wtorek, 15 marca 2016

Darkness - Defenders of Justice





Darkness - Defenders of Justice
1988/2014, Warhymn Records

“Defenders of Justice” było drugim z trzech albumów studyjnych, które zarejestrowało niemieckie Darkness przed swym rozpadem w 1990 roku. Słychać już na nim powolne staczanie się zespołu w odmęty niebytu. Album choć sam w sobie nie jest kompletną szmirą, jest diametralnie inny od genialnego debiutanckiego “Death Squad”. Rozwój brzmienia przyniósł sporo innowacji - więcej progresji, zarówno w partiach gitary jak i basu, oraz bardziej - z braku lepszego słowa - dojrzalsze projektowanie struktur utworów. Muzycy nie odeszli przy tym jednoznacznie od thrashowego pazura. Co prawda wokale są o wiele słabsze niż na “Death Squad”. Brakuje im mocy, agresji i jakiegoś takiego szlifu, który dodałby im potęgi. Wokale Olliego brzmią jakby w ogóle nie zależało mu na dobrym brzmieniu własnego głosu. Niemalże są nagrane na odwal się. Zawiodła też tutaj realizacja dźwięku, która chyba nic nie robiła ze ścieżkami wokalnymi. Także wszystkie syczące “s” boleśnie wrzynają się w nasze uszy. Brzmienie pozostałych instrumentów też nie jest aż tak dobre jak na „Death Squad”.

Intro otwierające album jest tak sielankowo-cukierkowe, że aż trzeszczy. Pozazdrościli Nuclear Assault i Tankardowi w śmieszkowaniu. Potem jednak następuje bezwzględna rzeźnia pod postacią, nomen omen, “Bloodbath”. Tutaj gwałtowność wspiera jednoznaczną wymowę utworu, koncentrującą się głównie na gniewie i furii. Nie uświadczymy tutaj wielu takich numerów, gdyż w pozostałych kompozycjach postawiono nacisk na nieco inne elementy, mieszając ze sobą różne motywy. Może jeszcze “Locked” prezentuje taki konkretny i spójny krwawy horror. W każdym razie drugiego “Iron Forces” czy “Critical Threshold” tutaj nie dostaniemy.

Całkiem sporo progresywnych patentów połączonych wespół z bardziej agresywnymi motywami zostało uwzględnionych w “Battle to the Last” - gdzie pojawiło się dość interesujące kakofoniczne unisono w końcowej fazie utworu – w samym utworze tytułowym i w “Inverted Minds”. Melodyjne wstawki w “Caligula” z delikatnie pobrzmiewającymi w tle syntezatorami także stanowią niezły kontrast z eksplozją następujących po nich surowych thrashowych riffów i rozwrzeszczaną solówką.

Nie jest to jednak poziom przykładowo “The New Machine of Liechtenstein” Holy Moses. Brzmienie od czasu “Death Squad” uległo wyraźnemu pogorszeniu. Jak już wspomniałem, wokal oraz pozostałe instrumenty także nie otrzymały należnego im dopieszczenia. O przestrzeni nie wspominając. Plus jest taki, że nie można rzec, że “Defenders…” jest niesłuchalne czy też realizacja dźwięku jest totalną klapą. Jest kiepsko, to fakt, ale bez blamażu. Szkoda, że brzmienie nie stoi na lepszym poziomie, bo to by pozwoliło naprawdę zabłysnąć kawałkom z tego albumu.

Pomimo bardzo dobrego poziomu kompozycyjnego, znalazło się też parę zgniłych jabłek. “They Need a War”, które jasno próbowało nawiązać do amerykańskiego stylu Sacred Reich i Testamentu, zawiodło i okazało się średniakiem. Podobnie z “Predetermined Destiny”. Czuć z początku, że ten kawałek ma potencjał, jednak jego siła napędowa z biegiem czasu coraz bardziej się rozmywa. Żenujący tekst tylko pogarsza sprawę. Szkoda, bo włożono tutaj naprawdę fajne riffy i patenty.

“Defenders of Justice” ma swoje wyraźne wady, jednak mimo wszystko nadal wytrwale się broni. Ma zresztą czym, gdyż znakomita większość utworów na tym krążku to świetne wałki, mimo wszystkich przeciwności losu ze strony brzmienia czy formy wokalisty.

Na reedycji Warhymn Records dodano kilka utworów bonusowych. No było z czego wybierać, bo Darkness nagrało całkiem sporo demówek podczas swojej egzystencji. Na pierwszy ogień poszła niemieckojęzyczna wersja “They Need a War” nagrana ponownie w 2001 roku. Czy lepsza jakość brzmienia zmienia jakoś ten kawałek? Może rzeczywiście brzmi on lepiej z trochę lepszą produkcją dźwięku (która nie została przy tym zbyt unowocześniona) i z lepszymi wokalami. Pozostałe dodatki stanowią utwory z dema “Titanic War” z 1986 oraz z dema dla New Renaissance z 1987 roku. Tak jak w przypadku nagrań demo dołączonych do wznowienia “Death Squad”, mamy tutaj do czynienia z pierwotną i surową wizją muzyczną Darkness, która stanowi świetną retrospekcję i to nie tylko pod kątem historycznym. Tak samo jak reedycja “Death Squad”, tak i “Defenders…” zostało zakończone coverem live z dema “Spawn of the Live One”. Tym razem jest to “Detroit Rock City”.

Ocena: 4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz