poniedziałek, 14 grudnia 2020

Artillery – Terror Squad

 


Artillery – Terror Squad
1987, Roadrunner Records

Cenię sobie kapele tworzące świetną muzykę nawet po tym, jak udało im się wyrzeźbić majstersztyk już na samym początku. Zamiast osiąść na laurach i spijać śmietankę z pochlebstw, są goście, którzy potrafią ciągle udowadniać, że mogą nadal rozwijać swój geniusz, a przy tym nie tracić swej żywiołowej iskry. Artillery jest pięknym przykładem tego, jak można dopracować swój styl i rozszerzyć swoją stylistykę, a przy tym nie tracić swojej tożsamości.

A przynajmniej Artillery sprzed tych kilku dekad, co nie.

Widać zmiany w porównaniu z debiutem. Przede wszystkim produkcja nie jest już tak surowa. Starano się podbić górę i środek, tak by przy tym nie tracić tego „mięsistego” thrashowego brzmienia. I wyszło perfekcyjnie. Ponadto same kawałki mają jeszcze więcej techniki w riffach i tego cudownego angażowania kontrastu między niskimi dźwiękami, a tymi wyższymi. Taki układ aż się prosi o zróżnicowane zabawy z rytmem: cwały, galopady, odskoki od jednostajnego tremolo – i tak właśnie czyni Artillery. Czy to w średnim tempie czy w szybkich ścigaczach – gitary nie próżnują i nie idą na łatwiznę, dzięki temu muzyka Artillery nie nuży i nie trąci myszką. Naprawdę, precyzja tych bardziej technicznych momentów powala.

Flemming Ronsdorf też jakoś pewniej czuje się za mikrofonem niż na „Fear of Tomorrow” i sięga całym sobą po wibrujące, wysokie zaśpiewy wybrzmiewające tą jego charakterystyczną chrypką.
Kawałek tytułowy jest tutaj błyszczącym thrash metalowym klejnotem, ale w pamięć mocno zapadają także inne kilery: bezkompromisowy otwieracz „The Challenge”, agresywny „Let There Be Sin” (który w te niecałe cztery minuty spokojnie zawstydza dorobek Exodusa), bezlitośnie techniczny „At War With Science” z cieniem niepokojącej psychodeli, wirujący „Decapitation of Deviants”
Słabsze momenty? Absolutny brak. Są takie, które trochę mniej zostają w głowie, choć bardziej poprawnym stwierdzeniem by było, że nie wżerają się w czaszkę w takim samym stopniu jak wylewający się z tego nagrania geniusz tych zagrywek, które koszą bez skrupułów. Przez co takie poprawne i bardzo dobre motywy wydają się odstawać od reszty, a przecież to nadal jest świetny numer za świetnym numerem.

Seryjnie, „Terror Squad” (i w sumie także jego poprzednik „Fear of Tomorrow” jak i następca „By Inheritance”) to jeden z najlepszych thrash metalowych długograjów z lat osiemdziesiątych. Szkoda, że taki materiał dostał nieskończoną okładkę (można o tym poczytać w wywiadzie), ale w sumie tak z perspektywy czasu, nawet ona dodaje nieco egzotycznego smaku do całokształtu oprawy.

Ocena: 5,8/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz