wtorek, 1 grudnia 2020

Traveler – Traveler

 


Traveler – Traveler
2019, Gates of Hell Records

Kanadyjska ziemia zapewnia nam regularny dopływ „retro” speed/heavy metalu w ostatnich latach. Z poziomem jest różnie, ale trzeba przyznać, że bądź co bądź, każdy maniak old-schoolu znajdzie coś tutaj dla siebie. A jest w czym wybierać, bo szpaler jest naprawdę długi i bogaty. Ostatnimi czasy trochę namieszały takie kapele jak CauldronStrikerSkull Fist, a to raptem bardziej rozpoznawalne (czytaj: modne) nazwy, za którymi czają się takie hordy jak AxxionMidnight MaliceGatekeeperMetalianIron Dogs/Ice WarEmblem i wiele, wiele innych. W ostatnich latach swoje cegiełki do tego muru pożogi i destrukcji dokładają niszczyciele pokroju Riot CitySabireSmoulder czy właśnie Travelera. Muszę tu od razu nadmienić, że to nie są byle jakie kapelki, które lecą na nostalgii i vintage stylu, ale naprawdę konkretne ładunki gigawatów energii.

Także weźmy na warsztat debiutancki długograj Travelera. I tu muszę wyznać już na wstępie, że stylistyka w jakiej obraca się ta brygada kupiła mnie bez reszty. Co się tu odjaniepawla, toć to szok i derby zniszczenia! „Starbreaker” rozpoczyna album bez zbędnych ceregieli, chwytając za gardło i lejąc po mordzie swymi chwytliwymi acz mięsistymi melodiami. Jak to cudownie nadaje ton całemu nagraniu – poezja. Podwójny atak gitarowy i bardzo wybity w miksie bas przywodzi na myśl Iron Maiden, ale pod kątem riffów bliżej tutaj chłopakom do Grim Reapera Tokyo Blade oraz amerykańskiego US Power Metalu spod znaku Liege Lord. Na całej swej debiutanckiej płycie Traveler ukuł bardzo dobrze zrównoważony amalgamat różnych wpływów: jest tutaj obecny NWOBHM, amerykański power, a także wyszukana mieszanka wybuchowa speed metalu z odpowiednią dawką melodii. Koneserzy metalu z epoki łatwo znajdą tutaj analogie, które już kiedyś pojawiały się w undergroundzie: pierwsza fala szwedzkiego heavy pod egidą Gotham City Universe, francuski Vixen, belgijski Crossfire… ale to, co Traveler robi naprawdę dobrze, to wkłada tę całą stylistykę w bardzo miłą dla ucha, organiczną produkcje z najwyższej półki. No i wokale. Wokale tutaj są po prostu piękne, ale o tym za sekundkę.

Rytm i tempo utworów dominują pneumatyczne kilery miotające energię i pędzący zamęt. Genialny „Street Machine”, „Mindless Maze”, „Starbreaker” i „Speed Queen” to hiciory jakich potrzebujemy i jakich pożądamy. Konkretne i błyskotliwe torpedy, rozczepiające atom swym połączeniem melodii z siłą i mocą. Traveler w dodatku wbrew pozorom nie gra przewidywalnie i nie klepie takiej prostej heavy metalowej łupaniny. Koronnym dowodem na to jest „Mindless Maze” – tłucząc bezlitośnie z siłą tłoków rozgrzanego V8 ma przy tym w sobie sporo progresywnych zagrywek, bardzo umiejętnie wplątany miękki refren i niesamowicie drobiazgową grę solową. A epickie zacięcie w Tokyo Blade’owskim „Behind the Iron”? Patos uderza dokładnie tam, gdzie powinien się znaleźć, bez zbędnych udziwnień.

Charyzmatyczne i ekspresywne wokale o bardzo szerokim spektrum wyrazu stanowią kolejny element w tym kolażu perfekcji. Ich pełna gama wybrzmiewa w zróżnicowanych melodiach i uderza zarówno w niskie tony, jak i wysokie wrzaski. Harry Conklin byłby dumny. Tytanicznie zaśpiewy pasują jak rękawiczka do brzmienia warstwy instrumentalnej oraz głębi finalnego miksu i trzeba przyznać, że stanowią dużą zaletę debiutanckiej płyty Kanadyjczyków. Choć trudno tu jednoznacznie wskazać, który element zasługuje na palmę pierwszeństwa – nie z tymi ognistymi gitarami!

Zarekomendować ten album to mało. Naprawdę, wespół z Riot City Traveler rozbił bank na 2019 rok. Może jedynie „Fallen Heroes” klepie trochę mniej z utworów z omawianej płyty, ale może to kwestia tego, że akurat taki hymn w średnim tempie mi tutaj średnio przypasował, mimo iż wokale i instrumentalistyka nadal stoją tutaj na wysokim poziomie. A cały album to miazgunia!

Ocena: 5,8/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz