Sabbat - A History of a Time To Come
1988, Noise Records
Dobra, teraz na poważnie i bez przesadzania. Mamy tutaj do czynienia jednym z najlepszych thrash metalowych albumów. Bez żartów. Ja wiem, że thrasherskie nowocioty się ze mną nie zgodzą, ale one chuja wiedzą i nawet sobie nie zdają sprawy z tego, że thrash metal wysokiej jakości powstawał nie tylko w USA i Niemczech, ale także właśnie w Anglii. Przykłady można mnożyć - "Shattered Existence" Xentrix (którego kopiuje jakieś 90% tej Nowej Fali Thrashu), "Power From Hell" Onslaught", "Condemned To Eternity" Re-Animator, i tak dalej, a wspomniałem tutaj o samym wierzchu brytyjskiego undergroundu..
"A History of a Time To Come" jest o tyle wyjątkowe, że prezentuje bardziej dostojną formę thrashu - niebanalną, przemyślaną, wręcz inteligentną. Ten album brzmi jak praca dyplomowa z zakresu ciężkiej muzyki. Znajdziemy tutaj dosłownie wszystko - rozszalałe i gniewne gitary, niezwykle diabelskie i ostre wokale, perkusyjną dewastację i piekielnie udane aranżacje kompozycji, a to miesza i przeplata się ze sobą tworząc zróżnicowane warstwy kolejnych kręgów infernalnego thrashu. Fuzja techniki, złożoności i rozbudowania kompozycji z klarownym i konwencjonalnym thrashem została tutaj wykonana podręcznikowo. Nie ma przerostu formy nad treścią, a przy tym nie ma prostackiego odbębniania kwadratowych riffów. Mistrzostwo wioślarskie Andy'ego Sneapa (tak, tego gościa który produkuje teraz te wasze DevilDrivery, Arch Enemy, Cradle of Filthy (a przy tym masę innych lepszych zespołów)) i niezwykle charakterystycznego głosu wokalisty Martina Walkyiera zrodziło jedyną w swoim rodzaju frenetyczną i burzliwą mieszankę dostojnego thrashu i niezwykle mrocznej aury.
Każde z nagrań na tym albumie jest na swój sposób wyjątkowe i każdemu podpasuje tutaj inny numer. Ten album trzeba samemu usłyszeć, by poznać w pełni jego moc. Gnieżdżą się w nim takie metalowe szlagiery jak "A Cautionary Tale", "Church Bizarre", The "Behind The Crooked Cross", "For Those Who Died" czy "Hosanna in Excelsis" ze świetnymi riffami i niezwykle klimatycznym załamaniem tempa po bluźnierczym refrenie. Walkyier co i rusz przechodzi samego siebie - wypluwając z siebie liryki z prędkością karabinu maszynowego, a przy tym nie używając melorecytacji, lecz potępieńczych, chrypliwych zaśpiewów.
Nie sposób nie być pod wrażeniem tego, co tutaj urzeczywistnił ten zespół. Thrash pozbawiony prostackiej bezmyślności, opakowany w świetne brzmienie i produkcję dźwięku. Można nawet rzecz, że to przechodzi ludzkie pojęcie to, że kiedyś byliśmy w stanie nagrywać tak dobre wydawnictwa. Dodam, że nie tylko sama muzyka tutaj cieszy zmysły. Sam album ma niezwykle ciekawą oprawę graficzną, zarówno z przodu jak i na odwrocie.
Tak więc, jeśli macie śmieszkujących nowothrasherów za znajomych i któryś z nich znowu zacznie srać sobie do ryja dla zjebów i zacznie pierdolić coś o jakimś chujaszczym Testamencie, Metallicę czy Destruction, pozując przy tym na uber thrash metalowego znawcę, to się możecie go spytać czy zna debiut brytyjskiego Sabbat. Gdy odpowie, że nie, a zapewne tak właśnie będzie, to możecie mu już bez zbędnych wstępów dać w mordę. Nie odda,
Ocena: 5,7/6
Ja sam byłem takim nowothrasherem ale lubię zarówno mniej jak i bardziej znane zespoły a Sabbat to naprawdę spoko bandzik. Nie mniej
OdpowiedzUsuńkocham Metallicę, Testament lubię i szanuję a i Destruction od czasu do czasu też fajnie wchodzi. Z mniej znanych zespołów fajny jest też właśnie Xentrix i amerykański Atrophy.