INSPIRACJA
Z LUDZKIEJ POGARDY
Maniakom old-schoolowego grania nie
trzeba przybliżać takich nazw jak Abattoir czy Evildead. Dawni muzycy tych
zespołów funkcjonują teraz pod szyldem Anger As Art. O tym jak wyglądają
założenia tego projektu, o najnowszej płycie oraz o gniewie i nienawiści porozmawialiśmy
z założycielem tej grupy – Stevem Gainesem.
Anger As Art było z początku twym
solowym projektem?
Steve Gaines:
Niezupełnie. To nie miał być mój jednoosobowy projekt, nie takie było moje
zamierzenie. W tamtym czasie, to miało być swoiste zwieńczenie mojej kariery
muzycznej. Grałem wtedy w paru zespołach, które wszystkie rozpadły się mniej
więcej w tym samym momencie. A ja w głowie miałem jeszcze tyle nienagranych
pomysłów na utwory. Dlatego chciałem je nagrać i wydać. Byłem przekonany, że to
już koniec mojej przygody z muzyką metalową, a to będzie moje ostatnie dzieło.
Metalowy underground z różnych zakątków świata przyjął ten album jednak
zaskakująco pozytywnie. Docierały do mnie pytania, właściwie to niemal żądania,
by zaprezentować ten materiał na żywo. Dlatego dzięki temu powstał pełnoprawny
zespół. Reszta to historia.
Pierwszy album oryginalnie nazywał się
„Anger As Art” i został oznakowany twoim nazwiskiem. Nagrałeś wszystkie partie
instrumentalne. Nagraliście go potem ponownie jako Anger As Art?
Nie. Ten
album nigdy nie został nagrany ponownie. Został wydany potem przez Old School
Metal Records z inną okładką oraz z czterema bonusowymi nagraniami live. To
jest jednak dokładnie ten sam album, który wcześniej pojawił się pod szyldem z
moim nazwiskiem.
Dlaczego zdecydowałeś nazwać zespół od
tytułu debiutanckiej płyty, zamiast dalej kontynuować pracę pod swym własnym
nazwiskiem?
Ponieważ tu
nie chodzi o mnie albo o moje ego. Tu chodzi przede wszystkim o muzykę. Projekt
solowy od razu implikuje arogancję, a ja nie jestem człowiekiem chołubiącym
aroganckie podejście do tego, co robi. Wybraliśmy razem, że tytuł tej pierwszej
płyty będzie nazwą naszego zespołu. Myślałem nad tym, by to podczepić pod Pagan
War Machine, jednak szybko zarzuciłem ten pomysł. Utwierdziłem się w
przekonaniu, że jest potrzebny świeży, nowy początek i NIGDY nie zamierzam
zmieniać nazwy tego zespołu.
Anger As Art jest więc zespołem, gdzie
każdy członek zespołu stoi na równi, a nie jest to tylko i wyłącznie twój
projekt?
Jest to
normalny zespół – wszyscy stoją na równi. Wkład każdego muzyka jest potrzebny i
pożądany. Podkreślę jeszcze raz to nie jest, i nie miał nigdy być, tylko i
wyłącznie mój projekt.
Większość muzyków tworzących Anger As
Art., była wcześniej w Abattoir. Myślę, że da się wyczuć w waszej muzyce ducha
tamtej kapeli. Czy uważasz, że AAA jest swoistym dziedzicem Abattoir?
Nie mogę się
zgodzić z takim stwierdzeniem. Pomysł na ten zespół powstał na kanwie Pagan War
Machine. Tak właściwie, gdy Anger As Art. został powołany do życia, to składał
się z trzech muzyków z PWM. Jest nawet muzyczną kontynuacją konceptu PWM w
pewnym stopniu. Ten projekt był pierwszym zespołem, gdzie robiłem muzykę
dokładnie taką jaką zawsze chciałem. To, że w Anger As Art wylądowała dość
spora liczba muzyków z Abattoir, jest jedynie przypadkiem. W żadnym razie nie
traktujemy siebie jako swojego rodzaju jakąś tam kontynuację. Nie chcę, by fani
patrzyli na pryzmat AAA pod kątem historii muzyków, którzy tworzą tę kapelę. W
ten sposób nie dostrzegają tego, co mają tuż przed nosami. Poza tym połowa
naszych nagrań nie ma żadnych muzyków Abattoir na nich, prócz mnie.
Utwór „Speed Kills” został napisany
jeszcze dla Abattoir w 1984 roku, jeśli wierzyć waszym materiałom promocyjnym.
Dlaczego nie został nagrany wcześniej? Zwłaszcza, że jest naprawdę dobrym
utworem!
Po prostu –
nie mogliśmy dawać wtedy własnej muzyki do zespołu. To usłyszeliśmy od reszty, kiedy z Danem
przedstawiliśmy ten utwór zespołowi w 1984 roku. Nagraliśmy go teraz. Czyż to
nie jest idealny przykład na różnice między Abattoir a Anger As Art? To tak na
marginesie. Teraz ten utwór w naszym wykonaniu brzmi jakby piosenka innego
zespołu. Poza tym to też jest coś dla starych fanów, którzy inaczej by go nigdy
nie usłyszeli. To ma być jasny przekaz, że Abattoir się skończył, raz i na
zawsze. Jasno napisaliśmy, że jest to utwór bonusowy, jeden z dwóch. Drugim
jest „Rage and Retribution” z gościnnym występem Betsy Bitch, Jima Durkina oraz
mojego brata Timothy’ego ze Strypera. Coś specjalnego, coś co tylko my mogliśmy
nagrać.
Masz może więcej materiału napisanego
jeszcze w latach 80tych, jednak nigdy nie nagranego?
Mnóstwo, ale
żaden nie był przeznaczony do Abattoir albo Bloodlust. Napisałem bardzo dużo
utworów, a moja kariera muzyczna składała się głównie z okresów, kiedy byłem
poza składem tych dwóch starych dinozaurów. Nie zamierzamy jednak budować
naszego wizerunku na tym, kim byliśmy dawniej. Przeszłość jest przeszłością –
to fajne miejsce by tam wpaść od czasu do czasu, nie jest to jednak miejsce w
którym chciałbym wiecznie mieszkać.
Przejdźmy zatem do waszej ostatniej
płyty. „Hubris Inc.”… bardzo nieszablonowy pomysł na tytuł albumu. Co cię
skłoniło do takiej nazwy na wasze najnowsze wydawnictwo?
Pewnego dnia
siedziałem i nieustannie narzekałem na ludzi z którymi pracuję. Na ich głupotę,
zachowanie, nawyki, takie tam… i wtedy jakoś użyłem zwrotu w stylu: „Czuję się
jakbym pracował dla Aroganckiej Spółki Akcyjnej [Hubris, Incorporated]”. Chwilę
później nasz perkusista Rob powiedział, że to jest odpowiedni tytuł na płytę.
Znaczenie? Po prostu zwykłe zadufanie i debilizm ludzi naokoło. Taka
obserwacja.
„Hubris…” nagraliście w Trench Studio
w Corona. To już kolejny album, który tam nagrywacie, chyba wam podpasowało to
studio.
To drugi
album, z całych czterech, który nagraliśmy w Trench. Nagraliśmy tam nasz
poprzedni album z 2009 roku – „Disfigured”. John Haddad jest świetnym gościem..
Ma świetny słuch. Poza tym to bardzo przyjemne studio, ma bardzo dobrą
atmosferę. Sesja nagraniowa przebiegła gładko i jesteśmy zadowoleni zarówno z
niej, jak i z rezultatów.
Wasz nowy album jest po brzegi
wyładowany materiałem. Nie obawialiście się, że 14 utworów to może być trochę
za dużo? Nie chcieliście czegoś zostawić na dalsze wydawnictwa?
Inne zespoły
po prostu nie piszą tyle materiału ile my. Mamy się obawiać? A niby czego? Za
moich czasów ludzie bardzo nie lubili zbyt krótkich nagrań. Z drugiej strony,
nie nagraliśmy przecież drugiego „Physical Graffiti”. Czasem zdarza nam się
słyszeć różnego rodzaju narzekania, że nasze płyty są „za długie”. Zwykle wtedy
przypominam tym ludziom, że przecież „słuchacie raptem jeden utwór na raz”. Już
od pierwszego albumu było takie gadanie. Nasz pierwszy album miał 12 utworów, drugi
aż 13… trzeci co prawda miał tylko 10. Dostarczamy wam dużo muzyki za cenę, za
którą dostaniecie zaledwie EP innego zespołu, więc w czym problem? Przyświeca
nam jedna zasada – każdy album może być naszym ostatnim. Co jeżeli nie uda nam
się już żadnego nagrać? Nie chcę widzieć siebie w sytuacji, że żałuję tego, że
czegoś nie zrobiłem. Spójrz też na to z tej perspektywy – instrumentalne intro,
dwa utwory po dwie minuty oraz dwa utwory bonusowe. I już ci się robi pięć
utworów na trackliście.
Swoistym motywem przewodnim na płycie
jawi się gniew i nienawiść. Po tych wszystkich latach te uczucia nadal goszczą
w twoim sercu? Co sprawia, że udaje ci się je przelać w muzykę?
Chwila, w
której będzie tak, że nie będę miał nic do powiedzenia pod kątem muzycznym, będzie
ostatnią moją chwilą. Do tego momentu, jedynym stałym elementem mojego życia są
ludzie, którzy mnie krytykują lub którzy próbują mnie oszwabić. Dobrze, więc –
ukierunkowuję mój gniew z tym związany to w tworzenie muzyki. Dopóki ludzie
okazują mi pogardę i brak szacunku, dopóty mam inspirację twórczą. Rozwijając
to zagadnienie: AAA nie jest zespołem, który będzie się w tekstach koncentrował
na szturmach na zamki, latających spodkach albo niekończącym się wznoszeniu
kielichów ku czci naszej muzyki. Jak dla mnie takie tematy są już oklepane i
wykorzystane do granic. Gdybym miał tak pisać, nie byłoby to szczere, nie
płynęłoby to ode mnie serca, gdyż nie są to sytuacje, które zdarzają się w mym
życiu. A co się zdarza? Ból, gniew,
rozczarowanie. I to łączy nas z prawdziwym życiem. Tam na zewnątrz można
spotkać całą mnogość metalowców, którzy muszą radzić sobie z podobnymi
sytuacjami, a społeczeństwo nas jedynej zachęca do trzymania naszego gniewu w
sobie. Anger As Art jest nieskażoną i czystą kaskadą uwolnionych emocji.
Gdybyśmy nagle wyskoczyli z utworem, gdzie „walczymy za METAL”, myślę, że
ludzie nie wzięliby nas potem na serio. To jest wymuszony koncept, albo nawet
próba wymuszenia jakiś emocji u innych. Nie mogę być nieszczerym człowiekiem,
to po prostu nie leży w mojej naturze, w moim DNA.
Macie nowego basistę na tym albumie.
Możesz nam przybliżyć jego sylwetkę w kilku słowach?
Nazywa się
Henry De La Cruz. Wcześniej grał w Maniacal Genocide oraz w Revmatrix.
Niesamowicie zdolny basista, świetny śpiewak oraz kompozytor. Nie do
zastąpienia na scenie, naprawdę miło się z nim gra. Ludzie najzwyczajniej w
świecie go uwielbiają. Znamy siezresztą od jakiś 20 lat. Przez pewien czas
pracował dla którejś tam kolejnej odsłony Abattoir. Naprawdę, Angelo jest bardzo
trudny do zastąpienia, jednak już od pierwszej chwili wiedzieliśmy, że Henry
podoła temu zadaniu. I mieliśmy rację.
Co się stało, że Angelo opuścił wasze
szeregi?
Jego odejście
jest jak najbardziej dla nas zrozumiałe. Gra teraz razem z Heretic. Angelo grał
razem z Brianem Korbanem w Reverend oraz z Glennem Rogersem w Hirax. Zawsze był
bliskim kumplem „Heretyków”, dorastał razem z nimi, poznawał metal razem z
nimi. Podejrzewam, że nie podobało mu się tempo naszego rozwoju oraz naszej
pracy. Tak czy inaczej, szczerze życzymy mu jak najlepiej. Jest dobrym
człowiekiem i wspaniałym przyjacielem.
Czy nadal gra z wami w Bitch?
Nie, z Bitch
także odszedł. Henry wskoczył na jego miejsce także tam.
Razem z Dannym oraz Robem, a także jak
widać z Henrym, grasz w Bitch, wspierając Betsy na scenie. Co było pierwsze?
Najpierw graliście wspólnie w Bitch czy też najpierw graliście wspólnie w Anger
As Art?
Zostałem
członkiem Bitch zanim w ogóle powstało AAA. Gdy Robby Settles odszedł z tego
świata w 2010, po bardzo długiej walce z białaczką, nadal mieliśmy zabookowany
występ na festiwalu Keep It True. Nikt z pozostałych członków nie chciał jednak
nawet o tym słyszeć. Wyglądało na to, że wszystko będzie pozamiatane na amen,
zaproponowałem jednak Betsy, że AAA będzie zaszczycone, żeby zagrać jako Bitch
razem z nią na scenie. Na początku spróbowaliśmy tego pomysłu podczas koncertu
AAA. Betsy wyszła na scenę w trakcie naszego występu i zagraliśmy wspólnie
kilka utworów z repertuaru Bitch. Potem kilku moich znajomych promotorów z
Europy zaproponowało nam kilka występów w Europie i dla Bitch i dla AAA. I tak
to ruszyło. Muszę ci jednak powiedzieć, to by w żaden sposób nie wypaliło,
gdyby nie to, że wszyscy jesteśmy fanami twórczości Betsy i dążymy wielką
estymą zespół Bitch. Każdy inny by spojrzał na taką możliwość niewiele
cieplejszym spojrzeniem niż na talon obiadowy w knajpie.
Powiedz, są jakieś plany nagraniowe
pod szyldem Bitch?
Pokrótce –
tak, są. Wszystko jednak zależy od brzmienia i od wyglądu samej muzyki. To nie
zadziała, jeżeli wyskoczymy z brzmieniem jak AAA tyle, że z Betsy na wokalu. To
nie tak ma wyglądać. To musi być prawdziwe Bitch. Zapisałem już kilka pomysłów
na utwory, które według mnie będą wpasowywały się w tę stylistykę. Nie jest to
jednak mój typowy styl pisania, więc robię to powoli, by zrobić to w stu
procentach dobrze. Nie chcę, by granica między AAA oraz Bitch była rozmyta. To
musi być wyraźnie od siebie rozdzielone. Na razie wszystko idzie stopniowo w
dobrym kierunku, myślę że nagramy jakieś premiksy już pod koniec obecnego roku.
Wiesz może czy będą jeszcze jakieś
koncerty, nagrania, słowem cokolwiek, ze strony Evildead albo Battoir?
Co do
Evildead to nie wiem. Abattoir… jeżeli tak, to ja na pewno nie będę brał w tym
udziału. Nadal czekam na wydanie naszego comeback albumu, który nagraliśmy
ponad 10 lat temu. Jeden z członków grupy nie ukończył nagrywać swoich ścieżek
i w ten sposób całe nagranie nigdy nie zostało ukończone. Nie mam kompletnie
ani krzty jakiejkolwiek chęci, by znów podążać tamtą ścieżką. Słuchaj, to nie
jest przypadek, że byli członkowie Abattoir trafili do tego zespołu. Bo my po
prostu jak coś mamy do zrobienia, to to robimy. To nie jest dla mnie – siedzieć
na tronie i nakazywać wszystkim czczenie mnie, bo byłem członkiem zespołu, który
po trzydziestu latach dziś nie robi nic. A grupka łysiejących
pięćdziesięciolatków, która nic nie robi tylko wspomina jak super ekstra było
kilka dekad temu, to kompania najgorszego sortu, w której nie chcę się znaleźć.
No i kwestia bycia ograniczonym tylko do jakiś 2 płyt, razem 20 utworów?
Rozumiem, że to jakby reprezentuje ten magiczny okres naszej młodości, ale to
już minęło i to dawno temu. Wkurzałem się przez te wszystkie lata na durnych dziennikarzy,
którzy wyskakiwali z tekstami w stylu „wasza nowa muzyka zupełnie nie
przypomina Abattoir”. Dokładnie o to chodzi! Ponieważ my nie jesteśmy Abattoir!
Są podobieństwa, ale te dwa akty się nie pokrywają. Ja to zaakceptowałem, inni
też powinni.
Gracie jednak parę utworów Abattoir na
żywo, no nie?
Owszem, mamy
w swym repertuarze scenicznym parę kawałków naszej starej kapeli, zwłaszcza gdy
gramy na festiwalach. Albo w krajach gdzie Abattoir nigdy nie miało okazji
grać. Gdy prawie cały zespół składa się z dawnych członków tej kapeli to czemu
nie? To jest coś, co możemy ofiarować ludziom, którzy pamiętają jeszcze tę
kapelę.
Idąć śladem kontrowersyjnych pytań:
porównując Anger As Art z twoimi poprzednimi zespołami. Uważasz, że teraz udaje
ci się robić lepszą muzykę, muzykę z której jesteś bardziej zadowolony?
Nie odpowiem
wprost na to pytanie. Powiem tylko, że patrzę na wszystkie cztery albumy Anger
As Art i widzę muzykę, która jest bardzo i głęboko osobista dla mnie. A gdy
sobie zdasz sprawę, że kiedyś tak bardzo wiele ludzi robiło wszystko, by
przeszkodzić mi w kreowaniu mej twórczości poza ichnimi zespołami, zrozumiesz,
że każdy z tych czterech albumów to swoisty triumf. Każdy jest uosobieniem
zwycięskiej bitwy. Wielu, tak bardzo darzonych przez fanów estymą, muzyków z
tamtych kapel, ciągle sączyło jad do mojego ucha. Mówili mi, że nigdy nie uda
mi się osiągnąć sukcesu poza ich zespołami, gdzie będę z dala od ich rad i
przewodnictwa. Odpowiadając na to pytanie – muzyka którą tworzę dziś znaczy dla
mnie o wiele więcej i jest więcej niż satysfakcjonującym osiągnięciem.
Rozwój Anger As Art przypadł na
swoistą erę ponownej „mody” na thrash metal. Jak się zapatrujesz na tą całą
„New Wave of Thrash Metal”?
Szczerze?
Jakoś nie wydaję mi się, żebyśmy zostali zaakceptowani przez ten ruch jako jego
część i bardzo jestem z tego powodu zadowolony. Mimo, że zespół jest stosunkowo
świeży i młody, wszyscy jesteśmy starymi dziadami, którzy grali jeszcze w
latach 80tych, w czasach, które oni próbują naśladować. Patrzą więc na nas
bardziej jak na old-school, a nie jak na coś nowego. A teraz ta „moda” zaczyna
tracić rozpęd. Nie my, my jesteśmy ponad to. Wolno, ale pewnie przemy do
przodu. Moim zdecydowanie najbardziej ulubionym nowofalowym zespołem jest
Warbringer. Uwielbiam ich utworu, ich występy na żywo, przede wszystkim dlatego,
że oni nie starają się na siłę naśladować retro-thrash z dawnej sceny. Żadnych
sloganów w postaci „Thrash Is Back”. Oni po prostu robią swoje. Ciężko pracują
i klarują swoje własne brzmienie. Zawsze im życzę jak najlepiej, gdy mam okazję
spotkać ich po koncertach.
Przeprowadzono:
luty 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz