Condor – Unstoppable Power
2017, High Roller Records
2017, High Roller Records
Jakby ktoś jeszcze nie zauważył, to ostatnio Norwegia bardzo
silnie stoi black/thrashem. I to nie byle jakim, lecz takim solidnym,
esencjonalnym i potężnym. P O T Ę Ż N Y M ! Takie nazwy jak Deathhammer, Nekromantheon czy Condor solidnie łoją dupala
surową i mocarną mieszanką old-schoolowego heavy i thrashu, który został
utopiony w agresji, morderstwie i krwi wrogów. O Darkthrone też warto wspomnieć, ale pamiętajmy,
że Fenriz z Nocturno Culto to jednak trochę inna liga i inne tło. Co nie
zmienia faktu, że nie ustępują klasą swym młodszym kolegom.
W temacie potępieńczych wokali, wtórującym gitarowej
nawałnicy, 2017 rok został uświetniony drugim studyjnym albumem Condor i przed
jego wystartowaniem w odtwarzaczu wszystko, od okładki po sam tytuł,
wskazywało, że będziemy mieli do czynienia z rzezią.
I rzeczywiście, „Unstoppable Power” to cios jakich mało.
Dostajemy osiem wałków, w których prym wiedzie furia,
prędkość i surowa destrukcja. To wszystko zostało opakowane w dobrze pasujące
do całości brzmienie. Jest klasycznie i ciepło, bez żadnych zbędnych technologicznych
nowalijek, a z drugiej strony bez nagrywania perkusji przez domofon.
Condor nie zasypia gruszek w popiele i nie odpuszcza ani na
trochę. Najlepsze jest to, że mimo ogłuszającej wręcz prędkości, muzycy w swych
kompozycjach znaleźli miejsce na urozmaicenia w postaci zmian tempa lub
perkusyjnych patentów. Całość nie traci na tym na agresywnej wymowie i samym
dynamizmie, a dzięki temu cały album jest interesujący i ciekawy. Kompozycje są
charakterystyczne i dosmaczone przeróżnymi motywami, które nie pozwalają
całości wpaść w jakiś nudny black/thrashowy schemat.
Poza tym nie oszukujmy się - nawet sztampowy i schematyczny
black/thrash jest zwykle dobry. Jaki w takim razie jest ten dopracowany,
urozmaicony i dopieszczony w najdrobniejszych szczegółach? Ło, panie - istny
pochód śmierci.
Każda z ośmiu kompozycji jest szczególna i wyjątkowa, a przy
tym nie odstająca od całości. Prawdziwymi hymnami rzezi są "Riders of Violence”, „Chained
Victims”, „Malevolent Curse” i otwierający „Embraced By The Evil”,
który jednocześnie godzi ze sobą rolę klimatycznego otwieracza, jak i
bezceremonialnego buta na ryj. Chłopaki nawet z rock'n'rollowego motywu, jaki
się pojawia w "83 Days of Radiation", potrafili wykuć
niszczycielski cios zagłady. Tak się właśnie tworzy albumy kompletne.
Fani klasycznego thrashu też znajdą coś dla siebie, bo Destruction siedzi mocno w
krzyczących riffach osadzonych w „Horrifier”. Jest to dość subtelna
inspiracja, jednak da się ją wyczuć w tej nawałnicy riffów. A riffów tutaj jest
co nie miara. Condor nie oparł, tak samo jak i wcześniej, swoich utworów na
kilku zagrywkach – jak to czasem niektóre kapele black/thrashowe robią. W
każdej kompozycji na „Unstoppable Power” riffów i przejść dostaniemy całą furę.
Geniusz kompozycyjno-aranżacyjny w szatach masowego mordu. Tyle w temacie.
Ocena: 6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz