty. Gdy w końcu ujrzała światło dzienne, daleko jest od zachwytów. A co jest
w tym albumie nie tak? Dwie rzeczy - pierwsza to perkusja. Bębny brzmią jak
komputerowy ślad z jakiegoś darmowego programu tworzącego podkład perkusyjny.
Walić już ich brak przestrzeni, to brzmi tragicznie samo w sobie - kliknięcia i
puknięcia. Nie jest to godny podkład do kompozycji jednej z największych legend
epickiego metalu jaką jest Omen. Ich pierwsze trzy albumy - “Battle Cry”,
“Warning of Danger” i “The Curse” stanowią ostrą szpicę tradycyjnego metalu i
na zawsze zapisały się w annałach klasyki muzyki metalowej. Szkoda, że ich
następcy nie stanowią nawet w połowie tak dobrego materiału. Drugą rzeczą,
która kładzie “Hammer Damage” to wokalista. Wiadomo, że nikt godnie nie zastąpi
nieodżałowanego J.D. Kimballa, którego głos uświetnił pierwsze trzy albumy
Omen. Gość, choć nie miał jakiegoś zdumiewającego głosu, to jednak swym gardłem
potrafił dokonać bardzo charakterystycznych i charyzmatycznych zaśpiewów,
których nie sposób pomylić z czymkolwiek innym. O ile Kevin Goocher, aktualny
wokalista Omen, podobno na żywo nawet daje radę, to na “Hammer Damage” brzmi
fatalnie. Ściska gardło, nie trafia w klimat utworów i generalnie brzmi bardzo
słabo i płasko.
Wokal i perka to dwa istotne mankamenty, które strasznie
przeszkadzają w pełnym odbiorze muzyki na “Hammer Damage”. Szkoda, bo same
kompozycje, choć nie mają startu do materiału z “The Curse” czy “Battle Cry”,
to spokojnie go uzupełniają. Takie “Hellas”, “Caligula” i instrumentalny
“A.F.U.” stanowią niezły konkret i czuć w nich dogłębnie esencję Omen.
Koncertowo te wałki na pewno spokojnie można postawić w setliście obok
klasycznych kompozycji tej kapeli.
Dwa słowa jeszcze warto powiedzieć o brzmieniu gitary i basu
- o ile brzmienie perkusji i wokalu jest fatalne, o tyle właśnie wiosła gadają
bardzo sprawnie i miło dla ucha. Gitarki i delikatny basik stanowią jedną z
mocniejszych stron “Hammer Damage”. Czuć z nich bijące ciepłe organiczne
mięsko. Szkoda, że ich magię ucina komputerowe brzmienie perki i ten
nieszczęsny wokal. Gdyby nie to, ten album byłby naprawdę dobry, barbarzyński i
polecenia godny.
Ocena: 3/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz