Okazja, by liznąć trochę historii, która stoi za swoiście kultowym nagraniem. Techniczny thrash też ma swojego cichego undergroundowego Goliata. Patrik Sporrong, basista który stoi za takimi aktami jak F.K.Ü. oraz omawiany właśnie Midas Touch, wyraził chęć by odpowiedzieć na kilka pytań, dotyczących thrash metalowej sceny ze Szwecji. Kraina Ikei, death metalu i solidnych samochodów ma też swoje ukryte oblicze, które warto poznać.
Patrik, jak to się stało, że zainteresowałeś się muzyką metalową?
Patrik Sporrong: Wszystko zaczęło się, gdy miałem dziesięć lat. To był rok 1976, kiedy poszedłem na koncert KISS. Wtedy zorientowałem się, że to jest właśnie rzecz, która mi się podoba i którą zamierzam tworzyć. Im głośniej tym lepiej (smiech).
Co cie skłoniło do chwycenia za gitarę basową?
Jakoś tak, gdy miałem 12-13 lat, ja oraz dwójka innych chłopaków założyliśmy zespół. Oni, tak jak ja, bardzo lubili KISS oraz Alice Coopera. Nikt z nas nie umiał grać na żadnym instrumencie, więc stwierdziliśmy, że zaczniemy brać lekcje gry. Zamierzałem zostać perkusistą, ale tak się złożyło, że jeden z moich kolegów szybciej ode mnie znalazł nauczyciela gry na perkusji. Została mi więc gitara basowa. Później okazało się to dla mnie świetną sprawą, w końcu muzycy, których uwielbiałem i szanowałem to byli głównie basiści - Gene Simmons, Steve Harris, itd.
Pamiętasz jak wyglądała szwedzka scena undergroundowa w czasie, gdy powstawał Midas Touch?
Thrash metalowe granie gościło u nas bardzo krótko, jednak to był zajebisty okres. Dużo dobrej zabawy i wspaniałych ludzi. Wkrótce jednak do drzwi zaczęła pukać szwedzka scena deathowa, która bardzo szybko te drzwi wyłamała i zalała sobą scenę, kompletnie ją wypełniając.
Mógłbyś nam opowiedzieć jak wyglądały początki Midas Touch? Kto założył zespół i kto był jego główną siłą napędową?
Wszystko zaczęło się ode mnie i od perkusisty Bosse Lundströma. Graliśmy razem ze sobą w kilku różnych odsłonach, jednak obaj poczuliśmy, że chcemy pójść w stronę bardziej agresywnego grania. Zaczęliśmy szukać gitarzysty, który podzielałby nasza wizję. Wkrótce natrafiliśmy na Thomasa Forslunda. Od tego momentu mogliśmy zacząć pracę nad własnym brzmieniem, który wkrótce skrystalizowało się w postaci Midas Touch. Potrzebowaliśmy drugiego gitarzysty oraz przede wszystkim dobrego wokalisty. I dlatego trafili do nas Lasse Gustafsson oraz Patrik Wirén
Czy według ciebie Midas Touch był pionierem thrashu w Szwecji? Albo nawet pierwszym zespołem wykonującym taką muzykę w waszym kraju?
Pionierem – owszem, pierwszym – niekoniecznie. Było kilka zespołów poruszających się mniej lub bardziej po tym samym szlaku co my. Teraz to już raczej niemożliwe i w sumie niezbyt interesujące, by dociekać kto był tym pierwszym zespołem. Liczba fajnych kapel, które wtedy powstawały jest jednak dość spora. Agony, Ice Age, Mezzrow, Damien, Hexenhaus, Fallen Angel, to tylko raptem kilka z bardziej interesujących wśród nich.
Jak wyglądało wsparcie sceny dla takich zespołów?
Podczas tego krótkiego 3-4 letniego okresu, zainteresowanie koncertami ze strony fanów było nawet całkiem spore. Metalowa i rockowa prasa muzyczna też wykazywała dużo dobrej inicjatywy. Naturalnie to uległo drastycznej zmianie gdy pojawił się bękarci pomiot w postaci death metalu.
Wasza demówka „Ground Zero” była całkiem popularną kasetą swojego czasu. W dodatku do tego stopnia, że przyniosła wam kontrakt z Noise Records. Ciekawi mnie kto przygotował tę interesującą okładkę do niej?
Historia z tym kontraktem to niemal jakaś metalowa adaptacja „Kopciuszka”. Po nagraniu tego demo wysłaliśmy jego kopie do kilku wytwórni, które w naszym mniemaniu mogłyby docenić nasza muzykę. Po prostu usiedliśmy nad kilkoma numerami Metal Forces, Metal Hammera oraz Kerrang i spisaliśmy adresy do wytwórni, które wydawały albumy naszych uluionych kapel. Poza tym wysłaliśmy setki naszych nagrań do wszelakiej maści fan-zinów i stacji radiowych. Spędziliśmy na to kilka tygodni, poświęcając nasz wolny czas, siedzac do późna po pracy lub po szkole, by wszystko pakować i przygotowywać do wysyłki. Trochę inne czasy od tych, które mamy teraz, gdzie wystarczy wysłać link ze swoja stroną na Facebooku lub Myspace (śmiech). A co do okładki - została zrobiona przeze mnie. Chciałem zrobic coś, co by się odznaczało od tej strony wkładki gdzie są liryki. Niestety, nie mieliśmy wystarczająco grosza, by to wszystko wydrukować w kolorze, dlatego jest czarno-białe (śmiech).
Co było przyczyną odejscia z zespołu Thomasa Forslunda?
Thomas odszedłu tuż po podpisaniu przez nas kontraktu z Noise. Wszystko działo się bardzo szybko i Thomas stwierdził, że z powodu swojej pracy nie jest w stanie poświęcić tyle czasu ile od nas wymagano.
Nie braliśmy nikogo innego pod uwagę. Wiedzieliśmy, że Rickard posiada duże umiejętności i od razu chcieliśmy go wkręcić do siebie. Na szczęście zgodził się grać razem z nami.
Miał okazję brać udział w pisaniu materiału na waszą debiutancką płytę czy już mieliście wszystko gotowe wtedy, gdy trafił do waszego zespołu?
Bez cienia wątpliwości Rickard miał wpływ na kształt materiału, który pojawił się na „Presage…”. Udało się nam też przearanżować starsze utwory, by lepiej pasowały do jego maniery grania.
Co ci utkwiło w pamięci z sesji nagraniowej „Presage of Disaster”? Czy wydaję ci się, teraz z perspektywy kilkudziesięciu już lat, że było to udane przedsięwzięcie?
Patrząc na to wszystko wstecz, muszę powiedzieć, że biorąc pod uwagę wszystkie czynniki – nie mogliśmy tego wszystkiego zrobić lepiej niż zostało zrobione. Słuchając wczesnych miksów z tej sesji oraz nagrań demo materiału, który miał się znaleźć na naszej drugiej płycie, muszę przyznać, że brzmienie jakie osiągneliśmy na „Presage…” było szczytowym osiągnięciem na jakie mogliśmy sobie pozwolić w tamtym czasie. Myślę, że jego produkcja jest wypadkową tego, co mieliśmy w głowach i my i producenci, gdy wchodziliśmy do studia. Brzmienie „…And Justice For All” Metalliki było wtedy wyznacznikiem jakości dla wielu inżynierów dźwięku oraz muzyków. To da się łatwo wychwycić słuchając „Presage of Disaster”. Bardzo wiele ludzi myślało, że tak będzie wyglądał metal nagrywany w przyszłości. Cóż, teraz wszyscy są trochę mądrzejsi (śmiech).
Jakbyś ocenił producenta „Presage…” – Roya Rowlanda?
Był bardzo interesującą osobowością. Bardzo lubił testować różne nowe pomysły. Myślę, że byliśmy idealnym zespołem do tego rodzaju eksperymentów. Nasze doświadczenie studyjne było mizerne. Gdy dotarliśmy do berlińskiego Sky Trak nie mieliśmy praktycznie żadnego punktu odniesienia do ewentualnego porównania jego pracy z kimś innym. Mieliśmy mieszane odczucia co do jego pracy. Niektórym lepiej się z nim układało, niektórym trochę gorzej. Na pewno było wiele wspaniałych momentów podczas sesji nagraniowej, jednak niektórzy z nas mieli wrażenie, że Roy nie był perfekcyjnym wyborem dla młodego i niedoświadczonego zespołu takiego jak my.
Jak szybko po nagraniu debiutanckiej płyty wzięliście się za pisanie materiału na następny krążek? Udało wam się napisać cały materiał czy tylko te kilka utworów, które zostały dodane do waszego wznowienia wydanego przez Divebomb?
Wkrótce po powrocie z europejskiej trasy, na której graliśmy z Hades, stwierdziliśmy, że Lasse nie podziela naszej wizji co do przyszłości zespołu. Po kilku zespołowych spotkaniach zdecydowaliśmy, że nasze drogi się rozejdą. Reszta zespołu była spragniona jak najszybszego startu prac nad nową płytą. Dlatego bardzo szybko weszliśmy do studia, w którym nagrywaliśmy nasze demówki, by nagrać pierwotne wersje trzech utworów, które zdążyliśmy napisać. Chcieliśmy jak najszybciej pokazać wytwórni, ze jesteśmy gotowi na kolejną dawkę bezkompromisowego ataku oraz to, że nasze utwory będą jeszcze cięższe niż „Presage of Disaster”!
Kiedy dokładnie nastąpił rozpad Midas Touch i jakie były jego przyczyny? Czy to z powodu niechętnego nastawienia wytwórni?
Zaprzestanie funkcjonowania Midas Touch zostało spowodowane właśnie przez te nasze demo z trzema utworami, które miały być naszym materiałem na następną płytę. Wytwórni w ogóle się nie spodobały. Chcieli byśmy obrali zupełnie inny tor rozwoju. Nie zapominaj, że mówimy o tej samej stajni, która puściła w świat sławny inaczej „Cold Lake” Celtic Frost (śmiech). Otrzymanie takich twardych wskazówek od naszego labelu złożyło się także z tym, że niektórzy nasi członkowie czuli, że chcą podążyć w stronę zupełnie innych kieruków muzycznych. Stwierdziliśmy, że ciągnięcie Midas Touch w takich warunkach nie ma większego sensu.
Jeżeli nic mi się nie pomyliło – założyłeś nowy zespoł, F.K.Ü., jeszcze wtedy, gdy funkcjonował Midas Touch. Czyżbyś nie był swojego czasu zadowolony z poziomu muzyki granej w Midas Touch?
F.K.Ü powstało w 1987 roku. Powód sformowania tego zespołu był prosty – to miała być kapela stworzona dla beki, picia i dobrej zabawy. Zupełnie odmienna od Midas Touch. Przez długi okres robiliśmy wszystko, by Midas Touch miał jak największą rzeszę odbiorców. Odbywaliśmy próby sześć, a nawet siedem razy w tygodniu. Po pewnym czasie obróciło się to w rutynę. Jak chodzenie do pracy. Gdzieś po drodze straciło tą swoją spontaniczną radość i przyjemność z grania. Myślę, że to w połączeniu z późniejszym brakiem zainteresowania wytwórni spowodowało zaprzestanie funkcjonowania Midas Touch.
Byłbyś w stanie bardziej porównać oba zespoły - F.K.Ü. i Midas Touch ze sobą?
(śmiech) Myślę, że to, co powiedziałem przed chwilą to najważniejsze różnice między tymi zespołami.
Masz jeszcze kontakt z pozostałymi członkami Midas Touch? Czy wiesz co teraz porabiają?
Tak, Uppsala nie jest wielkim miastem, więc mamy ze sobą kontakt właściwie cały czas. Tak właściwie to moja praca sprawia, że mam okazję dość często widywać Thomasa oraz Bosse. Zajmuję się miejscem, które nazywa się Music Factory. Jest to jedyna w swoim rodzaju miejscówka, gdzie zespoły mogą mieć próby oraz nagrywać swoje albumy, które wkrótce osiągną status platynowych płyt (śmiech). Obaj są członkami zespołów, które grają u mnie. Ostatnio też skłoniłem Rickarda, który już porzucił biznes muzyczny dawno temu, by nagrał solo na nowy album F.K.Ü.!
Zgodziłbyś się ze stwierdzenem, że jedyna nagrana płyta przez Midas Touch jest już traktowana jako kultowy album?
Wiem, że w niektórych kręgach Midas Touch jest darzone wielką estymą. Utwierdziłem się w tym przekonaniu podczas trasy F.K.Ü. z Ghoul oraz Engorged w 2007 roku po Stanach. Paru członków Engorged się zdrowo podjarało, gdy dowiedzieli się, że jestem byłym członkiem Midas Touch (śmiech).
Ostatnio możemy zaobserwować wzmożone zainteresowanie muzyką thrash metalową. Wiele starych składów dokonuję reaktywacji na tej fali. Niektóre nawet nagrywają nowe albumy, co prawda z różnym efektem końcowym. Czy ktoś podniósł niedawno wątek możliwego reunionu Midas Touch?
Wydaję mi się, że niektórzy z nas są w tym biznesie wystarczająco długo, by nie czuć się zbyt komfortowo znowu grając razem. Każdy z nas jest teraz zupełnie innym człowiekiem z zupełnie innym zapatrywaniami. Osobiście uważam, że większość muzycznych bohaterów tamtych lat powinno się zastanowić dwa razy, zanim wezmą się za reformowanie starych zespołów. Większość tych schadzek bardziej przypomina farsy niż reaktywacje. Niektóre rzeczy powinny zostać w naszej pamięci jako wspomnienia. Lepiej wyglądają w ten sposób (śmiech).
Jakie są twoje plany na przyszłość? Jak będzie wyglądał plan gry dla F.K.Ü.?
F.K.Ü. wyda swój kolejny album: “4: Rise of the Mosh Mongers” w kwietniu poprzez Napalm Records. Zapraszam wszystkich fanów Midas Touch i wysoko procentowego thrashu do bliższego zaznajomienia się z nim. Niszczy i miażdży!
Cóż, to by było na tyle z mojej strony. Chciałbyś coś dodać?
Wielkie dzięki za wywiad. Trzymajcie rogi wysoko w górze!
przeprowadzono: luty 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz