Hammer Damage - historia prawdziwa
Kenny Powell,
gość-legenda epickiego metalu, opowiedział nam nieco o tym jak naprawdę
wyglądała praca nad najnowszym dziełem Omen, zatytułowanym “Hammer Damage”, na
który przyszło nam czekać trzynaście lat. W trakcie naszej rozmowy zahaczyliśmy
także o wczesny okres historii Omen, w tym o tematy, o których ciężko znaleźć
jakieś informacje. Warto było podpytać o parę rzeczy, w końcu ta kapela to
cholerny pomnik tradycyjnego metalu i swoista legenda. Zapraszam do lektury.
“Hammer Damage”,
najnowszy album Omen, zaatakuje nas z furią 27 maja 2016 pod patronatem Pure Steel
Records. Nareszcie, bo muszę przyznać, że kilka ładnych latek sobie na niego
poczekaliśmy. Słyszałem wieści, że huragan zniszczył twoje studio nagrań, opóźniając
pracę nad tym krążkiem. Czy oprócz tego były jakieś trudniejsze przeszkody do
pokonania przy tworzeniu tego albumu?
Kenny Powell: Tak
wiele gówna się wydarzyło, że żaden wywiad nie pomieściłby tego wszystkiego,
gdybym zaczął się nad tym rozwodzić. Trzeba by było napisać co najmniej osobną
książkę. Nie lubię rozmawiać na temat negatywnych rzeczy, ale w końcowym
rozrachunku przynajmniej trzy na cztery z powodów opóźnień powstały z powodu
nieudolności członków zespołu, nie mających żadnego pojęcia o tym, jak stworzyć
album Omen. Starałem się nie robić z tego chryi i przez to podejmowałem
konieczne, choć niepopularne decyzje, ale mam już dość tych dupków, którzy za
plecami rozsiewają kłamstwa na temat tego nagrania. Dlatego masz okazję poznać
na wyłączność prawdziwą historię o powstawaniu “Hammer Damage”.
Kevin Goocher jest
wokalistą na nowym nagraniu, po tym jak wrócił do Omen w 2014 roku. Co się
stało, że Matt Story i George Call rozstali się z zespołem?
Matt Story wkurzył się i odszedł po trzech latach pracy nad
nowym nagraniem. Było ono już praktycznie na ukończeniu, gdy nas opuścił. To była
naprawdę wielka szkoda, bo ma świetny głos. Ale ja za to byłem na tyle głupi,
że dałem mu drugą szansę, bo to był jego trzeci raz jako wokalista Omen i gość
wystawiał nas do wiatru za każdym razem. George Culver Call za to jest
najbardziej odstręczającym człowiekiem z jakim kiedykolwiek pracowałem. Jest
kłamcą, złodziejem, rasistą i straszną pizdą. Miał możliwość napisania własnych
tekstów do naszych kawałków, bo twierdził, że jest największym fanem Omen jaki
kiedykolwiek żył na świecie. Po dwóch latach czekania właściwie zmusiłem go do
napisania “Blood on the Water”, który koniec końców, w ogóle nie brzmiał jak cokolwiek
Omen, jeżeli chodzi o wokale. Potem znowu zniknął, mówiąc “Nie chcę robić
nowego albumu Omen, bo nikt nie będzie mnie lubił tak samo jak J.D., grajmy
wyłącznie stare rzeczy.”. W ogóle nie zamierzał nam pomóc w pracach nad nową
płytą. Gdy zapewnił mnie, że pojedzie z nami w trasę po Ameryce Południowej -
“Im więcej koncertów tam zagramy tym lepiej!” - zabookowałem ponad czterdzieści
gigów. Na mniej niż dwa tygodnie przed wylotem napisał mi “Nie będę grać dla
zjaranych kaktusów [pot-smoking spics - przyp.red.]”.Uważam, że to nieco
śmieszne, ponieważ jego matka pochodzi z Panamy. Byłem na tyle głupi, że po tym
wszystkim wziąłem go na europejską trasę. Nie wiem w sumie dlaczego, zwłaszcza
po tym jak się obudziłem w hotelu po koncercie w Polsce z nazistowskimi
symbolami i rasistowskimi hasłami [“N” word - przyp.red.] wypisanymi na mnie
permanentnym markerem. Nie jest to przyjemne, zwłaszcza po tym, że sam
zaciągnąłem kredyt, by opłacić mu przelot. Jest jeszcze parę takich kwiatków z
jego pobytu w Omen zanim go wyrzuciłem z zespołu, ale podejrzewam, że macie już
przed oczami zarys sytuacji tego jak wyglądała praca z nim.
Ale Kevin Goocher też
wcześniej odszedł z zespołu i teraz do niego wrócił. Tym razem postanowił się
bardziej zaangażować w Omen?
Nigdy nie było jakieś wielkiej scysji między mną a Kevinem.
Starałem się zrobić coś nowego, a on się lekko poirytował i odszedł by założyć
Phantom X. Jednak nietrudno było nam znowu połączyć swoje siły.
Przeprowadziliśmy długą rozmowę i wyjaśniliśmy wszystkie nieporozumienia jakie
zaszły w przeszłości między nami. Mam naprawdę wielką nadzieję, ze to będzie
już ostatni wokalista w historii Omen.
Do jakiego stopnia
inni członkowie zespołu mieli swój udział w tworzeniu materiału na Hammer
Damage”?
Napisałem większość tekstów i melodii do utworów. Zwłaszcza
wtedy, gdy Matt starał się to nieudolnie zrobić. Po prostu nie umiał wpasować
się w stylistykę utworów Omen. Gdy Kevin wrócił do zespołu, dałem mu wolną
rękę, by napisał kilka z nich na nowo. Włożył swój wkład także w parę innych.
Już wtedy album był srogo po terminie, a ja włożyłem naprawdę sporo wysiłku w
napisanie kolejnych numerów. O wiele lepiej się czuję, gdy piszę teksty jedynie
do kilku utworów z płyty, tak jak to zrobiłem na “Battle Cry”. Następnym razem
to Kevin będzie głównie pisał teksty kawałków przy okazji nagrywania kolejnego
krążka.
Jak wyglądało
nagrywanie albumu - większość została nagrana u ciebie w domu czy też niektóre ścieżki
były robione w innych studiach? Czy satysfakcjonuje cię ostateczny rezultat
jaki uzyskaliście?
Pierwotnie, perkusje na niektórych utworach były nagrywane w
osobnym studio. Wkrótce okazało się, że nie będę tych śladów używał, więc
zostały zaorane i całość, łącznie z perką, nagraliśmy w moim domowym studio
nagraniowym. Jestem niezwykle dumny z tych nagrań.
Jeżeli się nie mylę,
to na początku okładka “Hammer Damage” miała wyglądać nieco inaczej -
przedstawiała rycerza w zbroi, dzierżącego dwa młoty bojowe. Na okładkę jednak
w końcu trafiła metaliczna kobra, symbol charakterystyczny dla Omen.
Rysunek z rycerzem był wzorowany na starym zdjęciu J.D. z
okresu “Battle Cry”. To nagranie jest poświęcone jego pamięci i złożeniem hołdu
jego zespołowi “Hammer Damage”, w którym grał, gdy go poznałem. Ten obrazek
znajduje się na wewnętrznej stronie okładki w wydaniu europejskim. Jest to
także główna okładka wersji cyfrowej albumu.
Muszę przyznać, że
brzmienie bębnów do mnie nie trafiło. Perkusja brzmi strasznie cyfrowo,
zwłaszcza w porównaniu do mocnego brzmienia gitar. W jaki sposób nagrywaliście
beczki?
Cóż, jak widać nie jesteś jedynym, który nie przepada za
bębnami na naszym nowym albumie. Nie wiem czy nie zasugerowałeś kłamstwami
jakie rozsiewa nasz były wokalista, który nawet nie brał udziału w sesji
nagraniowej.
Nie, nie miałem
styczności z jakąkolwiek jego wypowiedzią, tak po prawdzie.
Mogę cię zapewnić, że perka nie była nagrywana przy użyciu
żadnego automatu perkusyjnego czy sampli. Ponieważ to ja zajmowałem się całym
procesem rejestracji tego albumu, to ja jako jedyny mam pełnie wiedzy na temat
tego jak przebiegała sesja nagraniowa. Naturalnie - mi się brzmienie bębnów
podoba, bo to ja je modelowałem. Nie brzmią jak typowa perkusja z metalowego
albumu, jaką można usłyszeć na nagraniach wszystkich innych kapel, i to właśnie
było moim zamiarem.
Jak myślisz - które z
nowych wałków będziecie wykonywać na żywo?
“Hammer Damage” na pewno. Z tak wieloma płytami na koncie,
trudno jest wcisnąć wiele nowych utworów do setlisty. Jestem w pełni świadom,
że fani wolą słyszeć na koncertach głównie stare klasyki. Mam jednak nadzieję,
że z biegiem czasu uda nam się wcisnąć parę nowszych kawałków.
Wydaję mi się, że
większość waszych fanów mieszka w Europie. Jak wygląda w takim razie sytuacja
tradycyjnego metalu w Ameryce?
Trochę za wcześnie, by odpowiedzieć zgodnie z prawdą na to
pytanie. W lipcu w końcu startujemy z amerykańską trasą, do której
przymierzaliśmy się od lat. W USA sprzedajemy także większość naszych płyt.
Uwielbiam grać w Europie, ale z chęcią grałbym w USA tyle samo koncertów co na
Starym Kontynencie. W końcu USA to moja ojczyzna, choć targają nią kaprysy
różnorakich trendów.
Będziecie grali na
Keep It True XX u boku Manilla Road i Big Epic Headlinera, którym - wszystko na
to wskazuje - najprawdopodobniej będzie Cirith Ungol. Co o tym sądzisz?
Nie mogę się doczekać, by znowu zagrać na KIT. Podkreślałem
to wielokrotnie - to moje ulubione miejsce do grania koncertów, nie ujmując
oczywiście nic innym lokalom i festiwalom. Graliśmy świetnie koncerty na Sword
Brothers i Bang Your Head, ale Keep It True daje prawdziwe poczucie braterstwa.
Wasz ostatni koncert
w Polsce miał miejsce w 2008 roku w Bielsku-Białej. Mogę śmiało powiedzieć, ze
jego promocja kulała straszliwie. Wielu polskich fanów Omen, w tym ja i wielu
moich znajomych, dowiedziało się o nim wiele miesięcy po fakcie. Czy od tamtego
czasu kontaktował się z tobą jakikolwiek promotor z Polski? W końcu w przyszłym
roku odwiedzacie Niemcy, a to w sumie obok.
Liczyłem na zdecydowanie większy tłum, gdy graliśmy w Polsce
w 2008 roku. Zwłaszcza, że jako wyraz poparcia dla Polaków powstały takie
utwory jak “Red Horizon” i “Warning of Danger”. Nie wiem jak to było z
promocją, ale koncert organizował Bart Gabriel, którego uważam za bliskiego
przyjaciela i brata, który jak prawdziwy mściciel, wspiera scenę metalową.
Naprawdę, wiele by było trzeba, bym powiedział o nim coś złego. Jestem pewien,
że zrobił wszystko, co tylko mógł.
Czy utrzymujesz
kontakt z innymi fanami Omen z Polski?
Tak. Utrzymuje też kontakt z fanami z praktycznie każdego
wolnego kraju na świecie. Jest to dla mnie bardzo ważne, by mieć kontakt i
możliwość rozmowy z ludźmi, którzy podziwiają naszą muzykę. To prawdziwy
zaszczyt, że ktoś interesuje się kompozycjami, które stworzyliśmy.
Z Węgier pochodzi
także inny zespół o nazwie Omen, nagrywający całkiem porządny power/speed. Jaka
jest twoja opinia o tym zespole? Słyszałeś w ogóle o nim wcześniej? Czy
mieliście jakieś problemy z nimi dotyczące nazwy?
Ale mnie to wkurza! Nagraliśmy przynajmniej pięć płyt zanim
oni w ogóle powstali, z tego dwa dla wielkich międzynarodowych wytwórni.
Próbowałem się z nimi skontaktować w sprawie ich nazwy, ale okazali się
strasznymi dupkami. Jedyną rzeczą, jaką musieliby zrobić, to dodanie czegoś do
samego “Omen” i nie byłoby żadnego problemu. Nie rozumiem dlaczego ktokolwiek miałby
zrobić coś takiego. Przecież nikt nie nazywa swojego zespołu “Black Sabbath”,
no co jest!?
Omen powstał w 1983
roku w Los Angeles, ale istnieją w Sieci źródła wskazujące miejscowość
Henryetta w Oklahomie jako miejsce, w którym się to wszystko zaczęło. Czy
możesz nam powiedzieć o początkach Omen i o tym jak dołączyłeś do Savage Grace
No, w końcu ktoś, kto odrobił pracę domową. Rzeczywiście,
trzon z którego później powstał Omen, sformował się początkowo w Oklahomie.
Istotną różnicą było to, że Jody grał na gitarze rytmicznej, a Roger Sisson
zajął się basem i wokalami. Większość tego, co wylądowało na “Battle Cry”
powstało właśnie w tym okresie. Niestety, Roger nie pojechał z nami do L.A. i
po niepowodzeniu w poszukiwaniu zastępstwa za niego postanowiłem dołączyć do
Savage Grace, z nadzieją, że tam znajdę muzyków, którzy pomogą mi z
rozpędzeniem mojego własnego projektu.
Podczas pobytu w
Savage Grace poznałeś Briana Slagela z Metal Blade, z którym współpracowałeś
także po swym odejściu z tego zespołu.
Briana poznałem podczas nagrywania pierwszego albumu Savage
Grace. Podpisałem z nimi umowę na udział w nagraniu dwóch albumów studyjnych
[“The Dominatress” i “Master of Disguise” - przyp.red.] oraz możliwość
napisania przynajmniej dwóch numerów na tą drugą płytę. Napisałem “Die By The
Blade” i “Battle Cry” - muzykę i tekst - i w ostatniej chwili dostałem
informację, że żaden z tych numerów nie znajdzie się jednak na płycie.
Skontaktowałem się z Brianem, który się nieco zdziwił, ponieważ oba te numery
były jego ulubionymi numerami Savage Grace. Wkrótce podpisałem z nim kontrakt
na Omen, zanim jeszcze mój zespół miał pełny skład.
Pierwsze trzy albumy
Omen to klasyki metalu najczystszej wody. Powstały zresztą bardzo szybko po
sobie - 1984,1985,1986. Jak wspominasz tamtej okres oraz współpracę z J.D.
Kimballem, którego głos na stałe wpisał się w magiczny styl Omen?
To był prawdziwie cudowny okres, gdy pisaliśmy i
nagrywaliśmy nasze pierwsze trzy płyty. Bardzo mi się podobało jak Kimball
wniósł porządek w tę chaotyczną muzykę, jaką wtedy tworzyliśmy. Jednak od
samego początku w zespole dochodziło do pewnych niesnasek. Jody raz zadzwonił
do mnie w środku nocy tuż przed sesją nagraniową “Battle Cry”. Powiedział mi
wtedy, że nie ma takiej opcji, że będzie nagrywał album razem z Kimballem. Był
też poważny konflikt między Steve’em i J.D. pod koniec rejestrowania “Battle
Cry”. Próbowałem dosłownie wszystkiego, by utrzymać ten skład w komplecie.
Zdawałem sobie sprawę, że razem tworzymy coś naprawdę niezwykłego i niepowtarzalnego,
jednak nie mogłem powstrzymać tego, jak wszystko zaczęło się sypać. Nie można
było naprawić zniszczeń jakie się stale tworzyły.
Głos Kimballa był
naprawdę niezwykły. Czy podczas poszukiwania wokalisty do nagrania wokali z
“Hammer Damage” szukałeś kogoś, kto brzmiałby podobnie do niego?
Kiedyś mój basista zarekomendował mi Kevina, lecz na
początku nie uważałem tego za dobry pomysł. Chciałem kogoś podobnego do J.D. .
Po pierwszych kilku próbach dałem Kevinowi pierwsze trzy płyty Omen z uwagą, że
to jest to czego szukam. Wrócił po kilku tygodniach i trafił bezbłędnie w to,
czego od niego oczekiwałem. Wówczas zaczęliśmy pracę nad “Eternal Black Dawn”
Dlaczego Kimball
odszedł z Omen po EP “Nightmares” z 1987 roku?
Nie chcę się nad tym bardziej rozwodzić niż już to zrobiłem
przy okazji poprzednich pytań. Darzę Kimballa wielkim szacunkiem, także to, co
zrobił dla Omen, i nie zamierzam go w żaden sposób dyskredytować.
Jak już wspominałeś,
nazwa albumu ma nawiązywać do starego zespołu J.D. Kimballa?
Tak, nowa płyta jest hołdem dla niego.
Czwarty album Omen
był skokiem trochę w innym kierunku niż wasze pierwsze trzy wydawnictwa.
Zwłaszcza po EP “Nightmares” na której pojawiły się niezwykle thrashujace
utwory jak kawałek tytułowy czy “Shock Treatment”. Skąd w takim razie nagła
zmiana brzmienia?
Uwielbiam te thrasherskie utwory. Jestem zresztą takim
trochę thrasherem incognito. “Escape to Nowhere” wygląda tak jak wygląda, bo
wszystko co na niego napisaliśmy, prócz kawałka tytułowego, zostało odrzucone
przez producenta. Udało mi się wskrzesić “Era of Crisis” z tamtego okresu na
naszym nowym albumie.
Wokalistą na “Escape
to Nowhere” był Coburn Pharr, który później także śpiewał na “Never, Neverland”
Annihilatora. W jaki sposób stał się częścią Omen?
Był współlokatorem Steve’a akurat gdy potrzebowaliśmy nowego
wokalisty by dokończyć ówczesną trasę.
Przygoda dla Omen
skończyłą się gdzieś w 1989 roku, jednak nie na długo, bo w 1997 roku
powróciliście z “Reopening the Gates”. Jaka jest twoja opinia o tej płycie tak
teraz, z perspektywy czasu?
Patrząc na to teraz, muszę przyznać, że kierunek jaki
obraliśmy na tej płycie był pomyłką. Należy jednak pamiętać, że jeszcze nie
było Internetu i mediów społecznościowych, gdy Omen po raz pierwszy kończył
swoją działalność. Nie mieliśmy bladego pojęcia o tym jaką popularnością cieszy
się Omen w Europie. Dlatego “Reopening the Gates” brzmi tak, jak wtedy brzmiał
metal w Stanach. Bałem się, by nie być wówczas postrzeganym jako jakiś
przeterminowany dinozaur, dlatego zamiast robić coś, co było dla nas naturalne,
zrobiliśmy to, co uważaliśmy wówczas za aktualne. Żałuję, że tak się stało, ale
podobało mi się wspólne granie z moim synem. To był bardzo miły moment w moim
życiu.
To by było na tyle.
To był prawdziwy zaszczyt i bardzo dziękuję tobie za twój czas i twoje
odpowiedzi. Ostatnie słowa naturalnie należą do ciebie.
Złapałeś mnie tutaj bez żadnych zasłon i ogródek. Starałem
się wcześniej wielokrotnie stanąć ponad tym całym burdelem, jaki mi zgotowali,
ale niektórzy nie potrafią zamknąć swoich mord. Jeżeli ktoś został wywalony z
Omen, to ręczę, że na pewno stał za tym dobry powód! Jesteście pierwszymi,
którzy dostali czystą prawdę.
Przeprowadzono: maj 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz