Helstar - Burning Star
1984/1999, Century Media
Ten album można streścić w czterech słowach - niesamowity debiut, ponadczasowy klasyk. Ciężko jest opisać słowami jak bardzo Helstar zawojowało amerykański power metal swoimi pierwszymi albumami. Na ich płytach to, co najlepsze w latach osiemdziesiątych, zostało ciasno upakowane, skondensowane i sprasowane, przez co możemy tego doświadczyć ze zdwojoną siłą.
Utwory są proste, produkcja dźwięku jest prosta, a jednak jest to prawdziwie magiczny album. Helstar nagrało jeszcze kilka innych albumów i wiele z nich posiada tę specyficzną niepowtarzalną magię. Taki też jest ich debiutancki krążek, na którym znajduje się wiele ich najlepszych utworów. W dodatku, takich przejawów geniuszu jak sola w "Toward the Unknown" czy niepowtarzalny klimat w "Run with the Pack" nie idzie nie szanować.
Kluczowym momentem jest właśnie wspomniany "Run with the Pack" - ta kompozycja jest bodaj najlepszym utworem, jaki kiedykolwiek nagrało Helstar. Ten złowieszczy numer łapie za jaja wszystkich fałszywych knypów i bezlitośnie ściska mosznę w potężnym wilczym chwycie śmierci. Tutaj nie ma miejsca na beztroskie baraszkowanie w melodyjkach i podpierdunkach - prawdziwy power metal z mocnymi gitarami i złowieszczym nastrojem atakuje bestialsko. Dodajmy do tego thrashujące "Possession" i "Shadows of Iga", klimatyczny "Dracula's Castle" oraz wypełnione entropią niesamowitości genialne "Toward the Unknown" i "Burning Star", a otrzymamy syntezę takiego metalu, że aż ścina dzieweczkom mleko w sutkach, a mężczyznom plemniory w nasieniowodach.
Wspomnieć należy o dwóch elementach, które trochę nadwyrężają formę tego wydawnictwa. Pierwszy z nich to brzmienie wokali. Niestety, głos Jamesa Rivery ma taki zasięg, że dość słaba produkcja dźwięku nie radzi sobie z jego wysokimi zaśpiewami. Słychać wręcz, że studyjne mikrofony nie wyrabiały z rejestrowaniem tak wysokich dźwięków. W efekcie mamy tutaj trochę piania, które zostało zamaskowane pogłosem. Jest to pewnym zgrzytem, jednak mi na przykład to nie przeszkadza. Nie wszyscy jednak lubią takie rachityczne brzmienia z lat osiemdziesiątych. Drugim jest brzmienie gitar, które sam Rivera i Barragan określili jako "bzyczenie komara", chełpiąc się tym jakie to ich nowe albumy mają potężne brzmienie. No nie ma tutaj tragedii takiej jak na pierwszych dwóch albumach Razor, gdzie gitary rzeczywiście brzmią jak bzyczenie komara, ale trzeba przyznać, że album mógłby brzmieć lepiej. Jednak nie powiedziałbym, by brzmienie nowych płyt Helstar było lepsze. Paradoksalnie, do takiej muzyki właśnie najlepiej pasuje ciepłe, mięsiste, organiczne brzmienie z lat osiemdziesiątych, a nie to zimna, nienaturalna, nieczytelna, wypolerowana technologiczna papka. Zważcie na heavy metal, staruchy, bo mimo tego wszystkiego "Burning Star" bez problemu przechodzi próbę czasu, podczas gdy nowsze albumy Helstar już nie, a powstały przecież raptem parę lat temu.
Ocena: 5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz