Assassin – Combat Cathedral
2016, Steamhammer
2016, Steamhammer
Chyba nie ma thrashera który by nie kojarzył “The Upcoming
Terror”, nie? Jak nie, to zapraszam choćby na YouTube, by szybciutko nadrobić
zaległości (bo warto). Assassin to legenda niemieckiego thrashu z lat
osiemdziesiątych. Co prawda kapela została rozwiązana w 1989 roku, po tym jak
skradziono im sprzęt (możliwe, że kogoś rozczarowała ich “dwójeczka”, która
była średnią, choć ciekawą płytą), ale od kilkunastu lat znów srogo łoi. Co
prawda kolejne pełniaki spod znaku Assassin w postaci “The Club” z 2005 roku i
“Breaking the Silence” z 2011 nie urywały części witalnych, ale już najnowsze
ich dzieło, zatytułowane “Combat Cathedral” to już konkret większego
kalibru. Nie jest to jakieś
nieśmiertelne arcydzieło, lecz całkiem dobrze wykonany i rzetelny album
metalowy.
Najnowsze wydawnictwo Niemców to także debiut nowego
wokalisty - Ingo Bajonczaka. Zastąpił on za mikrofonem oryginalnego gardłowego
Assassin. Wygląda na to, że Ingo jest godnym następcą, bo jego wokale są
potężne i czuć w nich duże pokłady mocy oraz silnej osobowości.
Album zaczyna się potężnie. Brzmienie jest monumentalne. W
tym wszystkim bryluje perkusja, która jawi się niczym młot spuszczany z mocą na
kowadło. Czuć w tym wszystkim agresję i pazur. Jest nowocześnie, to fakt, ale
brzmienie jest lepsze od, dajmy na to, ostatniego Exodusa, Death Angel czy
Slayera.
Kompozycje naprawdę mnie zadowoliły. Sporo tutaj dobrego
thrashu, choć i znalazło się nieco irytujących motywów. “Cross the Line” ma tak
fatalną hardcore manierę w refrenie, że w najlepszym razie przypomina Panterę,
a w najgorszym jakieś popłuczyny po Hatebreed. Trochę to dziwnie wygląda obok
takich dorodnych thrashowych wałków jak “Back From the Dead” i “Frozen Before
Impact”. Podejrzewam, że miało to być jakiś moment wprowadzający pewne
urozmaicenie, ale efekt wyszedł bardzo mizerny. No, bo na przykład w rzeczonym
“Back From the Dead” tez jest trochę delikatnie synkopowanych momentów w
refrenie, a jednak to dobrze zostało dopasowane do thrashowej otoczki.
Z kolejnych takich akcji można wyróżnić “Servant of Fear” i
“Whoremonger”. “Servant of Fear” jest bardzo smacznym ścigaczem. Naprawdę, z
przyjemnością się słucha tej nawałnicy riffów… aż do refrenu, który nie wiadomo
dlaczego dziwne zwalnia i serwuje nam funkujące zaśpiewy a la Faith No More.
“Whoremonger” to już w ogóle składa się z tak porytych motywów, że aż nie wiem
od czego zacząć. Obok mocarnego refrenu i fajnego riffu takiego w stylu
amerykańskiego thrashu postawiono nudną pierwszą zwrotkę, która brzmi jak każdy
przeciętny neothrash. A ten motyw z samym basem i wokalem rodem z “Reload”
Metalliki czy “Left for Dead” Laaz Rockit to jak na mój gust lekkie
nieporozumienie. Nie osładza tego nawet dobra, choć prosta solówka. Na
analogiczne patenty natrafimy także w “Red Alert”.
Możemy też łatwo wskazać najlepszy utwór na płycie. O ile
znajdziemy tutaj porządną porcję agresywnych thrashowych walczyków jak “Word”,
“Frozen Before Impact” (albo “bajfor”, biorąc pod uwagę jak Ingo wymawia
środkowe słowo z tytułu) i “Slave of Time”, tak najbardziej w tym wszystkim
błyszczy wypełniony furią “Undying Mortality”. Ta kompozycja to prawdziwy cios
w miałkich stulejarzy. W dodatku oprócz zabójczych thrashowych riffów włożono
do niej fajne przejścia, urozmaicenia kompozycyjne i śmiertelny atak solówkowy.
Jak widać można się przyczepić do paru rzeczy. To odróżnia
“Combat Cathedral” od klasyków - w ich przypadku nie ma nawet do czego się
przyczepić na siłę. Nie sprawia to jednak, że najnowsze dzieło Assassina jest
złe, co także zostało tutaj wykazane. To dobry album i na pewno warto się z nim
bliżej zaznajomić.
Ocena: 4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz