Destruction - Under Attack
2016, Nuclear Blast
2016, Nuclear Blast
Niezła inba jest z tym nowym Destruction. Mirki, seryjnie -
tak mieszanych odczuć na temat jakiegoś nagrania to dawno nie miałem. Z jednej
strony fajne riffy i naprawdę porażająca praca perkusji, z drugiej strony
miernota i masa irytujących elementów. No, ale jedno jest pewne - “Under
Attack” jest zdecydowanie lepszym nagraniem niż “Spiritual Genocide”.
Zacznijmy od samych riffów, bo te tłuką niesamowicie. W
większości utworów spotkamy miażdżące thrashowe zagrywki naprawdę wysokich
lotów. Nie żeby były jakieś super hiper, ale godnie reprezentują thrashową
szkołę grania metalu. Mike tutaj znowu popisuje się swoją kreatywnością. To, co
możemy usłyszeć w “Second To None”, “Stand Up For What You Deliver”,
“Generation Nevermore” czy w kawałku tytułowym to naprawdę świetne gitarowe
ataki, często na old-schoolową modłę. Szkoda tylko, że zostało to spieprzone w
najprostszy (i najbardziej irytujący sposób) - poprzez nudę. W kawałkach
niewiele się dzieje, a pomysły na fajne riffy zostają zajechane do porzygu
poprzez małą ilość urozmaiceń i ciągłe bliźniacze powtórzenia tych samych
motywów. Do tego obok naprawdę ostrych thrashowych gitarowych szturmów Mike
umieszcza czasem wręcz metalcore’owe zagrywki (jak w “Pathogenic”). Nie wpływa
to dobrze ani na dynamikę albumu, ani na jego odbiór. Szkoda, że aranżacja
kompozycji została tak położona. Kuleją też solówki - jedna z mocniejszych
rzeczy na klasycznych albumach Destruction, wyróżniająca ten zespół na tle
innych thrashowych tuzów. Na “Under Attack” leady są wyjątkowo płaskie i mdłe.
Zdarza się kilka lepszych momentów, ale ani nie zapadają w pamięć, ani nie
rozpalają żaru pasji u słuchacza. Takie tam pipczenie gdzieś pod gitarą
rytmiczną. A, gdy już wpadnie nam w ucho dobry lead - tak jak w utworze
tytułowym - to zostaje ucięty niemal natychmiast. No co jest?
Przykryta w miksie też jest perkusja. Szkoda, bo Wawrzyniec
pałuje bębny niemiłosiernie wręcz. Tak dobrej pracy perkusji to ja dawno nie
słyszałem w Destruction. Nie wiem jak to się stało, że na “Spiritual Genocide”
nie wycisnął ze swojego bębnienia tyle co na “Under Attack”, ale fakt faktem,
jego gra na beczkach jest aktualnie najmocniejszym elementem Destruction.
Dlaczego więc perkusja została tak schowana? Naprawdę, tych wszystkich
smaczków, akcentów, naprzemiennych ataków na bańki i talerze, trzeba się na
siłę dosłuchiwać.
Na nowym Destruction obok fajnych kawałków znalazły się też
utwory słabe - wspomniany “Pathogenic” - oraz średnie: “Elegant Pigs”,
“Conductor of the Void”, “Dethroned” (który ma swoje momenty) i “Getting Used
To Evil”. Te lepsze ilościowo przeważają, należy jednak pamiętać, że nawet one
cierpią na wszystkie dolegliwości, o których już wspominałem - nudne aranże,
cienkie solówki i (o czym za chwilę) fatalne teksty.
Choć wokale Schmiera nie powalają, to prezentują się
akceptowalnie. Jednak, już to jak wyglądają teksty kawałków, to zupełnie inna
bajka. Teksty Destruction powinna pisać inna osoba. Już pomijam fatalny “Second
to None”, o którym większość zainteresowanych już słyszała jaki to rak, ale
inne utwory także mają bardzo nudne i nieinspirujące teksty, w których
ewidentnie twórca nie miał pomysłu. O samym “Second to None” to można
pierdyknąć niezły esej, tak zły jest tekst do tego utworu. Już sama idea tego kawałka
jest upośledzona. Pisać thrashowy kawałek, w którym próbuje się zwyzywać
internetowych trolli?
Zrozumiałym jest iż thrash metalowy artyści próbują odnieść
się do bieżących problemów społecznych, politycznych czy światowych. Generalnie
w mojej opinii jest to chybiony zamysł, bo muzyka raczej stanowi ucieczkę od
takich zagadnień, ale rozumiem, że komuś może tak to leżeć na wątrobie, że musi
się wygadać. Jednak trolle internetowe i “cyberprzemoc” nie jest tematem ani
ważnym, ani odpowiednim dla muzyki heavy metalowej. Podejrzewam, że taka
tematyka została podjęta przez Destruction, bo ktoś w Internecie zjechał
totalnie ich ostatni album (zresztą słusznie) i sprawił, że Schmierowi zaczęła
drgać warga od z trudem hamowanego łkania. No sorry, gościu - jesteś artystą, a
częścią artystycznego warsztatu i etyki pracy jest to, że jeżeli idziesz z
jakimś dziełem do ludzi, by im pokazać jak dobra jest sztuka w twoim wykonie, to
potem siedzisz cierpliwie przy swoim dziele i słuchasz opinii innych na jego
temat. Także tych nieprzychylnych, bo jeżeli stworzyłeś coś słabego, to nie
oczekuj, że inni będą cię za to klepać po jajkach i głaskać po główce mówiąc
jaką to dobrą robotę odwaliłeś, zwłaszcza że żądasz jeszcze za to pieniędzy.
Każdy ma prawo do opinii i krytyki (lub chwalenia) otaczającego go świata oraz
dzieł kultury, które napotyka - to elementarna składowa wolności każdego
człowieka.
Teraz jednak każdego, kto ma jakieś “ale”, jakiegoś “wąta”
lub po prostu każdego, kto nie rozpływa się w peanach na twój temat, nazywa się
“hejterem”, “trollem” i gnoi się go do granic możliwości, próbując wytartymi
sloganami zamknąć mu usta. Sama koncepcja cyberprzemocy jest zresztą sztucznie
nadmuchanym tworem - ponieważ sama w sobie cybeprzemoc nie istnieje. Internet
jest przestrzenią, w której znajdujemy się z własnej woli. Nikt nas do tego nie
zmusza. To nie jest chodnik, którym musisz iść by kupić bułki, by nie zdechnąć
z głodu. To nie jest tak jak ze szkołą, do której jesteś zobowiązany prawnie
uczęszczać do pewnego wieku. Tam musisz się znajdować i jeżeli ktoś cię tam
prześladuje, to nie masz jak od tego uciec. I to jest problem. Nikt cię jednak
prawnie nie zobowiązuje do udzielania się na Facebooku, Instagramie, Youtube
czy forach internetowych - to twój kaprys, twoja zachcianka, że tam przebywasz.
Jeżeli spotyka cię tam coś, co cię obraża, rani, czy zwyczajnie ci nie pasuje –
masz w zanadrzu ultymatywny instrument, który sprawi, że ten problem od razu
zniknie - możesz po prostu i bez żadnych konsekwencji wyjść. Jednym przyciskiem
zamknąć przeglądarkę lub oglądaną stronę. To nie jest przemoc jeżeli można się
tego pozbyć w tak prosty sposób. Nazywanie czegoś takiego przemocą jest równie
adekwatne do nazwania muszki owocówki, która lata ci koło ucha, “strasznym chuliganem
i groźnym prześladowcą” i agitowania do zdelegalizowania jej ustawą. Przemocą
to jest to, że się nachalnie pchasz tam gdzie cię nie chcą i jeszcze domagasz
się lepszego traktowania, odwołując się do takich wypaczonych już pojęć jak
“tolerancja”. Inną kwestią jest naturalnie sprawa, gdy ktoś np. zrobi ci fotki
jak trzepiesz kapucyna i wrzuci je do Sieci. Sieć jest jednak w takim przypadku
jedynie środkiem do kolportowania zdjęć zrobionych de facto “w realu”. Ktoś
równie dobrze może je wywołać i rozdawać ludziom na ulicy lub obkleić nimi
jakiś dobrze wyeksponowany billboard, a jednak pojęcie “billboardoprzemocy” w
jakiś magiczny sposób nie istnieje. Przestańcie promować postawę ofiary.
Gdyby problem z “Second to None” leżał tylko w chybionym
koncepcie, to jeszcze byłoby to pół biedy. Schmier jednak tak topornie podszedł
do tematu jak tylko się da. Ten tekst jest tak słaby, że aż szkoda słów.
Naprawdę, nazywanie ludzi szkalujących cię w Internecie “MacGyverami” miałoby
ich jakoś obrazić? W ogóle, skoro tak niechętnie patrzysz na zjawisko “trolli”
i “mądrali” (“backseat drivers” - kolejne bardzo “mocne” określenie z “Second
to None”), to dlaczego sam się nich bawisz, drogi Schmierze, i sam się bierzesz
za obrażanie i szykanowanie ludzi, którzy ci nie pasują? Jakaś moralność
kalego? Jak ciebie obrażają to źle, ale jak ty zwyzywasz kogoś od zer i
hejterów, to już cacy?
Jestem ciekaw czy ktoś w ogóle Niemców (i Polaka) z
Destruction poinformował o tym, co w ogóle oznacza sformułowanie “second to
none” po angielsku. Jest to idiom, który nie oznacza kogoś równego zeru lub
beznadziejnego chwasta. Określeniem “second to none” opisuje się kogoś
niezrównanego, najlepszego, nie mających sobie równych. Pół biedy, gdyby to
zostało użyte w tym utworze w kontekście ironicznym. Wiecie, hehe, nie macie
sobie równych, wy padalce, męty, macgyvery - ale ostra szpila sarkazmu, nie?
Jednak z tekstu jasno wynika, że Schmier chyba nie znał poprawnego znaczenia
tego zwrotu, myśląc że to jakaś obelga, która pokazuje tym niecnym hejterom i
trollom jak to mało znaczą, sowizdrzały jedne. Ciekawe swoją drogą czy swoje
poranne balasy nazywa “bezcennymi”, no bo w końcu ceny nie mają.
“Under Attack” pozostawia po sobie niesmak. Choć to jeden z
lepszych albumów Destruction w ostatnich dwóch dekadach, to zawiera bardzo
wiele irytujacych i żenujących elementów. Nie da się jednak nie docenić
koronkowej pracy perkusji, która naprawdę zadziwia, oraz fajnych pomysłów na
riffy, aczkolwiek ich wykorzystanie można było lepiej wykonać. Mnogość
mniejszych i większych ogniw, które zawiodły na “Under Attack” może
przytłaczać. Nie jest to dobrze wyważona płyta, jednak zdecydowanie jest to
krok w dobrym kierunku od tego, czego mogliśmy doświadczyć na ostatnim,
potwornie marnym, albumie Destruction. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie
już tylko lepiej.
Ocena: 3/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz