środa, 30 grudnia 2020

Hrom – Legends of Powerheart: Part II

 


Hrom – Legends of Powerheart: Part II
2020, Hoove Child Records

Pięć lat po solidnej debiutanckiej części pierwszej przychodzi nam ogrzewać się w blasku „Legends of Powerheart: Part II”. I jest to blask jasny, mocny; pełny wewnętrznej siły, od której we krwi buzuje energia i rwące drobiny metalowej agresji.

Co tu mamy? A świetną produkcję i dobrze wyważone kompozycje. Zakrzykną tu z podziwu fani oldschoolowego metalu, zarówno ci preferujący amerykańskie power uderzenie jak i ci od surowości brytyjskiej nowej fali. Same utwory mają swoje charakterystyczne patenty, przez co ładnie oddzielają się od siebie i zapadają w pamięć. Pamiętacie dwójeczkę Visigotha? To Hrom tutaj idzie w sukurs za młodymi liderami tradycyjnego grania. Jest moc.

Lekko ostudził mój zapał początek samego albumu. „Ethereal Travel” troszeczkę za bardzo ocieka europowerową przaśnością, jest to jednak do przeżycia, zwłaszcza że z biegiem trwania samego utworu odkrywa on przed nami swe kolejne walory. Można się wówczas złapać za serducho i westchnąć z ulgą, że nie jest to jakaś ucukrzona remizowa potupanka. Ale spoko, spoko – potem jest już o wiele lepiej.

Innym mankamentem jest ciągle towarzyszące poczucie, że ktoś tutaj starał się ewidentnie zrobić album maksymalnie poprawny. Niemal widzę oczami duszy jak zespół ślęczy nad podręcznikiem zatytułowanym „Jak pisać dobry metal”, rozrysowując każdą partię na tablicy korkowej. Nadal mamy tu polot i kreatywność, ale jakoś to wszystkie takie ujarzmione i usystematyzowane. Może to kwestia realizacji nagrania, może coś innego, ale za każdym razem jak słuchałem tej płytki, to miałem takie odczucie.

Na szczęście album potrafi się bronić sam. Takie wałki jak „Stargunner”, „Enchanter”, „Death in the Sky” atakują z całą stanowczością metalowej szpicy totalnej dewastacji. Nie zapominajmy o „Seer’s Trial”, którego bas podąża za nami na długo po wyłączeniu odtwarzania. Generalnie polecam, quality content i zapraszam serdecznie do słuchania.

Ocena: 5/6

1 komentarz:

  1. Jeśli chodzi o okładkę to tak jakoś mi się z Whitesnake Lovehunter skojarzyło, choć tu nie ma kobiety.

    OdpowiedzUsuń