wtorek, 10 października 2017

Attic – Sanctimonious





Attic – Sanctimonious
2017, Ván Records

Jakby nie patrzeć, porwanie się na stworzenie albumu koncepcyjnego, to niezwykle ambitne zadanie – zwłaszcza jeżeli stworzona całość ma się ze sobą sensownie kleić. Nie wystarczy jedynie zadbać o zachowanie spójności tematyki tekstów. Sama warstwa muzyczna poszczególnych utworów musi odzwierciedlać atmosferę i nastrój poszczególnych scen w przedstawianej historii, jednocześnie zachowując jakąś swoja odrębność. Perfekcyjną – i według mnie, najbardziej pożądaną – sytuacją jest, gdy każdy utwór stanowi świetną i ciekawą kompozycję sam w sobie, nawet gdy wyrwiemy go bezceremonialnie z kontekstu. „Sanctimonious” Attic jest właśnie tego typu albumem – kompletnym dziełem o niebagatelnej jakości, w którym ponadto każdy osobny utwór potrafi się znakomicie przedstawić samodzielnie, a nie tylko w ramach całości płyty. „Sanctimonious” może i jest albumem koncepcyjnym, ale pojedyncze utwory, odtworzone bez całego tła fabularnego także przedstawiają solidną klasę.

„Sanctimonious” to druga płyta studyjna niemieckiego Attic – i jak dotychczas ich najlepsze dzieło. W dodatku, jak dla mnie, jedna z najlepszych płyt 2017 roku. Naprawdę, z tego wydawnictwa geniusz płynie szeroka strugą. Wszystko tutaj zostało dopracowane do niemalże wyżyn doskonałości.

Teksty poszczególnych utworów stanowią właściwie sztandarowy przykład na to, jak należy tworzyć liryki do utworów metalowych. Są interesujące i ciekawe, a przy tym pozbawione przaśnej siermięgi. Historie w nich odpowiedziane składają się na kolejne epizody, stanowiące fabułę całego albumu. Nie będę tutaj rzucał spojlerami, ale zdecydowanie zachęcam, do zapoznania się z nimi, gdyż same w sobie mogłyby spokojnie posłużyć jako scenariusz do filmu lub fabułę dobrej książki. W dodatku, mimo iż leje się z nich bluźnierstwo, to nie jest ono jakoś pretensjonalnie forsowane. No, i Attic uniknął sideł charakterystycznych dla albumów koncepcyjnych, w które wpada większość kapel – teksty wpasowują się idealnie w przeznaczone dla nich momenty w kompozycjach. Są melodyjne i wyważone, a nie naćkane jak leci, byleby przedstawić wszystkim całość historii.

Kompozycje trzymają także wysoki poziom pod kątem muzycznym. Potrafią zaskoczyć swoim kierunkiem czy rozwiązaniem instrumentalnym. Przy tym Attic nie idzie całkowicie w stronę nowatorstwa, lecz stara się wykorzystać klasyczne heavy metalowe figury w układach charakterystycznych dla swojej wizji. Co do samych riffów, tutaj miesza nam się tradycyjny heavy metal pokroju Mercyful Fate, Brocas Helm i Iron Maiden z szybkimi, melodyjnymi tremolo jakby z Dissection czy Destroyera 666. Skojarzenia z Mercyful Fate są szczególnie silne, gdyż tematyka muzyczna i wokalna u Attic bardzo mocno oscyluje w tych rejonach, Jednak nie uświadczymy tutaj żadnych zrzynek. Po prostu młodzi Niemcy dalej przecierają szlaki w kierunku, w którym uderzał przed laty Mercyful Fate i King Diamond.

Wspomniałem o skojarzeniach z Mercyful Fate. Bardzo mocno je wznieca maniera wokalna Meistera Cagliostro. Charyzmatyczny, wysoki, potężny falset – i to naprawdę wysokiej jakości, a nie jakieś miałkie wycia – przeplatany z niskimi, okultystycznymi zaśpiewami. Cagliostro brzmi dokładnie tak, jak chcielibyśmy, by King Diamond brzmiał teraz. Tak samo potrafi tchnąć w muzykę kolejne warstwy klimatycznego mistycyzmu i magii.

Całości dopełnia idealna produkcja dźwięku. Nie dość, że mastering bardzo zgrabnie spiął wszystko ze sobą, to jeszcze samo brzmienie poszczególnych instrumentów razem z wokalami zostało ubrane w klasyczne heavy metalowe brzmienie. Wszystko ponadto brzmi przestrzennie i czytelnie, łącznie z zaśpiewami Cagliostro – zarówno niskimi, tenorowymi, jak i wysokimi falsetami.

Attic od zawsze był moim ulubionym zespołem, który rozwijał w swych utworach klimat Mercyful Fate i Kinga Diamonda. Podkreślam – rozwijał – a nie chamsko kopiował. Zawsze stawiałem ich klasę wyżej od innych młodych kapel, które także obrały z grubsza podobną ścieżkę: In Solitude, Them, Portrait (choć ci w tym roku także zaprezentowali wysokiej próby nagranie) czy, pożal się boże, Ghost. Przy „Sanctimonious” pokazali, ze nadal stanowią wojowników dziedzictwa Mercyful Fate. Co jest o tyle istotne, że to, co teraz wyczynia Denner z Shermannem najlepiej przemilczeć, a sam King Diamond nie ma już tych możliwości zdrowotnych i wokalnych, co dawniej.

Naprawdę, polecam „Sanctimonious” szczerze i z całego serca – zarówno jako całość, jak i pod kątem jakości oddzielnych utworów. „Penalized”, „There Is No God”, „Born From Sin”, „A Serpent in the Pulpit” czy sam utwór tytułowy, to sztosy jakich mało, a w dodatku pięknie je uzupełniają nasycone nastrojowością „Die Engelmacherin” i „Dark Hosanna”. W całą historię się także zaskakująco dobrze wpasował nagrany ponownie „Sinless”.

Mimo mercyfulo-fate’owej konwencji, Attic niejednokrotnie potrafi zaskoczyć. Warto mieć to na uwadze, gdyż jak już podkreśliłem, mimo przyjętej formy Attic potrafi ją kreatywnie poszerzać i tworzyć w niej nowe aspekty. Sam „Sanctimonious” to świetny album sam w sobie, a dodając do tego jeszcze to, że jako album koncepcyjny prezentuje się znakomicie, otrzymamy wydawnictwo pełne geniuszu i maestrii. Kunszt muzyczno-liryczny najwyższych lotów. Polecam zwłaszcza wersję na dwóch białych płytach winylowych, choć na cedeku też brzmi jak żyleta.

Ocena: 6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz