Od czasu wydanego w 2008 roku "War Without End" Warbringer stał się wyraźnym punktem na thrash metalowej mapie metalowego świata. Z albumu na album fani bezkompromisowego łomotu byli utwierdzani w niezłomności i wysokiej jakości jaka kryła się za nazwą tej kapeli. Wysoki standard utworów, ich dopracowane aranżacje, ciekawe patenty i niebanalne podejście do thrashu jako takiego, zdobyło uznanie wśród szerokiej rzeszy metalowców. Dlatego patrząc na okładkę czwartego albumu Amerykanów moje serce się na moment zamarło. A więc stała się rzecz nieunikniona. Przyszedł na nią czas. Z tej okładki bił jasny przekaz - nadeszły poważne zmiany w muzyce Warbringer. Kapela pozbyła się swego charakterystycznego logo i zastąpiła je zwykłą, prostą czcionką. Ponadto grupa postanowiła zrezygnować z ponownego zatrudnienia death metalowej legendy Dana Seagrave'a, który namalował dla nich okładki do "Worlds Torn Asunder" oraz "Waking Into Nightmares".
Z przodu "IV: Empires Collapse" spogląda na mnie przygnębiająca i niskobudżetowa praca, która raczej kojarzy się z jakąś undergroundową doom lub viking metalową kapelą. Gdyby usunąć nazwę kapeli nikt by w życiu nie wpadł na to, że jest to okładka okrywająca thrashową płytę. Dlatego do przesłuchania tego albumu podszedłem z jednej strony zniechęcony - gdyż zapowiadane zmiany wyglądały na bardzo zaawansowane, a ja najchętniej w muzyce Warbringera bym nic nie zmieniał, mimo że w sumie nie była ona jednolita na poprzednich albumach - a z drugiej zaintrygowany. No i tutaj nastąpił kolejny nieoczekiwany zwrot akcji. Zawartość mnie naprawdę zaskoczyła. Trzeba nadmienić, że Warbringer zawsze trochę eksperymentował z brzmieniem i łączeniem różnych wpływów w swej muzyce. Momentami te eksperymenty były dość nieoczekiwane i niebezpieczne, jednak zawsze ich rezultat był powalający. Na "IV: Empires Collapse" ten porządek rzeczy już się nie do końca prezentuje w ten sposób.
Utwory na tym albumie brzmią jak przypadkowa mieszanka wszystkich możliwych wpływów i inspiracji jakie dotykały muzyków Warbringer. Tu jest niemalże wszystko. Choć przypadkowość patentów jest duża, jednak trzeba przyznać, że poszczególne motywy się do siebie kleją. Co prawda ledwo, niemniej fakt faktem - kleją. Warbringer się nie ogranicza absolutnie żadnymi wytycznymi, ramami i granicami. Nawet tymi narzucanymi przez zdrowy rozsądek. Czyżbyśmy mieli zatem do czynienia z dziełem pionierskim? Na swój sposób tak, jednak nie oznacza to wcale, że mamy tutaj dzieło wybitne, gdyż w tym temacie można już zdrowo polemizować.
Na pewno Warbringer na swym czwartym albumie nie porzuca swoich klimatów, a jeżeli w którymś momencie rzeczywiście oddala się od nich zbytnio, to jednak zawsze wraca z powrotem. Jest melodyjnie, mocno, technicznie i zaskakująco. Trudno jest jednak opisać ten album w spójny sposób, gdyż każdy kawałek jest jakby osobnym elementem, który może się nawet diametralnie różnić od wszystkich pozostałych z tego wydawnictwa. Rozpoczynający płytę “Horizon” sam w sobie już miesza bardzo dużo ciekawych patentów. Zaczynając swą wędrówkę dość prostym, nieco testamentowym riffem, przechodzi w agresywne wokalizy wykrzyczane nad riffem przypominającym coś, co mogło zagościć na którejś z dwóch pierwszych płyt Xentrix. Okazuje się, że muzycy nie zatrzymują się na tym, gdyż z biegiem utworu robi się coraz ciężej. Testamentowe patenty nabierają ciężaru i smolistości, by potem po solówce przejść w dysonansy i typowo black metalową perkusję i gitary. Sama końcówka utworu okrasza to wszystko gitarami w stylu jazz fusion. Niezły kocioł? Ano niezły, lecz także bardzo fajnie wyważony.
“The Turning of the Gears” na wstępie wita nas przesterowanymi wokalami przyprawionymi gitarami w stylu środkowego Voivod. W tej kompozycji Warbringer ucieka się do tylu przeróżnych chwytów, że nigdy nie jesteśmy pewni, co nastąpi za sekundę. Znajdziemy tu trochę Pantery w stylu “Becoming”, znajdziemy trochę Fear Factory, a także wspomnianego Voivod. Sama kompozycja nie należy do najlepszych elementów tego wydawnictwa. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że spokojnie mogłoby jej tu nie być, ale rozumiem, że Warbringer chciał w taki sposób pokazać rozpiętość zasięgu swojego stylu i możliwości…
“One Dimension” łączy punkowe zaśpiewy o prostej melodii z nowoczesnymi riffami. Do tego została dodana krótka, old-schoolowa solówka, która wprowadza ciekawy odcień do całości. Brakuje jednak temu wszystkiemu charakterystycznego thrashowego pazura i miodności, do której przyzwyczaił nas Warbringer na swych poprzednich albumach. “The Turning of the Gears” i “One Dimension” są ciekawymi kompozycjami, biorąc pod uwagę styl Warbringera, jednak z punktu widzenia odbioru albumu nie stanowią kompozycji, które mogłyby się na dłużej spodobać słuchaczowi. Są to ciekawe i interesujące elementy, jednak sprawiają wrażenie jakby były zrobione jako sama sztuka dla sztuki.
Gdy się już spodziewałem, że tak będzie wyglądała reszta tego albumu, zaatakował “Hunter-Seeker”, szybki i agresywny thrashowy ścigacz z lekko progresywnymi popisami perkusyjno-gitarowymi, które jednak nie stopują jego morderczej mocy. Jednak nawet w takiej kompozycji nie zabrakło wstawek akustycznych, jazzowych, a nawet tych ewidentnie black metalowych (i to nie black/thrashowych ale właśnie stricte black metalowych). Na “czwórce” Warbringera nie brakuje na szczęście takich thrash metalowych kompozycji. Mamy tu “Black Sun, Black Moon”, który został wzbogacony melodyjnymi gitarami, jest “Scars Remain” który szybkim, skocznym riffem przechodzi w fale dysonansów i thrashowych kopanin, by następnie zarzucić fusionowymi motywami, jest też przetykany epickim klimatem “Towers of the Serpent”. Dużo w nich słychać Exodusa z czasów “Tempo of the Damned” i szybszych partii Megadeth z “Rust in Peace”.
Dostaliśmy także typowo speed metalowy kawałek, z prostą szybką perkusją i tremolowanymi gitarami z powerchordami oraz głośnym, krzykliwym refrenem w postaci “Iron City”. Ciekawe, że nie został on umieszczony na początku zamiast udziwnionych “The Turning of the Gears” i “One Dimension”. Po nim następuje zwolnienie w postaci monumentalnego i smolistego “Leviathan”. Echa Pantery i Exhordera wybrzmiewają w początkowej fazie utworu, by potem zrobić miejsce na crescendo fantastycznych solówek i stare old-schoolowe thrashowe riffy.
Dużym plusem “IV: Empires Colapse”, oprócz całkiem składnej mieszanki stylów, jest praca gitary basowej. Basista nie boi się odskakiwać od gitary rytmicznej w szalonych eskapadach po gryfie. Przy imponującej pracy gitar i perkusji sam bas także daje radę.
Warbringer wyraźnie pokazał, że nie opiera się na jednej czy też paru inspiracjach, tylko że tworzy wyraźny, własny styl na kanwie niezliczonych innych kapel i nurtów muzycznych. Sam album “IV: Empires Collapse” nie jest łatwy w odbiorze. Jest tutaj dużo nieoczywistych wtrętów i niespodziewanych motywów. Utwory potrafią się załamać z momentu na moment, przechodząc w zupełnie odmienną stylistykę. Nie jest to łatwo przyswajalne granie, do takiej muzyki trzeba stopniowo dojrzeć. Do mnie ta płyta nie dotarła za pierwszym razem, lecz zauroczyła i zaciekawiła na tyle, że sam krążek nie wychodził potem długo z odtwarzacza.
Nie jest to album typowo thrash metalowy, czy to pod kątem old-schoolu czy nowoczesnego podejścia do tej tematyki. Jest to dzieło na tyle eklektyczne, że nie da się tego dokładnie opisać słowami. Mamy tutaj do czynienia z dziełem pionierskim, złożonym i na wskroś artystycznym, jednak znajdziemy tutaj także niebezpieczne przypadki sztuki dla samej sztuki, jakby muzycy na siłę próbowali udowodnić jakąś myśl sobie lub innym.
Ocena: 4,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz