niedziela, 8 lipca 2018
Avatarium - Avatarium
Avatarium - Avatarium
2013, Nuclear Blast
Przeciętnych doomów ciąg dalszy. Większość pewnie kojarzy nazwę Candlemass i chyba wstęp opisujący tę kultową kapelę jest tutaj ze wszech miar zbędny. Leif Edling, założyciel, kapitan i sternik tej doomowej legendy, odpalił jakiś czas temu - kolejny zresztą już - projekt na uboczu. I to tuż po tym jak ogłosił, że "robi sobie urlop" od Candlemass z powodów zdrowotnych. Jak widać ten urlop oznaczał w praktyce kolejny doomowy wysryw.
Dlaczego doomowy wysryw? Ło panie, jak usłyszałem Avatarium to aż się za głowę złapałem. W gruncie rzeczy dostajemy tutaj zaserwowany miks wielu irytujących elementów, które wtłoczą nas w nastrój zażenowania i irytacji. A to wszystko dlatego, bo... w teorii wszystko jest w jak najlepszym porządku. Riffy są okej (na ogół), produkcja miksu jest bardzo zgrabna, wokale są poprawne... ale to wszystko razem zwyczajnie ze sobą nie gra. Leif chciał stworzyć wypadkową Candlemassowej smołowatości wymieszanej z dość trywialną i lekką, balladowo-awangardową manierą, a w tym wszystkim miały brylować delikatne damskie wokale. W praktyce wyszła mieszana przeciętnych utworów, bez jakieś iskry czy głębszej emocji. Sama stylistyka też poległa - Jex Thoth i Blood Ceremony robiły "damski" doom o wiele lepiej: z wykopem, energią i rozpaloną intensywnością. Avatarium wypada przy tym płytko, płasko i blado. Przeciętne i pretensjonalne, a przy tym miałkie, teksty oraz wyjący, zmanierowany głos wokalistki wcale nie polepsza odbioru. W ogóle odniosłem wrażenie, że Jeannie-Ann Smith nie odnajduje się w tej "ugłaskanej" doomowej stylistyce i bardziej by się sprawdziła w jazz-fusionowej awangardzie. Swym stylem i wymową ustępuję na milę innym wokalistkom z doomowej półki.
Nie czerpałem radości ze słuchania debiutanckiego dzieła Avatarium. Trochę to dziwne, gdyż Leifa wspomogli tutaj także muzycy udzielający się w Candlemass i innych jego projektach (Krux, Abstrakt Algebra i solowym), więc spodziewałem się mimo wszystko lepszego poziomu. Sam Leif chyba jednak ostatecznie mentalnie nie podołał, gdyż Avatarium dalej istnieje (nagrało nawet dwa albumy po debiucie), ale samego Edlinga już w zespole nie ma. Może uświadomił sobie przeciętność tego tworu? W każdym razie nie czuję się zachęcony do, nawet pobieżnego, osłuchania dalszej części dorobku Avatarium.
Z całej płyty w pamięci został mi w sumie tylko otwierający "Moonhorse", który sam w sobie też nie jest żadną wybitną kompozycją, ale ujdzie w tłumie. Avatarium zawiodło moje oczekiwania, a jego przeciętność widać idealnie jeżeli porówna się ją z debiutami Blood Ceremony i Jex Thoth (oba z 2008 roku, a więc pięć lat przed ukazaniem się rzeczonego krążka) czy z Cauchemar. Co z tego, że praca studyjna została bardzo ładnie odrobiona, skoro zawartość artystyczna jest bezbarwna i nieszczególna?
ALE ZA TO JEST LŚNIĄCY JAK FOLIA AMELINIOWA DIGIPACZEK OD NUCLEAR BLAST CZO NIE
Ocena: 3/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz