wtorek, 30 czerwca 2015

Battleaxe - wywiad

 
SANKTUARIUM PRAWDZIWEGO KLASYCZNEGO METALU
Nie wiem co powiedzieć, więc wstawiam palącego się Hindenburga. Nie jest to kolejny post z Internetu, lecz scena z klipu do tytułowego utworu z najnowszej płyty Battleaxe. Legendarna brytyjska kapela, która stoi za jednym z najlepszych i przyobleczonych w bezapelacyjnie najbrzydszą okładkę albumów z początku lat osiemdziesiątych, wraca do gry z nową płytą. Nie dość, że wraca w wielkim stylu, to jeszcze miażdży genialnym wydawnictwem. Zupełnie jak Satan w zeszłym roku. „Heavy Metal Sanctuary” nie dość, że nie ustępuje klasycznym albumom Battleaxe czyli rzeczonemu „Burn This Town” oraz „Power From The Universe”, to samo w sobie stanowi perfekcyjne przedłużenie tego szlaku dobrych płyt. Nastała więc idealna pora dla fanów NWOBHM by zaznajomić się z nowym dziełem starych legend, a także dla tych, którzy nie znają jeszcze nazwy Battleaxe, by poznać ten zespół i wspaniałą muzykę jaką tworzyli i nadal tworzą.
Rok 2014 dopiero się zaczął, a wasze „Heavy Metal Sanctuary” już wydaje się być jednym z najlepszych tegorocznych albumów. Czy też tak uważasz? Czy rozpiera cię duma, gdy patrzysz na owoc waszych prac w studio? Czy byłeś zadowolony z efektu końcowego, gdy po raz pierwszy przesłuchałeś finalną wersję albumu?
Brian Smith: Cóż, pracę nad albumem zajęły nam naprawdę dużo czasu. Cały proces tworzenia i nagrywania był niezwykle wyczerpujący. Z początku nagrywaliśmy wszystko w warunkach domowych, jednak z biegiem czasu album stał się na tyle złożony, że nie mieliśmy warunków, by go ukończyć przy takim stanie rzeczy. Myślę, że zaczęliśmy w pełni doceniać naszą pracę dopiero kilka miesięcy po ukończeniu początkowego okresu tworzenia i nagrywania. Wtedy mogliśmy odpowiednio się do niego zdystansować i ocenić go „na świeżo”. Podejrzewam, że nikt jednak nie jest usatysfakcjonowany w stu procentach tym, co stworzyliśmy, choć w gruncie rzeczy jesteśmy bardzo zadowoleni z rezultatu końcowego.
Jakie znaczenie kryje się za tytułem „Heavy Metal Sanctuary”?
Zawsze konsekwentnie trzymaliśmy się własnego stylu muzyki metalowej. Choć pewnie ktoś może postrzegać jego część jako stereotypową albo przestarzałą, mi się wydaję, że udało nam się wykształcić własne, charakterystyczne brzmienie. Znajduje się w nim nutka, która przypomina w pewnym stopniu Priestów, Accept lub Saxon, jednak w dzisiejszych czasach niemożliwe jest, by osiągnąć dźwięk totalnie wyjątkowy. Po prostu uważamy swoją muzykę jako sanktuarium dla prawdziwego klasycznego metalu. Niewiele zespołów, oprócz tych wymienionych przed chwilą, nagrywa jeszcze takie rzeczy.
Kiedy zostały napisane utwory? Czy są to w całości nowe kompozycje czy można na nowym albumie znaleźć partie napisane jeszcze w latach osiemdziesiątych?
Parę utworów rzeczywiście powstało jeszcze w latach osiemdziesiątych – „Hail To The King”, „Heavy Metal Sanctuary” i „Kingdom Come”. Zostały one jednak gruntownie przebudowane i mają zupełnie nowe teksty. Większość utworów jest już nowszym towarem, jednak zawsze staramy się pozostać w ryzach tradycyjnego brzmienia i stylu, gdy korzystamy z zalet nowoczesnych technik produkcji dźwięku. Staramy się znaleźć złoty środek.
Nowy album został nagrany w Trinity Heights/Pillarbox/Sound Studios w Newcastle upon Tyne, a miksy i mastering wykonał Fred Purser. Jak przebiegała praca w studio?
Preproduction i pierwsze nagrywki zrobiliśmy na laptopie Paula. Mick i Brian nagrali swoje partie we własnych domach. Wkrótce zorientowaliśmy się, że nie da rady ukończyć tego projektu w takich warunkach. Nie mieliśmy odpowiednich warunków, a przestrzeń na dysku nam się zapełniała w rekordowym tempie. Zgodnie stwierdziliśmy, że trzeba z tym iść do profesjonalnego studia, bo inaczej tego nie skończymy. Po wielu problemach technicznych i napotkaniu licznych przeszkód, które nas jeszcze bardziej spowalniały, trafiliśmy w końcu do studia Freda Pursera. Tutaj mogliśmy nagrać lepiej brzmiące bębny i gitary, a także zakończyć nagrywanie wokali. Udało nam się też uzyskać potężnie brzmiącą produkcję dźwięku. Z powodu problemów technicznych i finansowych praca w studio zajęła nam prawie trzy lata.
Pierwszy album został wydany w 1983 roku przez Music For Nation. Jak udało wam się wtedy zdobyć kontrakt na tę płytę?
Powiedziano nam, że Cees Wessels z Roadrunnera chce nas zobaczyć, że słyszał już demo „Burn This Town” które mu się bardzo spodobało. Przyszedł na nasz koncert, a następnie zdecydował się podpisać z nami kontrakt. „Burn This Town” zostało wydane w 1983 przez Roadrunnera oraz Music For Nations zależnie od kraju.
Ten album posiadał dość… charakterystyczną okładkę. Kto ja stworzył i dlaczego zgodziliście się na to, by miała taki a nie inny wygląd? Jaka była wasza pierwsza reakcja na nią?
Oryginalną okładkę wykonał Arthur Ball z Sunderlandu. Na początku myśleliśmy, że jest to tylko wstępny szkic, jednak Roadrunner chciał wydać album tak szybko jak tylko się da. To samo się tyczy demo „Burn This Town”, które było wtedy w całości przez nas sfinansowane. Chcieliśmy nagrać je na nowo z lepszym brzmieniem i jakością produkcji, jednak wytwórnia wydała to wszystko tak jak to od nas otrzymała. Byliśmy przez to nieco niezadowoleni, jednak patrząc wstecz, okazało się, że sporo ludzi uważa nasz debiut za majstersztyk!

Nakład „Burn This Town” był wznawiany wielokrotnie w późniejszym okresie przez różne wytwórnie z różnymi okładkami. Ten album został także ostatnio wydany ponownie przez Steamhammer z inną (poprawioną?) okładką. Czy był to wasz pomysł czy też był to samodzielny ruch wytwórni?
Ponieważ stara okładka zyskała już sobie kultową reputację, zdecydowaliśmy się stworzyć jej nowoczesną interpretację na to wydanie. Skontaktowaliśmy się z Louisem Limbem z Yorkshire, który zgodził się narysować dla nas nową wersję tego projektu sprzed lat. Efekt końcowy przypadł nam do gustu, więc użyliśmy go do remastera, który wydał Steamhammer. Ponadto na tym wydaniu znajduje się bonus w postaci Radio 1 Sessions z 1983 roku, który brzmi trochę bardziej tak jak chcieliśmy brzmieć na debiutanckim wydawnictwie niż w rzeczywistości brzmimy.
Czy ponowne wydanie „Burn This Town” oznacza, że w najbliższym czasie także „Power From The Universe” doczeka się swojego wznowienia?
Tak, „Power From The Universe” także zostanie zremasterowane i wydane jeszcze tego lata przez Steamhammer. Dodatkowo to wydanie będzie zawierało kilka bonusów, które nie znalazły się na oryginalnym wydawnictwie.
Wasze powiązanie ze Steamhammerem zostało ogłoszone w lipcu 2013. W jaki sposób zawiązała się współpraca między wami? Kto się z kim pierwszy skontaktował?
Byliśmy już w kontakcie z pewną małą niemiecką wytwórnią, jednak wszystko postępowało bardzo wolno i koniec końców okazało się, że nie są w stanie zapłacić opłat za studio, więc doszliśmy do wniosku, że trzeba znaleźć inną firmę. Po jakimś czasie trafiliśmy do Jaapa Wagemakera z Nuclear Blast, który choć bardzo polubił naszą muzykę, to jednak nie był w stanie zaproponować nam żadnego układu, tłumacząc, że nikogo w najbliższej przyszłości do Nuclear nie zamierzają brać. Skontaktował nas jednak z Ollym Hahnem z SPV, któremu także nasze nagranie przypadło do gustu i który zaproponował nam kontrakt. Bardzo nas to uradowało, że nasze problemy w końcu się skończą i dzięki Olly’emu uda nam się w końcu ukończyć prace nad albumem, a ponadto wydać na nowo nasze dwa poprzednie wydawnictwa.

Który dokładnie rok wyznacza datę wznowienia działalności przez Battleaxe? Jak w ogóle do niej doszło?

W 2007 roku Paul Atkinson skontaktował się ze mną i spytał czy nie chcielibyśmy nagrać jakiegoś teledysku do któregoś z naszych starszych utworów, bo właśnie założył małą firmę zajmującą się działalnością filmową. Nie widzieliśmy się od bardzo dawna i jakoś nie byłem z początku nastawiony do tego entuzjastycznie. W końcu jednak przekonał nas do tego pomysłu i zdecydowaliśmy się nakręcić wideoklip do „Chopper Attack” i wstawić go na Youtube. Sprawa przycichła do 2010 roku i nie pamiętalibyśmy o tej sprawie, gdyby nie zaproszenie na festiwal Headbangers Open Air w Niemczech. Prawdopodobnie organizatorzy widzieli ten teledysk i postanowili skontaktować się z nami właśnie dzięki niemu. Od tamtej pory jesteśmy już aktywnym zespołem, więc data naszego reunionu to rok 2010.
Konkretnie jak Mick and Paul trafili do zespołu? Czy grali gdzieś wcześniej?
Mick Percy dołączył do nas w 1984 roku, kilka miesięcy po tym jak gitarzysta Steve Hardy od nas odszedł. Niedługo potem dokoptowaliśmy Johna Stormonta, więc mieliśmy dwóch wioślarzy w zespole przez pewien okres. Jednak koncerty zaczęliśmy grać ponownie dopiero w 1985 roku. W tym składzie nagraliśmy jedno demo w 1987 roku dla Neat Records, które zostało potem wydane jako „Nightmare Zone”. John odszedł od nas w 1987, a niedługo potem opuścił nasze szeregi także Ian McCormack. Zastąpił go Paul A.T. Kinson, który grał między innymi w Skyclad. W tym zestawieniu zagraliśmy parę dość dziwacznych koncertów jednak zespół się w końcu rozpadł, głównie z powodu tych wszystkich zmian na scenie metalowej. Niewiele więcej się wydarzyło aż do roku 2010.
Ponoć nagraliście wtedy też trzeci album, zatytułowany „Mean Machine” w 1987. Czy udało się go wam ukończyć w całości?
Prawdę powiedziawszy nagraliśmy go w 1990 roku w Trinity Heights Freda Pursera, jednak za szybko skończyły nam się środki pieniężne. Niedokończone dwucalowe taśmy-matki zawierają głównie bębny, bas i gitarę rytmiczną. Nadal je mamy, jednak nie są w stanie nadającym się do użycia.
Czy zamierzacie coś jeszcze robić z tym materiałem?
Nie mamy żadnych w pełni zarejestrowanych utworów z tego czasu. Część pomysłów została użyta na najnowszym albumie, jednak zostały one od nowa napisane i zaaranżowane.
A co z „Nightmare Zones”, które zostało wydane w 2005 roku?
Nagraliśmy to demo dla Neat w 1987 roku z własnej kieszeni i wkrótce potem zespół został rozwiązany. Dave po prostu sam sfinansował wydanie kopii tego nagrania w 2005 roku, więc niełatwo jest trafić na to nagranie. Kilka utworów miało się znaleźć na naszym albumie w 1990 roku, ale to jak wiadomo nie doszło do skutku.
Co dokładnie doprowadziło do rozpadu Battleaxe?
Od połowy lat osiemdziesiątych zainteresowanie NWOBHM regularnie spadało z powodu natłoku thrash metalu, death metalu, hair metalu, AOR a następnie grunge’u. Kontynuowanie działalności takiego zespołu z czasem przestało być zwyczajnie wykonalne. Coraz trudniej było nam organizować koncerty. Nie dało się utrzymać zespołu. Tak więc koło 1988 Battleaxe nic nie robił i w końcu został rozwiązany.
Battleaxe został założony w 1979 pod nazwą Warrior. Dlaczego zdecydowaliście się na zmianę nazwy?
Warrior to był po prostu Battleaxe z innym wokalistą. Był nim Jeff Spence i on chciał by zespół nazywał się Warrior, mimo tego, ze w Newcastle już była taka kapela z taką nazwą. W 1980 rozstaliśmy się z Jeffem, a do składu dołączył Dave King. Zmieniliśmy wtedy nazwę na Battleaxe. Dwa utwory znalazły się na albumie „Burn This Town”, mianowicie „Battleaxe” i „Starmaker”, jednak ze zmienionymi tekstami.
Mieliście krótki epizod, gdy mieliście w kapeli dwóch gitarzystów. Nie zamierzacie już nigdy więcej tego powtarzać?
W 1985 mieliśmy dwóch wioślarzy, gdy dołączył do nas John Stormont. Gdy zebraliśmy się z powrotem w 2010 roku zaproponowaliśmy mu, by do nas wrócił, jednakże odmówił. Tak czy owak, rozważamy dołączenie do składu drugiego gitarzysty, chociaż na koncerty, gdyż dzięki temu lepiej odtworzymy nasze brzmienie z albumu.


Jak wyglądają wasze najbliższe plany koncertowe? Macie zaplanowany występ na Keep It True, jednak co oprócz tego?
Mamy już ułożony grafik festiwalowy na najbliższy czas, jednak nie mogę zdradzić jeszcze za wielu szczegółów. Będziemy jednak w najbliższych miesiącach obecni na koncertach i festiwalach na Wyspach i w Europie.
Nagraliście klip do „Heavy Metal Sanctuary”. Dlaczego nie zawiera on pierwszych 20 sekund utwory, czyli tego epickiego wstępu z organami i refrenem?
Pomyśleliśmy, że taki wolny początek może odstraszyć wielu ludzi, zwłaszcza tych, którzy nie są zbyt cierpliwi. „Chopper Attack” się tak zaczynało i dostaliśmy wiele komentarzy, że taki powolny początek nie jest za dobrym pomysłem na start. Intro było pomyślane tylko i wyłącznie jako otwieracz do albumu.
Czyim pomysłem, było dodanie tych wszystkich płomieni i chlapiącej krwi na ekran? Swoją drogą, ciekawy jestem co ma Jowisz i palące się zeppeliny, które tam też możemy zobaczyć, do samego utworu?
Mieliśmy ograniczony budżet na kręcenie teledysku, więc nie mogliśmy pozwolić sobie na bardziej widowiskowe efekty. W klipie znalazły się też filmy będące elementami sfery publicznej, by zaoszczędzić na kosztach. Krew i płomienie to pomysł Paula, naszego bębniarza.

Przeprowadzono: marzec 2014 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz