Darkness - Death Squad
1987/2014, Warhymn Records
1987/2014, Warhymn Records
Trzymając ten krążek w dłoniach, ma się przed sobą jeden z
najlepszych albumów thrash metalowych, na którym uchwycono kwintesencję
teutońskiego pogromu. Obok
“Possessed By Fire” Exumera, “Persecution Mania” Sodom, “Raging Steel” Deathrow,
“The Upcoming Terror” Assassina czy “Hellish Crossfire” Iron Angel. Mamy
tu zarówno szybkość jak i ciężar, przyobleczone w mięsne organiczne brzmienie -
świetne riffy, solówki, przejścia i bezkompromisowe ochrypłe wokale.
To jest jeden z tych albumów, które - i to nie przesadzając
- każdy szanujący się fan thrashu powinien znać. “Death Squad” zawiera świetny
materiał, który dyletantowi można krótko opisać jako wypadkową “Pleasure To
Kill”, “Go And Live… Stay And Die” i “Persecution Mania”. Byłoby to jednak
zbytnie uogólnienie, gdyż Darkness pokazało na nim własny, niezwykle
interesujący sposób na thrash metal. No i ta okładka! Taki typowy thrash
metalowy kicz w dobrym smaku. Silne skojarzenia z “Live Undead” Slayera są jak
najbardziej wskazane.
Esencją “Death Squad” są brutalne thrashowe ody,
ucieleśniające rzeź i wypruwanie flaków, z szalonymi tremolo, powerchordowymi
glissando, brutalnym werblem i podwójną stopą perkusji. “Critical Threshold”,
“Death Squad”, Iron Angelowy “Staatsfiend”, krzykliwy “Faded Pictures” z
niezwykle śpiewnym refrenem , stanowią apodyktyczne meritum tego wydawnictwa.
Świetnym urozmaiceniem jest “Tarsman of Chor” (tytuł miał być chyba nawiązaniem
do epickiego “Tarnsman of Gor” Johna Normana) - instrumentalny kawałek w żwawym
średnim tempie z heavy metalowymi solówkami w legato. Jego umiejscowienie w
środku albumu sprawia, że po środku tego morza destrukcji i entropii jest
chwila na zaczerpnięcie oddechu, jednak bez zbędnego rozleniwiania słuchacza -
bo końcówka znowu przyspiesza do prędkości autostradowej.
“Death Squad” pod względem instrumentalnym jest geniuszem -
jest tutaj wszystko to, co w thrashu powinno się znaleźć i to w dobrej jakości.
Jest równo, lecz naturalnie - technicznie, lecz bez przerostu formy nad treścią
- brutalnie, lecz również melodyjnie, gdy wymaga tego konstrukcja utworu.
Darkness nie boi się też używać gitary akustycznej - jej wykorzystanie w
“Burial At Sea” wprowadza zupełnie nową kolorystykę w całokształt albumu.
Fajnie to wygląda obok takich dorzynających pozerczyków kilerów jak “Iron
Forces” i “Critical Threshold”. Samo w sobie “Burial at Sea” jest interesującą
kompozycją, pełną różnego rodzaju patentów w różnych tempach i o zróżnicowanej
wymowie. Obok partii typowo mięsnych pojawiają się w niej także wstawki
melodyczne oraz motywy przesycone mrocznym klimatem (refren!). Szorstkie
brzmienie gitary, które co prawda może nie przypaść do gustu tym, którzy nie
lubią old schoolowego thrashu, tylko uwypukla tą wieloaspektowość kompozycyjną.
Zagłębie Ruhry wypluło na świat wiele świetnych zespołów,
pławiących się w barbarzyńskiej agresji i niepohamowanej furii. Sodom, Kreator, Living Death,
Violent Force, Scanner czy właśnie Darkness. Darkness jednak nie stało
się tak znaną kapelą jak Sodom, Kreator, Destruction czy Tankard. Po części
była to wina małej wytwórni, z którą Darkness podpisało swój pierwszy kontrakt,
a po części różnych przeciwności losu. “Death Squad” sprzedawał się całkiem
dobrze jak na debiutancki krążek nieznanej kapeli, jednak bardzo ograniczona
promocja ze strony labelu oraz brak trasy promującej album (nie wypaliła ani
trasa z Kreatorem - który już wówczas wydawał swój trzeci album studyjny
“Terrible Certainty” pod skrzydłami Noise - ani z Wehrmacht, ani z Dark Angel)
zrobiły swoje. Darkness pozostało w podziemiu, Nie żeby to przeszkadzało jakoś
szczególnie w docenianiu ich świetnej muzyki, zwłaszcza teraz, gdy High Roller
Records - ci goście są niesamowici - i Warhymn wydali świetne reedycje ich
debiutanckiego materiału.
Wydanie Warhymn Records na srebrnym krążku zawiera siedem
dodatkowych ścieżek bonusowych. Pierwszą z nich jest “Neues von Gestern”,
będący niemieckojęzyczną wersją “Critical Threshold”, którą muzycy Darkness
nagrali pod szyldem Eure Erben w 2005 roku. Następne cztery stanowią zawartość
dema “The Evil Curse” z 1985 roku. Minusem jest tutaj wyjątkowo przydługie,
przynajmniej dwukrotnie, nużące intro - trwające ponad cztery i pół minuty,
podczas gdy pozostałe kawałki z tego dema trwają średnio po dwie i pół - nie
posiada właściwie żadnych walorów prócz historyczno-wykopaliskowych. Na
szczęście “Victims”, “Infernal Declaration” i “Armageddon” rekompensują to z
nawiązką. Możemy w tych wałkach usłyszeć pierwotną odsłonę Darkness stanowiącą
wypadkową wczesnego Iron Angel, Minotaur i Destruction. Nie jest to jeszcze
poziom jaki zespół osiągnął na “Death Squad”, ale mimo to słucha się tego
całkiem przyjemnie, bo kompozycję są fajne, a jakość brzmienia jak na
demóweczkę jest przyzwoita. Co tu dużo gadać – te numery mordują! Ostatnie dwa
utwory stanowią “Death Squad” z demówki dla New Renaissance z 1987 roku oraz
cover live Judas Priest “Living After Midnight”. To jest dopiero odpał! Jakość
to siara totalna, nagranie pochodzi z amatorsko zarejestrowanego koncertu,
którego zapis został umieszczony na oficjalnym bootlegu “Spawn of the Last
One”. Sam cover to raczej zagrane dla jaj kilka taktów z tego heavy metalowego
hymnu, by można było się pijusowato podrzeć na koncercie. Co jak co, ale jako
dodatek, jest to strzał w dziesiątkę.
Ocena: 5,8/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz