Portrait – Burn The
World
2017, Metal Blade Records
Szwecja to prawdziwa wylęgarnia młodych kapel, składających
hołd na ołtarzu klasycznego metalu. Można mieć o tym różne zdanie, tak samo o
jakości większości z tych zespołów, ale jest wśród nich kilka prawdziwych perełek.
Jak dla mnie Portrait nigdy nie należał do tych ciekawszych formacji z kraju
Abby i Ikei. Ani ich koncerty, ani kolejne albumy jakoś mną nie wzruszały.
Trochę to uległo zmianie wraz z czwartym już albumem studyjnym, czyli
tegorocznym „Burn The World”.
Najnowsze dzieło Szwedów tętni energią i żywiołem, a przy
tym potrafi przykuć uwagę słuchacza. Nie jest to monotonny zlepek klasycznych
heavy metalowych riffów zorientowany na nostalgiczne złapanie
szczypior-wąsowych piwniczaków w dżinsowych serdakach z łatami, a naprawdę
porządnie skonstruowana struktura, w której każda cegiełka ma swoje miejsce i
swój sens. Portrait to nadal tradycyjny metal pełną gębą, ale w końcu ubrany w
dojrzałe szaty i umiejętne aranżacje. Muzycznie zespół miesza w swej stylistyce
całą masę różnych konwencji i wpływów. Usłyszymy tutaj zarówno Mercyful Fate, Medieval Steel jak
i Vektor,
a do tego szczyptę power metalu rodem z Crimson Glory czy Liege
Lord. Sam wokalista brzmi jak
wypadkowa Kinga Diamonda i Harry’ego Conklina z Jag
Panzer i świetnie uzupełnia swoimi zaśpiewami poszczególne kompozycje.
Dorzucając do tego te wszystkie fenomelnie wpasowujące się smaczki (solo na
organach w „Likfassna”! Perkusyjne wejście we „Flaming Blood”)…
po prostu poezja.
Słabych momentów właściwie nie ma, co jest dla mnie
nowością, bo na poprzednich albumach Portrait zawsze natykałem się na jakieś
momenty, w których mimowolnie przewracałem oczami. Za to teraz Szwedzi nagrali
coś, co nie sposób nie podziwiać. Aż chce się krzyknąć „Cholera, dlaczego mój
zespół tak nie gra?”. I to niezależnie do tego czy ma się przyjemność grania w
jakimkolwiek zespole.
Portrait może nie przeskoczył swoich partnerów w zbrodni Attic (kolejnych piewców stylistyki Mercyful Fate), ale nagrał album, z którego nie
sposób nie być dumnym jako muzyk. Zarówno pod kątem muzycznym, jak i warsztatu
oraz brzmienia (które nie jest na siłę robione na retro).
Dwa słowa jeszcze o okładce. Stworzył ją Adam Burke – ten
sam gość od tej charakterystycznej okładki Ice
Dragon, debiutu Eternal Champion i
„Terminal Redux” Vektor. Choć nie jest to
jego najlepsza praca w mej subiektywnej opinii, to nadal pięknie przyozdabia to
wydawnictwo.
Nawet ciężko jest mi wskazać, który z ośmiu utworów
znajdujących się na „Burn The World” zasługuje na szczególne wyróżnienie. Każdy
z nich na swój własny sposób stanowi dopracowaną i kunsztowną kompozycję.
Szczególnie polecam „Flaming Blood”, „Mine
To
Reap”
i niezwykle dynamiczny utwór tytułowy. Na uwagę zasługuje także acceptowy „Martyrs”,
klimatyczne interludium w postaci treściwego „Further She
Rode”
oraz wieńczący całość monumentalny „Pure of Heart” – pełen patetyzmu
i epickiego zacięcia. Całość dopełnia „Likfassna” i rozpędzony „To
Die
For”.
Szwedzi z Portrait mi zaimponowali. Nie spodziewałem się tak
dobrego contentu z ich strony, a tu proszę – ich „Burn The World” naprawdę ma w
sobie „to coś”.
Ocena: 5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz