Crimson Glory - Crimson Glory
1986/2001, Roadrunner Records
Bez zbędnych ogródek: muzyka na "Crimson Glory" to prawdziwa definicja power metalu. Nie będziemy się tutaj bawić w klasyfikację czy też raczej w typologię tego, co jest prawdziwym power metalem, a co nie. Zwolenników słodkopierdzących melodyjek i przaśnego disco na klawiszach nie zamierzam przekonywać, bo to tak jakby perswadować wydalonej kupie, że ma natychmiast przestać śmierdzieć.
Debiutanckie wydawnictwo Crimson Glory jest po brzegi wypełnione prawdziwym kunsztem gitarowym, zarówno w kwestii riffów, przejść jak i budowania leadów i solówek. Co najważniejsze - wszystkie te wymienione elementy świetnie ze sobą współgrają. Nie mamy tutaj brandzlowania się techniką jak u Malmsteena, jednak dobrze wyważony kawał genialnego grania, bez przerostu formy nad treścią. Te melodie to istny kocioł genialnych zagrywek! Dzięki temu wszystkiemu muzyka Crimson Glory wręcz porywa słuchacza.
Utwory, które zasilają ten album, to prawdziwe aranżacyjne niebo. Idąc nieco tropem Queensryche i Fates Warning, Crimson Glory nie gardziło progresywną wymową swoich utworów. Choć progresja nigdzie nie gra pierwszych skrzypiec na debiutanckiej płycie, to jednak jest obecna w różnorakich motywach i pomysłowych zagrywkach. Dzięki temu nie jest tutaj nudno, a przeplatanka przebojowych i progresywnych motywów dodaje całokształtowi wyjątkowego uroku.
Kilka osobnych słów należy poświęcić kwestii wokalisty. Głos Midnighta właściwie zasługiwałby raczej na osobny esej, tyle tutaj można się rozpisywać na jego temat. Już od pierwszego momentu, gdy na albumie pojawia się jego zaśpiewy, czuć że mamy do czynienia z wyjątkowych wokalistą. Szczerze powiedziawszy bardzo trudno wskazać innego gardłowego, który dysponowałby taką ciepłą barwą głosu, posiadał tak niesamowity zasięg skali oraz bezbłędnie operował melodyką. Właściwie to, co Midnight zaprezentował na debiucie Crimson Glory, spokojnie może posłużyć za dobitny dowód na to, że ten wokalista deklasuje takie osobistości jak Rob Halford czy Bruce Dickinson. Charakterystyczność i oryginalność wokalów Midnighta i to, z jaką pozorną łatwością osiągał wysokie rejestry, nie wychodząc przy tym ze skali, sprawia że człowiek się zastanawia czy ten artysta na pewno był człowiekiem. Gość był po prostu niesamowity.
Każdy z utworów znajdujących się na "Crimson Glory" jest wyśmienitą kompozycją i genialnym wałkiem. Osobiście skłaniałbym się do stwierdzenia, że otwierający "Valhalla", "Heart of Steel", "Dragon Lady", klimatyczny "Azrael" i "Lost Reflection" to najbardziej kluczowe momenty. Nie oznacza to jednak, że pozostałym utworom czegokolwiek brakuje. Fakt faktem podniosły klimat "Valhalla", chwytliwy refren w "Dragon Lady", rozrywający pierś "Heart of Steel" i porywająca wymowa, zwiastującego metalowy zgon "Azrael", najbardziej do mnie przemawiają.
"Lost Reflection" jest za to właściwie do dziś dzień niepobitym przykładem na to jak należy pisać ballady. Ta kompozycja wyrywa duszę i wyciska łzy swą melancholijną, depresyjną wymową. Pierwsze skrzypce gra tutaj przeszywający i hipnotyzujący głos Midnighta, kreujący przed nami psychotyczne wizje. Pozorny spokój jednak zostaje przełamany pod sam koniec, za sprawą monumentalnych gitar i schizofrenicznego, wręcz apodyktycznego, zaśpiewu. To nie jest żadna pościelówka, to prawdziwy soundtrack do szaleństwa - i nie ma to tamto!
Ten album idealnie kreśli właściwy klimat nagrania. Nie mamy tutaj burzliwych szybkich temp, jednak utwory są niezwykle energetyczne i wręcz kipią mocą. Dodajmy do tego świetną, klasyczną, ciepłą produkcję - stawiającą na jaskrawe i mięsiste brzmienie gitar, perkusji i basu oraz niesamowite zaśpiewy i chórki Midnighta (tak, to jeden z tych wokalistów, który najlepiej brzmi na tle swoich własnych wokali, zupełnie jak Warrel Dane z Sanctaury). Czysta poezja.
Ocena: 6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz