sobota, 20 lutego 2016

Anger As Art - wywiad I






INSPIRACJA Z LUDZKIEJ POGARDY

Maniakom old-schoolowego grania nie trzeba przybliżać takich nazw jak Abattoir czy Evildead. Dawni muzycy tych zespołów funkcjonują teraz pod szyldem Anger As Art. O tym jak wyglądają założenia tego projektu, o najnowszej płycie oraz o gniewie i nienawiści porozmawialiśmy z założycielem tej grupy – Stevem Gainesem.

Anger As Art było z początku twym solowym projektem?

Steve Gaines: Niezupełnie. To nie miał być mój jednoosobowy projekt, nie takie było moje zamierzenie. W tamtym czasie, to miało być swoiste zwieńczenie mojej kariery muzycznej. Grałem wtedy w paru zespołach, które wszystkie rozpadły się mniej więcej w tym samym momencie. A ja w głowie miałem jeszcze tyle nienagranych pomysłów na utwory. Dlatego chciałem je nagrać i wydać. Byłem przekonany, że to już koniec mojej przygody z muzyką metalową, a to będzie moje ostatnie dzieło. Metalowy underground z różnych zakątków świata przyjął ten album jednak zaskakująco pozytywnie. Docierały do mnie pytania, właściwie to niemal żądania, by zaprezentować ten materiał na żywo. Dlatego dzięki temu powstał pełnoprawny zespół. Reszta to historia.

Pierwszy album oryginalnie nazywał się „Anger As Art” i został oznakowany twoim nazwiskiem. Nagrałeś wszystkie partie instrumentalne. Nagraliście go potem ponownie jako Anger As Art?

Nie. Ten album nigdy nie został nagrany ponownie. Został wydany potem przez Old School Metal Records z inną okładką oraz z czterema bonusowymi nagraniami live. To jest jednak dokładnie ten sam album, który wcześniej pojawił się pod szyldem z moim nazwiskiem.

Dlaczego zdecydowałeś nazwać zespół od tytułu debiutanckiej płyty, zamiast dalej kontynuować pracę pod swym własnym nazwiskiem?

Ponieważ tu nie chodzi o mnie albo o moje ego. Tu chodzi przede wszystkim o muzykę. Projekt solowy od razu implikuje arogancję, a ja nie jestem człowiekiem chołubiącym aroganckie podejście do tego, co robi. Wybraliśmy razem, że tytuł tej pierwszej płyty będzie nazwą naszego zespołu. Myślałem nad tym, by to podczepić pod Pagan War Machine, jednak szybko zarzuciłem ten pomysł. Utwierdziłem się w przekonaniu, że jest potrzebny świeży, nowy początek i NIGDY nie zamierzam zmieniać nazwy tego zespołu.

Anger As Art jest więc zespołem, gdzie każdy członek zespołu stoi na równi, a nie jest to tylko i wyłącznie twój projekt?

Jest to normalny zespół – wszyscy stoją na równi. Wkład każdego muzyka jest potrzebny i pożądany. Podkreślę jeszcze raz to nie jest, i nie miał nigdy być, tylko i wyłącznie mój projekt.

Większość muzyków tworzących Anger As Art., była wcześniej w Abattoir. Myślę, że da się wyczuć w waszej muzyce ducha tamtej kapeli. Czy uważasz, że AAA jest swoistym dziedzicem Abattoir?

Nie mogę się zgodzić z takim stwierdzeniem. Pomysł na ten zespół powstał na kanwie Pagan War Machine. Tak właściwie, gdy Anger As Art. został powołany do życia, to składał się z trzech muzyków z PWM. Jest nawet muzyczną kontynuacją konceptu PWM w pewnym stopniu. Ten projekt był pierwszym zespołem, gdzie robiłem muzykę dokładnie taką jaką zawsze chciałem. To, że w Anger As Art wylądowała dość spora liczba muzyków z Abattoir, jest jedynie przypadkiem. W żadnym razie nie traktujemy siebie jako swojego rodzaju jakąś tam kontynuację. Nie chcę, by fani patrzyli na pryzmat AAA pod kątem historii muzyków, którzy tworzą tę kapelę. W ten sposób nie dostrzegają tego, co mają tuż przed nosami. Poza tym połowa naszych nagrań nie ma żadnych muzyków Abattoir na nich, prócz mnie.

Utwór „Speed Kills” został napisany jeszcze dla Abattoir w 1984 roku, jeśli wierzyć waszym materiałom promocyjnym. Dlaczego nie został nagrany wcześniej? Zwłaszcza, że jest naprawdę dobrym utworem!

Po prostu – nie mogliśmy dawać wtedy własnej muzyki do zespołu.  To usłyszeliśmy od reszty, kiedy z Danem przedstawiliśmy ten utwór zespołowi w 1984 roku. Nagraliśmy go teraz. Czyż to nie jest idealny przykład na różnice między Abattoir a Anger As Art? To tak na marginesie. Teraz ten utwór w naszym wykonaniu brzmi jakby piosenka innego zespołu. Poza tym to też jest coś dla starych fanów, którzy inaczej by go nigdy nie usłyszeli. To ma być jasny przekaz, że Abattoir się skończył, raz i na zawsze. Jasno napisaliśmy, że jest to utwór bonusowy, jeden z dwóch. Drugim jest „Rage and Retribution” z gościnnym występem Betsy Bitch, Jima Durkina oraz mojego brata Timothy’ego ze Strypera. Coś specjalnego, coś co tylko my mogliśmy nagrać.

Masz może więcej materiału napisanego jeszcze w latach 80tych, jednak nigdy nie nagranego?

Mnóstwo, ale żaden nie był przeznaczony do Abattoir albo Bloodlust. Napisałem bardzo dużo utworów, a moja kariera muzyczna składała się głównie z okresów, kiedy byłem poza składem tych dwóch starych dinozaurów. Nie zamierzamy jednak budować naszego wizerunku na tym, kim byliśmy dawniej. Przeszłość jest przeszłością – to fajne miejsce by tam wpaść od czasu do czasu, nie jest to jednak miejsce w którym chciałbym wiecznie mieszkać.

Przejdźmy zatem do waszej ostatniej płyty. „Hubris Inc.”… bardzo nieszablonowy pomysł na tytuł albumu. Co cię skłoniło do takiej nazwy na wasze najnowsze wydawnictwo?

Pewnego dnia siedziałem i nieustannie narzekałem na ludzi z którymi pracuję. Na ich głupotę, zachowanie, nawyki, takie tam… i wtedy jakoś użyłem zwrotu w stylu: „Czuję się jakbym pracował dla Aroganckiej Spółki Akcyjnej [Hubris, Incorporated]”. Chwilę później nasz perkusista Rob powiedział, że to jest odpowiedni tytuł na płytę. Znaczenie? Po prostu zwykłe zadufanie i debilizm ludzi naokoło. Taka obserwacja.

„Hubris…” nagraliście w Trench Studio w Corona. To już kolejny album, który tam nagrywacie, chyba wam podpasowało to studio.

To drugi album, z całych czterech, który nagraliśmy w Trench. Nagraliśmy tam nasz poprzedni album z 2009 roku – „Disfigured”. John Haddad jest świetnym gościem.. Ma świetny słuch. Poza tym to bardzo przyjemne studio, ma bardzo dobrą atmosferę. Sesja nagraniowa przebiegła gładko i jesteśmy zadowoleni zarówno z niej, jak i z rezultatów.

Wasz nowy album jest po brzegi wyładowany materiałem. Nie obawialiście się, że 14 utworów to może być trochę za dużo? Nie chcieliście czegoś zostawić na dalsze wydawnictwa?

Inne zespoły po prostu nie piszą tyle materiału ile my. Mamy się obawiać? A niby czego? Za moich czasów ludzie bardzo nie lubili zbyt krótkich nagrań. Z drugiej strony, nie nagraliśmy przecież drugiego „Physical Graffiti”. Czasem zdarza nam się słyszeć różnego rodzaju narzekania, że nasze płyty są „za długie”. Zwykle wtedy przypominam tym ludziom, że przecież „słuchacie raptem jeden utwór na raz”. Już od pierwszego albumu było takie gadanie. Nasz pierwszy album miał 12 utworów, drugi aż 13… trzeci co prawda miał tylko 10. Dostarczamy wam dużo muzyki za cenę, za którą dostaniecie zaledwie EP innego zespołu, więc w czym problem? Przyświeca nam jedna zasada – każdy album może być naszym ostatnim. Co jeżeli nie uda nam się już żadnego nagrać? Nie chcę widzieć siebie w sytuacji, że żałuję tego, że czegoś nie zrobiłem. Spójrz też na to z tej perspektywy – instrumentalne intro, dwa utwory po dwie minuty oraz dwa utwory bonusowe. I już ci się robi pięć utworów na trackliście.

Swoistym motywem przewodnim na płycie jawi się gniew i nienawiść. Po tych wszystkich latach te uczucia nadal goszczą w twoim sercu? Co sprawia, że udaje ci się je przelać w muzykę?

Chwila, w której będzie tak, że nie będę miał nic do powiedzenia pod kątem muzycznym, będzie ostatnią moją chwilą. Do tego momentu, jedynym stałym elementem mojego życia są ludzie, którzy mnie krytykują lub którzy próbują mnie oszwabić. Dobrze, więc – ukierunkowuję mój gniew z tym związany to w tworzenie muzyki. Dopóki ludzie okazują mi pogardę i brak szacunku, dopóty mam inspirację twórczą. Rozwijając to zagadnienie: AAA nie jest zespołem, który będzie się w tekstach koncentrował na szturmach na zamki, latających spodkach albo niekończącym się wznoszeniu kielichów ku czci naszej muzyki. Jak dla mnie takie tematy są już oklepane i wykorzystane do granic. Gdybym miał tak pisać, nie byłoby to szczere, nie płynęłoby to ode mnie serca, gdyż nie są to sytuacje, które zdarzają się w mym życiu. A co się zdarza? Ból,  gniew, rozczarowanie. I to łączy nas z prawdziwym życiem. Tam na zewnątrz można spotkać całą mnogość metalowców, którzy muszą radzić sobie z podobnymi sytuacjami, a społeczeństwo nas jedynej zachęca do trzymania naszego gniewu w sobie. Anger As Art jest nieskażoną i czystą kaskadą uwolnionych emocji. Gdybyśmy nagle wyskoczyli z utworem, gdzie „walczymy za METAL”, myślę, że ludzie nie wzięliby nas potem na serio. To jest wymuszony koncept, albo nawet próba wymuszenia jakiś emocji u innych. Nie mogę być nieszczerym człowiekiem, to po prostu nie leży w mojej naturze, w moim DNA.

Macie nowego basistę na tym albumie. Możesz nam przybliżyć jego sylwetkę w kilku słowach?

Nazywa się Henry De La Cruz. Wcześniej grał w Maniacal Genocide oraz w Revmatrix. Niesamowicie zdolny basista, świetny śpiewak oraz kompozytor. Nie do zastąpienia na scenie, naprawdę miło się z nim gra. Ludzie najzwyczajniej w świecie go uwielbiają. Znamy siezresztą od jakiś 20 lat. Przez pewien czas pracował dla którejś tam kolejnej odsłony Abattoir. Naprawdę, Angelo jest bardzo trudny do zastąpienia, jednak już od pierwszej chwili wiedzieliśmy, że Henry podoła temu zadaniu. I mieliśmy rację.

Co się stało, że Angelo opuścił wasze szeregi?

Jego odejście jest jak najbardziej dla nas zrozumiałe. Gra teraz razem z Heretic. Angelo grał razem z Brianem Korbanem w Reverend oraz z Glennem Rogersem w Hirax. Zawsze był bliskim kumplem „Heretyków”, dorastał razem z nimi, poznawał metal razem z nimi. Podejrzewam, że nie podobało mu się tempo naszego rozwoju oraz naszej pracy. Tak czy inaczej, szczerze życzymy mu jak najlepiej. Jest dobrym człowiekiem i wspaniałym przyjacielem.

Czy nadal gra z wami w Bitch?

Nie, z Bitch także odszedł. Henry wskoczył na jego miejsce także tam.

Razem z Dannym oraz Robem, a także jak widać z Henrym, grasz w Bitch, wspierając Betsy na scenie. Co było pierwsze? Najpierw graliście wspólnie w Bitch czy też najpierw graliście wspólnie w Anger As Art?

Zostałem członkiem Bitch zanim w ogóle powstało AAA. Gdy Robby Settles odszedł z tego świata w 2010, po bardzo długiej walce z białaczką, nadal mieliśmy zabookowany występ na festiwalu Keep It True. Nikt z pozostałych członków nie chciał jednak nawet o tym słyszeć. Wyglądało na to, że wszystko będzie pozamiatane na amen, zaproponowałem jednak Betsy, że AAA będzie zaszczycone, żeby zagrać jako Bitch razem z nią na scenie. Na początku spróbowaliśmy tego pomysłu podczas koncertu AAA. Betsy wyszła na scenę w trakcie naszego występu i zagraliśmy wspólnie kilka utworów z repertuaru Bitch. Potem kilku moich znajomych promotorów z Europy zaproponowało nam kilka występów w Europie i dla Bitch i dla AAA. I tak to ruszyło. Muszę ci jednak powiedzieć, to by w żaden sposób nie wypaliło, gdyby nie to, że wszyscy jesteśmy fanami twórczości Betsy i dążymy wielką estymą zespół Bitch. Każdy inny by spojrzał na taką możliwość niewiele cieplejszym spojrzeniem niż na talon obiadowy w knajpie.

Powiedz, są jakieś plany nagraniowe pod szyldem Bitch?

Pokrótce – tak, są. Wszystko jednak zależy od brzmienia i od wyglądu samej muzyki. To nie zadziała, jeżeli wyskoczymy z brzmieniem jak AAA tyle, że z Betsy na wokalu. To nie tak ma wyglądać. To musi być prawdziwe Bitch. Zapisałem już kilka pomysłów na utwory, które według mnie będą wpasowywały się w tę stylistykę. Nie jest to jednak mój typowy styl pisania, więc robię to powoli, by zrobić to w stu procentach dobrze. Nie chcę, by granica między AAA oraz Bitch była rozmyta. To musi być wyraźnie od siebie rozdzielone. Na razie wszystko idzie stopniowo w dobrym kierunku, myślę że nagramy jakieś premiksy już pod koniec obecnego roku.

Wiesz może czy będą jeszcze jakieś koncerty, nagrania, słowem cokolwiek, ze strony Evildead albo Battoir?

Co do Evildead to nie wiem. Abattoir… jeżeli tak, to ja na pewno nie będę brał w tym udziału. Nadal czekam na wydanie naszego comeback albumu, który nagraliśmy ponad 10 lat temu. Jeden z członków grupy nie ukończył nagrywać swoich ścieżek i w ten sposób całe nagranie nigdy nie zostało ukończone. Nie mam kompletnie ani krzty jakiejkolwiek chęci, by znów podążać tamtą ścieżką. Słuchaj, to nie jest przypadek, że byli członkowie Abattoir trafili do tego zespołu. Bo my po prostu jak coś mamy do zrobienia, to to robimy. To nie jest dla mnie – siedzieć na tronie i nakazywać wszystkim czczenie mnie, bo byłem członkiem zespołu, który po trzydziestu latach dziś nie robi nic. A grupka łysiejących pięćdziesięciolatków, która nic nie robi tylko wspomina jak super ekstra było kilka dekad temu, to kompania najgorszego sortu, w której nie chcę się znaleźć. No i kwestia bycia ograniczonym tylko do jakiś 2 płyt, razem 20 utworów? Rozumiem, że to jakby reprezentuje ten magiczny okres naszej młodości, ale to już minęło i to dawno temu. Wkurzałem się przez te wszystkie lata na durnych dziennikarzy, którzy wyskakiwali z tekstami w stylu „wasza nowa muzyka zupełnie nie przypomina Abattoir”. Dokładnie o to chodzi! Ponieważ my nie jesteśmy Abattoir! Są podobieństwa, ale te dwa akty się nie pokrywają. Ja to zaakceptowałem, inni też powinni.

Gracie jednak parę utworów Abattoir na żywo, no nie?

Owszem, mamy w swym repertuarze scenicznym parę kawałków naszej starej kapeli, zwłaszcza gdy gramy na festiwalach. Albo w krajach gdzie Abattoir nigdy nie miało okazji grać. Gdy prawie cały zespół składa się z dawnych członków tej kapeli to czemu nie? To jest coś, co możemy ofiarować ludziom, którzy pamiętają jeszcze tę kapelę.

Idąć śladem kontrowersyjnych pytań: porównując Anger As Art z twoimi poprzednimi zespołami. Uważasz, że teraz udaje ci się robić lepszą muzykę, muzykę z której jesteś bardziej zadowolony?

Nie odpowiem wprost na to pytanie. Powiem tylko, że patrzę na wszystkie cztery albumy Anger As Art i widzę muzykę, która jest bardzo i głęboko osobista dla mnie. A gdy sobie zdasz sprawę, że kiedyś tak bardzo wiele ludzi robiło wszystko, by przeszkodzić mi w kreowaniu mej twórczości poza ichnimi zespołami, zrozumiesz, że każdy z tych czterech albumów to swoisty triumf. Każdy jest uosobieniem zwycięskiej bitwy. Wielu, tak bardzo darzonych przez fanów estymą, muzyków z tamtych kapel, ciągle sączyło jad do mojego ucha. Mówili mi, że nigdy nie uda mi się osiągnąć sukcesu poza ich zespołami, gdzie będę z dala od ich rad i przewodnictwa. Odpowiadając na to pytanie – muzyka którą tworzę dziś znaczy dla mnie o wiele więcej i jest więcej niż satysfakcjonującym osiągnięciem.

Rozwój Anger As Art przypadł na swoistą erę ponownej „mody” na thrash metal. Jak się zapatrujesz na tą całą „New Wave of Thrash Metal”?

Szczerze? Jakoś nie wydaję mi się, żebyśmy zostali zaakceptowani przez ten ruch jako jego część i bardzo jestem z tego powodu zadowolony. Mimo, że zespół jest stosunkowo świeży i młody, wszyscy jesteśmy starymi dziadami, którzy grali jeszcze w latach 80tych, w czasach, które oni próbują naśladować. Patrzą więc na nas bardziej jak na old-school, a nie jak na coś nowego. A teraz ta „moda” zaczyna tracić rozpęd. Nie my, my jesteśmy ponad to. Wolno, ale pewnie przemy do przodu. Moim zdecydowanie najbardziej ulubionym nowofalowym zespołem jest Warbringer. Uwielbiam ich utworu, ich występy na żywo, przede wszystkim dlatego, że oni nie starają się na siłę naśladować retro-thrash z dawnej sceny. Żadnych sloganów w postaci „Thrash Is Back”. Oni po prostu robią swoje. Ciężko pracują i klarują swoje własne brzmienie. Zawsze im życzę jak najlepiej, gdy mam okazję spotkać ich po koncertach.

Przeprowadzono: luty 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz