Castle Gate – Eyes of Fire
2021
Wyobraź sobie taką scenę. Jest późny wieczór, słońce już
dawno zaszło, miasto wypełnia się zapachami zjełczałego oleju silnikowego i
brudnego betonu, oddającego ciepło przy coraz szybciej nadchodzącym chłodzie
nocy. Zabłądziłeś w drodze powrotnej z pracy. Wchodzisz do opuszczonego
magazynu meblarskiego, a tam na rozpadającej się kanapie przeżartej pleśnią Black Sabbath kopuluje z Bathory (viking-era), będąc
jednocześnie okładanym przez kutasy zbieraniny spod egidy Edelweiss i Black Magic SS. Kątem oka
dostrzegasz jeszcze jak na sparciałym fotelu do tego wszystkiego masturbuje się
Amulet i Mausoleum Gate, zapinane na
zmianę w dupala przez Kyuss.
Co może pójść nie tak?
Piękny, organiczny heavy metal brzmieniowo uderzający w rok
1980. Zaznaczam, ze organów Hammonda nie uświadczymy. Trochę szkoda. To, co tu
bryluje to chrupiący przester, plumkający basik i głębokie zaśpiewy, które od
demonicznych charkotów wędrują przez nordyckie chóry aż do przepastnych
gotyckich inkantacji a la Sisters
of Mercy / Rosetta
Stone. Wszystko jest utrzymane w stonowanym tempie, które nie wyrywa się
do przodu, ale też nie zostaje z tyłu. Prowadząca gitara trzyma się zresztą
tego bardzo mocno i okrasza wszystko prostymi leadami, nie idąc w zbędną wirtuozerię.
Nie będzie więc tutaj shreddingowych wyścigów czy heavy metalowego legato, lecz
czysto stonerowe vibes.
Skoro mowa o stonerze, to on tutaj najbardziej dominuje
kompozycje – i owszem – ale nie brzmienie. Warto obadać, zwłaszcza że projekty
Zane Younga, które tworzy (zwykle jednoosobowo), to fajny przykład tego, jak
samemu można tworzyć muzykę na poziomie. O ile kojarzyłem chłopa wcześniej z
projektów black metalowych (Elegiac,
Downward Spiral), w
których płodził nagrania z prędkością rozszalałego geparda, tak ta bardziej
rockowa odsłona bardziej do mnie przemawia. Cztery hiciory plujące pustynnym
pyłem i trudem drogi, aż człowiek żałuje, że nie ma tego więcej.
Ocena: 4/6