Haunt – Golden Arm
2023, Iron Grip Records
Trzeba przyznać, że amerykańscy metalowcy z Haunt – a
właściwie sam Trevor William Church, który sam tutaj praktycznie wszystko
nagrał – są jedną z ciekawszych kapel w tradycyjnym graniu z ostatnich lat. Ich
najnowsze dzieło zatytułowane Golden Arm jest kolejnym wyraźnym świadectwem
wielkiego talentu muzycznego i kompozycyjnego. To już piąty długograj Trevora
pod szyldem Haunt, a jednak nadal słychać ewolucję pod kątem brzmienia i samej
struktury kawałków. Nadal utrzymano klasyczny heavy metalowy feeling z hard
rockowymi wpływami, nadal słychać wyraźne wpływy Angel Witch, Satan i szczypty Tygersów, zaprawionych elementami stylu More i Tysondog, ale nie jest to
ciągłe odtwarzanie tych samych motywów, a raczej przepatrywanie wszelkich
zakątków konwencji w skutecznym poszukiwaniu oryginalności.
Poniekąd z tego też wynika główna różnica między Golden Arm,
a poprzednimi płytami – produkcja dźwięku. Brzmienie jest tutaj bardziej
dopracowane, głębsze i pełne przestrzeni. Duży nacisk położono na „doły”, czyli
na bas i stopę perkusyjną. Nadało to muzyce większą masywność i moc bicia z
siłą młota wyburzeniowego, co zwłaszcza świetnie współgra w żywszych wałkach.
Klasyczne brzmienie Haunt jest jednak stale obecne, także
mamy tutaj do czynienia z ewolucją, a nie z rewolucją. Gitary wciąż dużo robią
w utworach i tną ogniście powietrze swymi rockowymi riffami oraz płomiennymi
leadami, melodie wpadają w ucho, a wokale wypełnione są po same brzegi emocjami
i energią. Dzięki temu nawet te ścieżki, które są nieco wolniejsze, nadal
tętnią sporym dynamizmem.
Wyróżniającym się kawałkiem, jest „Hit and Run”, który otwiera płytę i od razu wprowadza słuchacza w
określony klimat. Dużo tu się dzieje w riffach i w melodyjnym refrenie. Całość
pluje niesamowitym ogniem, a solóweczki są tak przepyszne, że nawet długoletnie
tuzy sceny metalowej mogą się schować. Bardziej rockowe klimaciki są za to
obecne w niezwykle emocjonalnym i melodyjnym „Fight the Good Fight”. Wyróżniłbym jeszcze zamykający całość „The Horses Mouth”, którego rytm tłucze
jak karabin maszynowy.
Mocarne to wydawnictwo, oj mocarne. A wybawić się można przy
nim przednio. Całość bardzo satysfakcjonuje, nawet jak komuś bardziej pasowała
ich wcześniejsza produkcja dźwięku. Tutaj nie ma miejsce na czcze pitolenie,
destylat heavy metalu promieniuje swą czystością i potęgą, i nie ma, że nie!
Ocena: 5,5/6
oj lenistwo pana redaktora jest porażające :)
OdpowiedzUsuń