W naszym kraju, osoba Zacha Schottlera, szerzej znanego jako Jackie Slaughter, jest dość popularna wśród heavy metalowej braci. Zwłaszcza tej młodszej i bardziej dziewczęcej. Wielokrotnie zdarzały się takie sytuacje, że przybłąkawszy się do starszej ekipy, takie dziewczę nie reaguje na żadne nazwy w stylu Defiance, Xentrix, Whiplash, Necrophobic czy Manilla Road, a ożywia się dopiero przy nazwie Skull Fist. „Skull Fist? Skull Fist gra?!” – i już kisiel strugami spływa w kierunku gruntu. Choć zespół ten stanowią skrajnie nieodpowiedzialni alkoholicy z maniakalnymi napadami jak u dziesięciolatka – co widać między innymi po tym jak Skull Fist dostało niedawny permanentny zakaz gry na Headbangers Open Air z powodu ich ciągłych foszków i łamania danego słowa – to jednak oddać im trzeba to, że grają mimo wszystko dość fajnie. Sam Jackie, kiedy się nie popisuje, jest dość spoko gościem, którego bucera się nie ima i który jest gotów usiąść i napić się z każdym, kto jest przyjazny i miły. Tym razem jednak wywiad miał charakter odległościowy, a natura pytań nie miała na celu głaskania po główce i poklepywania po pleckach. Swoją drogą jeszcze nie przeprowadzałem takiego wywiadu, w którym tak często pojawiałby się motyw moczu i jego oddawania…
Siemano. Minęły już dwa lata odkąd mieliśmy przyjemność przeprowadzać wywiad z twoją osobą. Wtedy rozmawiała z tobą Marta Matusiak po waszym koncercie w Warszawie. W trakcie tego wywiadu załatwiałeś swoją potrzebę do plastikowego kubka. Dwa razy. Często zdarza ci się sikać przy obcej kobiecie?
Jackie Slaughter: Nie tak często. Jak mam lać to leję. Chciałem wstać i pójść się załatwić, jednak po prostu byłem tak zalany w trzy dupy, że pewnie nie mógłbym przejść kilku kroków. Stwierdziłem - walić to. Ludzie wiedzą jak wygląda fiut. Nie powinno więc to nikogo gorszyć jeśli ktoś sobie siknie! Jeżeli kogoś to nie kręci, to niech nie patrzy.
Jakie jeszcze tego typu rzeczy zdarza ci się robić przy obcych ludziach?
Wszystko. Cokolwiek. Niczym się nie ograniczam. Jestem najbardziej otwartym gościem na świecie, więc jeżeli czuję potrzebę postawienia kloca naprzeciw dwustu ludzi, to nie mam z tym najmniejszego problemu. Większość może uważać to za obraźliwe albo niesmaczne, jednak jest to zasadnicza część ludzkiej natury, więc walić to. To jest też zabawne tak odstawiać dziwaczne rzeczy i się wygłupiać bez żadnych ograniczeń! Zrobiłem masę dziwnych odpałów i pewnie nadal będę je robił w przyszłości (śmiech).
Niedawno zagraliście w Krakowie z Vanderbuyst, Enforcer i Genghis Khan. Jak ci się podobał ten wieczór? Nagłośnienie było fatalne, jednak to wina klubu...
To był świetny koncert ze świetnymi ludźmi. Naprawdę fajna zbieranina typiar i typiarzy. Może jakbyś stał z przodu to brzmienie nie wydawałoby się już takie złe, tam wszystko było dobrze słyszalne.
Jak ci się podobała trasa z Enforcerem, Vanderbuyst i Genghis Khan?
Niesamowita, bardzo mi się podobała. Ci goście to naprawdę wspaniali i sexy ludzie. Wszystkie te zespoły rządzą i grają naprawdę dobrze, więc nie mogłem się przy nich opuścić choćby trochę (śmiech). Musiałem być pewny, że zagram tak dobrze jak oni. Jedynym problemem był zapach, który nam towarzyszył w busie. Chłopie, to był naprawdę śmierdziuszkowy busik (śmiech).
Światło dzienne ujrzał wasz drugi album. Co mógłbyś nam o nim opowiedzieć? Oczywiście naturalnie oprócz tego, że możemy na nim usłyszeć utwory, w których grają instrumenty.
Jesteśmy z niego zadowoleni. Utwory bardziej mi się podobają od tych, które nagraliśmy na poprzedni album. Teksty są naprawdę fajne do śpiewania. Uwielbiam słowa, a te do mnie trafiają. Chris Steve odwalił kawał dobrej roboty przy garach i każdy z nas naprawdę wymiata na tym albumie. Poprzednia płyta zawierała utwory, które napisałem będąc jeszcze naprawdę młodą osobą. Na tym jest tylko taki jeden, więc muzycznie ta płyta jest dla mnie bardziej aktualna. Mniej denerwująca była też sesja nagraniowa, choć mieliśmy tylko tydzień na zarejestrowanie albumu. Nie pijałem wtedy kawy, jednak w studio stała fajna maszyna do espresso. Wlewałem w siebie nawet do ośmiu kaw dziennie (śmiech). Było świetnie.
Mimo tego, że mieliście tylko tydzień, to było mniej nerwowo?
Nie czuliśmy zbytniego ciśnienia. Wiedzieliśmy, że musimy zrobić ten album i nagraliśmy go stosunkowo szybko. Myślę, że następnym razem poświęcimy na to jednak trochę więcej czasu, na przykład miesiąc. Byłoby świetnie mieć więcej spokoju, zamiast spędzać 12 godzin na poprawnym zagraniu swoich partii (śmiech). Wypiłem litry espresso. Fajnie było. Nagrywanie nie jest już dla nas jakąś nerwówką. Wiemy czego chcemy i przy okazji daleko nam do bycia perfekcjonistami. Dajemy z siebie wszystko. Jeżeli efekt jest poprawny, to go zostawiamy na album. Nie chcemy, by coś było zbyt przedobrzone. Po prostu ćwiczymy utwory przez około miesiąc a potem wchodzimy i dajemy czadu.
Nie wydajecie się zbyt pracowitą załogą. Trzy lata minęły od premiery waszego poprzedniego albumu. Nie jest to oznaka tego, że zaczyna wam brakować pomysłów?
Wiesz, różne rzeczy się przytrafiają. Kasa wyparowuje, terminy opłat gonią, karki się łamią. Nie jesteś zbyt pracowitym researcherem, bo już dawno byś to wiedział.
Dlaczego postanowiłeś nagrać na nowo "Sign of the Warrior" dopiero teraz, a nie na "Head of the Pack" jak dwa inne utwory z waszej EPki?
Po prostu tak wyszło.
Okej. To może zmieńmy temat. Który z was ma największe wzięcie wśród lasek?
Żaden z nas. Fajnie jest żartować jak to zdobywamy laski, ale tak naprawdę jesteśmy ludźmi, którzy po prostu lubią pogadać, posiedzieć razem i pośmiać się razem słuchając jakiś śmiesznych historii. Posłuchać o jakiś nowych zespołach. Liczy się muzyka. Panienki to też jest fajna sprawa i jestem szczęśliwy, jeżeli taka chce ze mną pogadać i się trochę poprzytulać (śmiech).
Widać po koncertach, że na backstage zawsze garną się, jak nie tabuny, to przynajmniej dość liczne grupy groupies. A zdarzyło wam się, żeby kiedyś jakiś gość chciał z wami polecieć w ślinę albo w kakao po waszym występie?
Siedzimy sobie z każdym, kto chce się z nami spotkać. Jeżeli się nam podobasz, to możemy tak spędzić całą cholerną noc. Znaczy dopóki nasz bus nie będzie się zwijał czy coś takiego. Naprawdę fajną rzeczą jest się upijać z nowo poznanymi przyjaciółmi! Nigdy mi się nie zdarzyło, by jakiś gość zaproponował mi, na przykład, seks po koncercie. Musielibyśmy być zdecydowanie bardziej hot, by coś takiego miało się zdarzyć (śmiech).
Jaki jest twój ulubiony alkohol? Jesteś piwoszem czy też wolisz walić wódę?
Wódka, wódka, wódka, wódka! Doszło do tego, że nazywamy ją między sobą "Jungle Juice" albo "Warmup Juice". Nie mam nic przeciwko piciu piwa, jednak osobiście preferuję właśnie wódkę. Casey woli browary, jednak Johnny ostatnio dołączył do ciemnej strony picia, po której jestem, czyli do mocniejszych trunków. Każdy typ wódki mi pasuje. Trafiłem na kilka marek piwa, które mi bardzo smakowały, jednak potem tak się betoniłem, że nigdy nie byłem w stanie zapamiętać jakie to były piwa (śmiech). Wódka i woda. Dzięki temu mój głos brzmi tak dobrze i jednocześnie nie cierpię aż tak bardzo na kaca.
Co było najwcześniejszymi inspiracjami w twoim życiu? Pytam nie tylko o te muzyczne.
Hokej był dla mnie czymś naprawdę ważnym, co nie powinno dziwić, gdyż jestem Kanadyjczykiem (śmiech). Gdy skończyłem, o ile dobrze pamiętam, trzynaście lat, liczyła się dla mnie głównie jazda na desce. Diabli wzięli wtedy hokej. Miałem obsesję na punkcie skateboardingu. W gruncie rzeczy, to nadal ją mam. Już nie jeżdżę tak ostro jak kiedyś, ale nadal cisnę gripa, gdy tylko mam okazję. Przez 80% czasu jest bardzo boleśnie, jednak te 20% dobrze wylądowanych tricków rekompensuje wszystkie niedogodności! Graniem muzyki zainteresowałem się dopiero po szesnastce. Byłem tragicznym wokalistą i dopiero, gdy miałem 20 lat spiąłem się, by nauczyć się shredować. Zdecydowanie za późno. Dlatego więc, jeżeli ktoś uważa, że fatalnie mu idzie z gitarą lub ze śpiewem... o kurde, ja byłem najgorszy!
Biorąc pod uwagę liczbę tras i koncertów, które już macie za sobą, pewnie jesteś w stanie opowiedzieć nam jedną czy dwie zabawne historie z życia prawdziwym rockmanów. Podzieliłbyś się jakąś ciekawszą anegdotką z naszymi czytelnikami?
Podczas ostatniej trasy Chris spał z tyłu busa, na pryczy pod Caseyem. W Oslo sponiewieraliśmy się winem jak ostatnie świnie. Chris obudził się wtedy w środku nocy z całą mokrą twarzą od jakieś wody. Trochę się wkurzył, bo wyglądało na to, że Casey przypadkowo rozlał coś na swoim łóżku podczas snu. Chris wstał i zaczął szarpać gościa "hej stary, rozlałeś wodę w swoim łózku". Gdy w końcu udało mu się dobudzić Caseya, tamten tylko odpowiedział "duuuuuude, fuuuuck oooooff". Nadal był pijany. Chris więc zdarł koce z Caseya i wtedy się okazało, że ten nie ma tam żadnych butelek z wodą czy czymkolwiek innym. Wówczas spojrzał na jego spodnie. Okazało się, że Casey był aż tak pijany, że poszczał się w spodnie i zmoczył całe łóżko i nie tylko. Chris, więc będzie od dzisiaj znany jako Piss Chris. To jest właściwie jedyna historyjka, którą mogę opowiedzieć, bez urażania kogokolwiek (śmiech).
Jaka jest pierwsza rzecz jaką zwykle robisz, gdy wrócisz do domu po długiej trasie.
Właśnie wczoraj wieczorem wróciłem do domu. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem, było pójście do warzywniaka i rozpoczęcie własnego leczenia anty-alkoholowego. Kupiłem tonę warzyw, owoców, orzechów, pestek oraz blender. Wygląda na to, że podziałało, bo jestem całkiem na chodzie i nie muszę poświęcać czterech dni na leżenie plackiem w dreszczach z drżącym rękami tak jak Pee. Zwykle przez tydzień nigdzie się nie ruszam i mamroczę coś o nie jeżdżeniu w trasy nigdy więcej. Ciężko mi było rozstawać się z chłopakami (i dziewczyną), z którymi pojechaliśmy w trasę. Wszyscy byli naprawdę niesamowici i wszystkich kocham, naprawdę. Gdyby tylko zapytali, od razu poszedłbym się z nimi rżnąć (śmiech).
Tak jak w kultowym filmie "Conan Barbarzyńca"... Jackie, co jest najlepsze w życiu?
By odpowiedzieć na twoje filmowe nawiązanie użyje innego filmowego nawiązania: Wolność!!! (śmiech)
przeprowadzono: maj 2014
Jackie Slaughter: Nie tak często. Jak mam lać to leję. Chciałem wstać i pójść się załatwić, jednak po prostu byłem tak zalany w trzy dupy, że pewnie nie mógłbym przejść kilku kroków. Stwierdziłem - walić to. Ludzie wiedzą jak wygląda fiut. Nie powinno więc to nikogo gorszyć jeśli ktoś sobie siknie! Jeżeli kogoś to nie kręci, to niech nie patrzy.
Jakie jeszcze tego typu rzeczy zdarza ci się robić przy obcych ludziach?
Wszystko. Cokolwiek. Niczym się nie ograniczam. Jestem najbardziej otwartym gościem na świecie, więc jeżeli czuję potrzebę postawienia kloca naprzeciw dwustu ludzi, to nie mam z tym najmniejszego problemu. Większość może uważać to za obraźliwe albo niesmaczne, jednak jest to zasadnicza część ludzkiej natury, więc walić to. To jest też zabawne tak odstawiać dziwaczne rzeczy i się wygłupiać bez żadnych ograniczeń! Zrobiłem masę dziwnych odpałów i pewnie nadal będę je robił w przyszłości (śmiech).
Niedawno zagraliście w Krakowie z Vanderbuyst, Enforcer i Genghis Khan. Jak ci się podobał ten wieczór? Nagłośnienie było fatalne, jednak to wina klubu...
To był świetny koncert ze świetnymi ludźmi. Naprawdę fajna zbieranina typiar i typiarzy. Może jakbyś stał z przodu to brzmienie nie wydawałoby się już takie złe, tam wszystko było dobrze słyszalne.
Jak ci się podobała trasa z Enforcerem, Vanderbuyst i Genghis Khan?
Niesamowita, bardzo mi się podobała. Ci goście to naprawdę wspaniali i sexy ludzie. Wszystkie te zespoły rządzą i grają naprawdę dobrze, więc nie mogłem się przy nich opuścić choćby trochę (śmiech). Musiałem być pewny, że zagram tak dobrze jak oni. Jedynym problemem był zapach, który nam towarzyszył w busie. Chłopie, to był naprawdę śmierdziuszkowy busik (śmiech).
Światło dzienne ujrzał wasz drugi album. Co mógłbyś nam o nim opowiedzieć? Oczywiście naturalnie oprócz tego, że możemy na nim usłyszeć utwory, w których grają instrumenty.
Jesteśmy z niego zadowoleni. Utwory bardziej mi się podobają od tych, które nagraliśmy na poprzedni album. Teksty są naprawdę fajne do śpiewania. Uwielbiam słowa, a te do mnie trafiają. Chris Steve odwalił kawał dobrej roboty przy garach i każdy z nas naprawdę wymiata na tym albumie. Poprzednia płyta zawierała utwory, które napisałem będąc jeszcze naprawdę młodą osobą. Na tym jest tylko taki jeden, więc muzycznie ta płyta jest dla mnie bardziej aktualna. Mniej denerwująca była też sesja nagraniowa, choć mieliśmy tylko tydzień na zarejestrowanie albumu. Nie pijałem wtedy kawy, jednak w studio stała fajna maszyna do espresso. Wlewałem w siebie nawet do ośmiu kaw dziennie (śmiech). Było świetnie.
Mimo tego, że mieliście tylko tydzień, to było mniej nerwowo?
Nie czuliśmy zbytniego ciśnienia. Wiedzieliśmy, że musimy zrobić ten album i nagraliśmy go stosunkowo szybko. Myślę, że następnym razem poświęcimy na to jednak trochę więcej czasu, na przykład miesiąc. Byłoby świetnie mieć więcej spokoju, zamiast spędzać 12 godzin na poprawnym zagraniu swoich partii (śmiech). Wypiłem litry espresso. Fajnie było. Nagrywanie nie jest już dla nas jakąś nerwówką. Wiemy czego chcemy i przy okazji daleko nam do bycia perfekcjonistami. Dajemy z siebie wszystko. Jeżeli efekt jest poprawny, to go zostawiamy na album. Nie chcemy, by coś było zbyt przedobrzone. Po prostu ćwiczymy utwory przez około miesiąc a potem wchodzimy i dajemy czadu.
Nie wydajecie się zbyt pracowitą załogą. Trzy lata minęły od premiery waszego poprzedniego albumu. Nie jest to oznaka tego, że zaczyna wam brakować pomysłów?
Wiesz, różne rzeczy się przytrafiają. Kasa wyparowuje, terminy opłat gonią, karki się łamią. Nie jesteś zbyt pracowitym researcherem, bo już dawno byś to wiedział.
Dlaczego postanowiłeś nagrać na nowo "Sign of the Warrior" dopiero teraz, a nie na "Head of the Pack" jak dwa inne utwory z waszej EPki?
Po prostu tak wyszło.
Okej. To może zmieńmy temat. Który z was ma największe wzięcie wśród lasek?
Żaden z nas. Fajnie jest żartować jak to zdobywamy laski, ale tak naprawdę jesteśmy ludźmi, którzy po prostu lubią pogadać, posiedzieć razem i pośmiać się razem słuchając jakiś śmiesznych historii. Posłuchać o jakiś nowych zespołach. Liczy się muzyka. Panienki to też jest fajna sprawa i jestem szczęśliwy, jeżeli taka chce ze mną pogadać i się trochę poprzytulać (śmiech).
Widać po koncertach, że na backstage zawsze garną się, jak nie tabuny, to przynajmniej dość liczne grupy groupies. A zdarzyło wam się, żeby kiedyś jakiś gość chciał z wami polecieć w ślinę albo w kakao po waszym występie?
Siedzimy sobie z każdym, kto chce się z nami spotkać. Jeżeli się nam podobasz, to możemy tak spędzić całą cholerną noc. Znaczy dopóki nasz bus nie będzie się zwijał czy coś takiego. Naprawdę fajną rzeczą jest się upijać z nowo poznanymi przyjaciółmi! Nigdy mi się nie zdarzyło, by jakiś gość zaproponował mi, na przykład, seks po koncercie. Musielibyśmy być zdecydowanie bardziej hot, by coś takiego miało się zdarzyć (śmiech).
Jaki jest twój ulubiony alkohol? Jesteś piwoszem czy też wolisz walić wódę?
Wódka, wódka, wódka, wódka! Doszło do tego, że nazywamy ją między sobą "Jungle Juice" albo "Warmup Juice". Nie mam nic przeciwko piciu piwa, jednak osobiście preferuję właśnie wódkę. Casey woli browary, jednak Johnny ostatnio dołączył do ciemnej strony picia, po której jestem, czyli do mocniejszych trunków. Każdy typ wódki mi pasuje. Trafiłem na kilka marek piwa, które mi bardzo smakowały, jednak potem tak się betoniłem, że nigdy nie byłem w stanie zapamiętać jakie to były piwa (śmiech). Wódka i woda. Dzięki temu mój głos brzmi tak dobrze i jednocześnie nie cierpię aż tak bardzo na kaca.
Co było najwcześniejszymi inspiracjami w twoim życiu? Pytam nie tylko o te muzyczne.
Hokej był dla mnie czymś naprawdę ważnym, co nie powinno dziwić, gdyż jestem Kanadyjczykiem (śmiech). Gdy skończyłem, o ile dobrze pamiętam, trzynaście lat, liczyła się dla mnie głównie jazda na desce. Diabli wzięli wtedy hokej. Miałem obsesję na punkcie skateboardingu. W gruncie rzeczy, to nadal ją mam. Już nie jeżdżę tak ostro jak kiedyś, ale nadal cisnę gripa, gdy tylko mam okazję. Przez 80% czasu jest bardzo boleśnie, jednak te 20% dobrze wylądowanych tricków rekompensuje wszystkie niedogodności! Graniem muzyki zainteresowałem się dopiero po szesnastce. Byłem tragicznym wokalistą i dopiero, gdy miałem 20 lat spiąłem się, by nauczyć się shredować. Zdecydowanie za późno. Dlatego więc, jeżeli ktoś uważa, że fatalnie mu idzie z gitarą lub ze śpiewem... o kurde, ja byłem najgorszy!
Biorąc pod uwagę liczbę tras i koncertów, które już macie za sobą, pewnie jesteś w stanie opowiedzieć nam jedną czy dwie zabawne historie z życia prawdziwym rockmanów. Podzieliłbyś się jakąś ciekawszą anegdotką z naszymi czytelnikami?
Podczas ostatniej trasy Chris spał z tyłu busa, na pryczy pod Caseyem. W Oslo sponiewieraliśmy się winem jak ostatnie świnie. Chris obudził się wtedy w środku nocy z całą mokrą twarzą od jakieś wody. Trochę się wkurzył, bo wyglądało na to, że Casey przypadkowo rozlał coś na swoim łóżku podczas snu. Chris wstał i zaczął szarpać gościa "hej stary, rozlałeś wodę w swoim łózku". Gdy w końcu udało mu się dobudzić Caseya, tamten tylko odpowiedział "duuuuuude, fuuuuck oooooff". Nadal był pijany. Chris więc zdarł koce z Caseya i wtedy się okazało, że ten nie ma tam żadnych butelek z wodą czy czymkolwiek innym. Wówczas spojrzał na jego spodnie. Okazało się, że Casey był aż tak pijany, że poszczał się w spodnie i zmoczył całe łóżko i nie tylko. Chris, więc będzie od dzisiaj znany jako Piss Chris. To jest właściwie jedyna historyjka, którą mogę opowiedzieć, bez urażania kogokolwiek (śmiech).
Jaka jest pierwsza rzecz jaką zwykle robisz, gdy wrócisz do domu po długiej trasie.
Właśnie wczoraj wieczorem wróciłem do domu. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem, było pójście do warzywniaka i rozpoczęcie własnego leczenia anty-alkoholowego. Kupiłem tonę warzyw, owoców, orzechów, pestek oraz blender. Wygląda na to, że podziałało, bo jestem całkiem na chodzie i nie muszę poświęcać czterech dni na leżenie plackiem w dreszczach z drżącym rękami tak jak Pee. Zwykle przez tydzień nigdzie się nie ruszam i mamroczę coś o nie jeżdżeniu w trasy nigdy więcej. Ciężko mi było rozstawać się z chłopakami (i dziewczyną), z którymi pojechaliśmy w trasę. Wszyscy byli naprawdę niesamowici i wszystkich kocham, naprawdę. Gdyby tylko zapytali, od razu poszedłbym się z nimi rżnąć (śmiech).
Tak jak w kultowym filmie "Conan Barbarzyńca"... Jackie, co jest najlepsze w życiu?
By odpowiedzieć na twoje filmowe nawiązanie użyje innego filmowego nawiązania: Wolność!!! (śmiech)
przeprowadzono: maj 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz