Heavy Load - Death or Glory
1982/2013
1982/2013
Zabawne, że tę płytę trzeba bliżej przedstawiać niedzielnym
fanom metalu. Ten album to w gruncie rzeczy klasyka i kwintesencja heavy metalu
z lat osiemdziesiątych. Ba, nie tylko z tamtego okresu - Heavy Load stanowi
esencję metalu w ogóle, a zwłaszcza ich opus magnum w postaci “Death or Glory”.
No błagam, już na starcie macie cholernego wikinga ścierającego
się z niedźwiedziem polarnym pośród podbiegunowej tajgi, czy można po
zawartości krążka obleczonego w taką okładkę spodziewać się czegokolwiek innego
niż prawdziwego, męskiego, barbarzyńskiego, tętniącego testosteronem metalu?
Zapomnijcie o Marilynach Mansonach, Iron Maiden czy innych Hammerfallach, przy
Heavy Load to wszystko nic nie znaczy i wydaje się śmiesznie miałkie.
Z muzyki, wokali i tekstów wylewa się miażdżąca charyzma,
która jest jednocześnie w swej wymowie pierwotna i prymitywna, a przy tym
magiczna i porywająca. Siła ekspresji wokali zarówno Eddy’ego Malma jak i braci
Wahlquist jest porażająca. W sumie to dość niespotykane, by praktycznie każdy
członek zespołu miał możliwość zaprezentowania się wokalnie na jednej płycie.
Tylko basista Ragnesjo się nie udzielał za mikrofonem podczas sesji nagraniowej
“Death or Glory”. Najlepsze jest to, że i Ragne Wahlquist i jego brat Styrbjorn
i Eddy Malm wypadli tak dobrze w swych kawałkach, że nie ma jak wskazać, który
z nich dysponuje najlepszym głosem i umiejętnościami wokalnymi. Może dlatego
każdy z nich dostał swoją porcję utworów do nagrania w studio?
Swoją drogą, czy istnieją bardziej wikingowe imiona niż
Ragne i Styrbjorn?
Na płaszczyźnie gitarowej też dostajemy prawdziwą plejadę
muzycznego talentu. Niby proste riffy, niby proste melodie w leadach, a razem
to tworzy prawdziwie poetycką i magiczną muzykę. Pięknie się to komponuje z
ciepłym i klasycznym brzmieniem wzmacniaczy lampowych i delikatnym reverbem
obecnym w miksie. Idealnie się to sprawdza i w tych szybszych kawałkach jak i
tych na pozór bardziej stonowanych.
Nie pogardzono też nieco teatralną otoczką poszczególnych
kompozycji. Może to był właśnie klucz do tego, że muzyka brzmi jak.. No właśnie
- jak muzyka, a nie jak odtwarzanie dźwięków? Na pewno dokłada się to jakoś do
całokształtu magii i wymowy tej płyty.
Nie ukrywam, że największym kilerem na “Death or Glory” jest
otwierający całość ponadczasowy i kultowy hicior “Heavy Metal Angels”. Obok
“Necropolis” Manilla Road, “Fast as a Shark” Accept, “Battle Cry” Omen czy
“Medieval Steel” i paru innych takich wałków, jest to sztandarowy hymn heavy
metalowej rozpierduchy. Co ciekawe, na koncertach był grany jeszcze szybciej
niż na płycie, a przecież i studyjnie całość ma w sobie olbrzymi dynamizm i
jakąś taką kinetyczną energię.
Ale “Death or Glory” to nie samo “Heavy Metal Angels”.
“Bleeding Strings”, “Might for Right”, “Still There Is Time”, “Traveller” i
“Little Lies” to także agenci chaosu jakich mało. Heavy Load (pol. Cienszkie
Pakunky) świetnie operuje klimatem w swych tekstach, pompując heavy metal
berserk niezależnie od tego czy skupia się na motocyklistach w skórach,
kłamiących loszkach, wygłodniałych zombiakach czy podrywaniu wspomnianych
loszek na teksty o tym, że świat się kończy ale może warto wcześniej zasrać.
Męski rock’n’roll, a nie jakieś pitu-pitu o smokach czy depresjach. Klimatyczny
“The Guitar Is My Sword” jest swoistym credo, podkreślającym taki stan rzeczy..
Generalnie Heavy Load na “Death or Glory” jest kompletnym
studium heavy metalu - wspaniałe solówki, świetny warsztat instrumentalny -
zarówno gitarowy, jak i basowy i perkusyjny, mocne i energetyczne riffy,
bezbłędne wokale i tony prawdziwego klimatu i poetyckiej magii. Album nie do
przebicia - ewentualnie do doścignięcia przez bardzo wąskie grono podobnych
geniuszem wizjonerów.
Niestety, mała liczba tłoczeń też przyczyniła się do tego,
że nie jest to znany album. Pojedyncze egzemplarze chodzą nawet po tysiąc
złotych (na naszym rodzimym allegro płytka w średnim stanie poszła niedawno za
około 450 PLN). Ostatnia skąpa reedycja miała miejsce w połowie lat 90tych.
Bootlegi na wosku nie są zbyt dobrej jakości wykonania. Sam dysponuję jednym na
niebieskim krążku. Jakość brzmienia jest bardzo dobra, jednak całość została
nagrana strasznie cicho, więc by wszystko było dobrze słychać trzeba pogłaśniać
wzmacniacz do niebotycznych krańców wytrzymałości sprzętu. Wyobraźcie sobie
teraz jakiś nieznaczny trzask przy czymś takim. Ale można trafić też bootlegi w
zdecydowanie lepszej jakości. Podobnie sprawa ma się ze wznowieniami na CD.
Nadal czekamy na oficjalną reedycję i w sumie niewiele dotychczas wskazywało na
to, że kiedykolwiek się ona pojawi, jednak rosnąca popularność heavy metalu
sprawiła, że muzycy Heavy Load wracają powoli na scenie. Jeszcze nie w postaci
reunionu czy czegoś takiego, ale już Eddy Malm zaśpiewał kilka kawałków z
tribute bandem Heavy Load - Heathens of The North, a Styrbjorn Wahlquist brał
udział w ustawianiu ich nagłośnienia na festiwalu Keep It True. Był też obecny
razem ze swoim bratem Ragne na signing session kilka dni temu na ostatnim Keep
It True. Jeżeli pamiętacie, w zeszłym roku na signing session byli muzycy z
Cirith Ungol, a kilka miesięcy później ogłoszono comeback zespołu i ich
obecność jako headlinera festiwalu. Także, może i tym razem…?
Ocena: 6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz