Overkill – The Grinding Wheel
2017, Nuclear Blast
2017, Nuclear Blast
Po kilkukrotnym przesłuchaniu “The Grinding Wheel” nasunęły
mi się dwa wnioski. Pierwszy - Bobby się nie starzeje i ma chyba gardło z
jakiegoś tytanu. Drugi - Overkill operujący na średnim pułapie nadal kopie
dupsko i budzi respekt. Nie oszukujmy się, nowe płyty Overkilla nie maja startu
do ich klasycznego dorobku, jednak nadal stanowią świetny kawał thrashu.
Zwłaszcza te, które zespół wypluwa od paru lat pod skrzydłami Nuclear Blast, ta
współpraca naprawdę im służy i “Grinding Wheel” to potwierdza. I to po raz
czwarty.
Na nowym wydawnictwie dostajemy godzinę thrashowej przeprawy
w postaci 10 kawałków. Kompozycje utrzymano w całym spektrum dynamizmu - od
średniego tempa do żwawych połamańców. Nie uświadczymy, co prawda, szybkich i
treściwych hiciorów - wszystkie numery trwają co najmniej około 5 minut - ale
na szczęście D.D.Verni z Lipnickim i duetem gitarzystów postarali się o to, by
nie był to czas zmitrężony. Wałeczki są bardzo umiejętnie poskładane z różnych
ciekawych patentów, tak więc nie doświadczymy monotonii. Może ewentualnie jej
śladowe ilości dopadną nas w “Come Heavy”, które mogłoby
spokojnie wylecieć z trakclisty bez żalu.
Taki sam los bym zgotował “Let’s All Go To Hades”,
który miał być jakimś lekkim, przaśnym przerywnikiem, ale coś chyba nie zwarło,
bo jak dla mnie ten kawałek to straszny niewypał. Pierwsze cztery minuty utworu
tytułowego to także nic specjalnego i można było je spokojnie wyciąć, by wstawić
coś ciekawszego (i też trwającego około 4 minut). Ale spokojnie nadrabiają to
takie sążniste ciosy w potylice jak “Red, White and Blue”, “Our
Finest Hour”, “The Long Road” czy “Shine
On”. Kapitalnym motywem są też power/thrashowe harmonie gitarowe, które
co jakiś czas atakują nas bez opamiętania. Doświadczymy też niestety pewnej
liczby patentów kojarzących się jednoznacznie z bardziej nowszą odmianą thrashu
- niektóre wałki są tym aż przesiąknięte. Mimo to, “The Grinding Wheel” słucha
się zaskakująco dobrze. Jest to też zasługa nie tylko samych kompozycji, choć
to w głównej mierze od ich zaaranżowania bardzo wiele zależy, lecz także bardzo
dobrze ukręconego brzmienia. W tym temacie jest przestrzennie i z miażdżącą
prezencją zarówno basu jak i wyższych tonów. Przy tym uniknięto zbytniej
dygitalizacji gitar i zamulenia dołu.
W sumie “The Grinding Wheel” jest dokładnie tym, czego
mogliśmy się spodziewać na hasło “kolejny album Overkill”. Nie jest to jakieś
arcydzieło, ale bardzo porządna płytka, która kontynuuje dobrą passę tuzów
amerykańskiego thrashu z New Jersey.
Ta epicka końcówka utworu tytułowego to też jest sztos.
Obadajcie, koniecznie, razem z basowym interludium i szybkim przyspieszeniem w
środku.
Tak z ciekawostek na zakończenie - japońska wersja albumu ma
oczywiście bonus tracki, bo jakżeby inaczej. Są to dwa covery - “Emerald”
Thin Lizzy i “Sanctuary”
Iron Maiden.
Oba naprawdę zacne. Overkill się stylistycznie świetnie nadaje do coverowania
takich numerów, bo nie dość że nadał całości tego thrashowego pazura, to
dysponując w swym składzie dwoma naprawdę dobrymi gitarzystami, w pełni oddał sprawiedliwość
heavy metalowym leadom. Naturalnie, jakby ktoś był zainteresowany, japońska
płytka jest cztery razy droższa, bo jakżeby inaczej. Także, tego.
Ocena: 4/6