czwartek, 18 lutego 2016
Horacle - Dead Eyes Revelation
Horacle - Dead Eyes Revelation
2015
Stara belgijska scena była wylęgarnią prawdziwych undergroundowych kultów. Takie zespoły jak Acid, Crossfire, Ostrogoth, Killer, a także totalne undergroundy w stylu Scavenger, Buzzard, Shell Shock, Explorer czy Lions Pride stanowią dobitny przykład na szlachetność metalu z tego kraiku w minionych latach. Z tych zespołów promieniowało prawdziwe wizjonerstwo i oryginalność. Ponadto, część z nich prezentowała na swych nagraniach bardzo innowacyjne patenty jak na swoje czasy. Wszystkie obracały się bardzo umiejętnie w wybuchowym kotle mieszanek speed i heavy metalowych majstersztyków. Nie można tego niestety powiedzieć o młodych belgijskich kapelach, które bardzo chcą nawiązywać do tamtego stylu z lat osiemdziesiątych. Nie wiem, Szwedom, Niemcom i Amerykanom się to nawet czasem udaje, Belgom jakoś niezbyt. Myślałem, że debiutancka płyta belgijskich metalowców z Horacle poprawi ten stan rzeczy. Chłopakom należą się słowa pochwały, gdyż samodzielnie nagrali i wydali album. W promocji i dystrybucji nie pomaga im żaden label, wszystko robią w tym temacie sami. Szkoda tylko, że jakość muzyki prezentuje analogiczny amatorski poziom.
Jak się okazuje "Dead Eyes Revelation" nie jest rewelacyjnym przełomem. Jest raptem inscenizacją historyczną, co samo w sobie byłoby i nawet niezłym rozwiązaniem, bo któż normalny nie lubi tego energicznego i zapalczywego metalu z lat osiemdziesiątych, gdyby nie fakt, że jest to mierna i ułomna wariacja na temat takich albumów jak "Lightning To The Nations" Diamond Head, "Tokyo Blade" Tokyo Blade, "Break Out" Trance, "Queen of the World" Palass czy "Beware of the Dog" Tysondog. Znajdziemy tutaj także oczywiste nawiązania do Brainfever, Blitzkrieg, Acid, Killer, Cloven Hoof, i tak dalej... A dlaczego ułomna? Na to pytanie nieco szerzej odpowiemy w poniższej recenzji
"Dead Eyes Revelation" jawi się jako album, który pozornie posiada wszystko to, co takie wydawnictwo powinno zawierać. Są tutaj energiczne gitary, wysokie zaśpiewy, dość chwytliwe riffy, melodie i tak dalej. Szału nie ma, ale wydawać by się mogło, że jest to zadowalająca rzemieślnicza robota. Dopóki nie zmienimy punktu odniesienia. Gitary są energiczne ALE wypadają bardzo ospale w porównaniu z klasykami Tokyo Blade i Brainfever, riffy są chwytliwe ALE wypadają nudno w porównaniu z Diamond Head czy Acid, melodie są całkiem okej ALE wypadają śmiesznie słabo w porównaniu z tym, co w swych kompozycjach budowało Tokyo Blade, Mercyful Fate, Omen czy Attacker. Naprawdę, skoro już kapela musi się wzorować na klasykach sceny heavy metalowej, to mogłaby na ich tle pokazać swój kunszt, ciekawe pomysły i rzetelny warsztat muzyczny, a nie bawić się w trzecioligowe odtwórstwo. Dodajmy do tego bardzo kiepskie i zupełnie niewciągające solówki, jakby pozbawione tej wewnętrznej iskry - i już mamy pełen obraz żenującego epigoństwa i złego smaku. Zwłaszcza, że są młode kapele, które poziomem niewiele odbiegają klasykom, a i ich utwory stanowią ekscytującą przygodę muzyczną. No, ale Horacle do grona tych kapel nich nie należy.
Dobry album obroniłby się niezależnie od tego czy patrzymy na niego przez spektrum dotychczasowego dorobku kultury naszej cywilizacji, czy też stawiamy go samodzielnie. No, naprawdę - zespoły obracające się w nurcie heavy/speed, skoro już koniecznie muszą siedzieć w takiej stylistyce, powinny pokazywać nam ciekawe aspekty tego nurtu - sprawiać, że dalej będzie on interesujący i ciekawy. Nie osiągnie się tego przez ciągłe odgrzewanie starych riffów i ogrywanie ich gorzej niż ich rówieśnicy oraz poprzednicy z lat osiemdziesiątych.
O to (między innymi) chodzi w tym swoistym powrocie do lat osiemdziesiątych: hej, ci goście grali zajebiście, czas na moje autorskie zagrywki w podobnej stylistyce, które mógłby zagrać taki Abattoir, ale nigdy tego nie zrobił. Jest to trochę inne podejście niż: zagram bardziej koślawą wersję "Powerdose" połączoną z "Warning of Danger" i będę oczekiwał powszechnego szacunku, bo dzięki mnie żyje stary metal!
Plus "Dead Eyes Revelation" jest taki, że można posłuchać miksu wszystkich wymienionych tutaj kapel w jednym miejscu. To tak jak z ich belgijskimi braćmi z Evil Invaders, Gunsblaze, Sanity's Rage czy Bloodrocuted. Niektórych jarają takie rzeczy, ja osobiście uważam, że nawet mieszając różne wpływy starych kapel, nadal można stworzyć coś ciekawego, energetycznego, tętniącego mocą - nie muszą to być ultrapionierskie turboświeże cuda na kiju, ale jednak coś z jakąś krztyną pasji. Naprawdę, to że się lubi heavy metal nie oznacza automatycznie, że trzeba nagrywać albumy w 100% wtórne i odtwórcze.
Ocena: 3/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz