niedziela, 3 stycznia 2016

Autopsy - Skull Grinder




Autopsy - Skull Grinder
2015, Peaceville Records

Z okazji premiery nowego materiału Autopsy, postanowiłem się w końcu przeprosić z tym zespołem. Trochę się uprzedziłem do nich, gdyż ich nowsze dzieła jakoś nie podchodziły mi zupełnie, dlatego praktycznie wcale muzyka tej kapeli nie gościła na moich głośnikach. Może z wyjątkiem "Macabre Eternal" z 2011, choć tutaj też byłem daleki od jakiegoś szczególnego entuzjazmu. Na szczęście nowe wydawnictwo autorów klasyku "Severed Survival" okazało się godnym dziełem.

Mamy tutaj do czynienia z muzyką prostą, acz potężną. Zwłaszcza brzmienie instrumentów jest wręcz tytaniczne, choć nie uświadczymy na tej płycie jakieś patologicznej masy przesteru na gitarach - jest umiarkowanie - i jak się okazuje, także wystarczająco. Muzycznie mamy do czynienia w kawałkach z thrash metalem - co jest na swój sposób nieco zaskakujące. W końcu Autopsy bardziej obracało się w klimatach old-schoolowego death metalu. Wiadomo, thrash zawsze był wymierną składową tego typu muzyki, mimo to nie grał nigdy pierwszych skrzypiec. Jednak w istocie: na "Skull Grinder" instrumentalnie mamy tutaj na ogół stu procentowy thrash, jakby bękarcio wydarty z "Hell Awaits" Slayera. Na nim dopiero deathowego zabarwienia dodają wymiociny z gardła z Chrisa Reiferta. Jakby zamiast niego dać tutaj Toma Arayę, to otrzymalibyśmy świetny slayerowy album - coś, co Slayer powinien wydać zamiast tego obrzydliwego "Repentless".

Jednak Autopsy w swej muzyce na "Skull Grinderze" sięga dalej w muzykę niż tylko po brutalny old-schoolowy thrash w stylu Hobbs' Angel of Death, Sodom, Morbid Saint czy Slayer. Dostaniemy tutaj także doomowe i death/doomowe motywy, pełne chandry i żwiru. W "The Withering Dead" zostaniemy za to potraktowani bluesowym groove'em. Nie jest więc aż tak bezpośrednio, jak można byłoby się z początku spodziewać. Całość jednak jest plugawa, prosta, naturalna i barbarzyńska.

Niestety, prócz smacznych kawałków pokroju "Strang Up And Guttered" (cios!), "Children of the Filth" i "Skull Grinder" - czyli praktycznie całej strony A krążka - dostaniemy także trochę łyżek dziegciu. "The Withering Dead" i ambientowy "Sanity Bleeds" są skrajnie beznadziejne. Oba wałki nużą i strasznie męczą. Oba miały być chyba klimatyczne, jednak w ogóle nie płynie z nich żadna doza interesującego artyzmu. O ile pierwsza strona winyla jawi się jako plugawy pociąg z wagonami wypełnionymi mięsem, tak "The Withering Dead" i "Sanity Bleeds" prezentują sobą pustkę i bladą niemoc. Wieje przygnębieniem jak z oddziały intensywnej opieki medycznej na oddziale geriatrycznym.

Pozostałe dwa kawałki ze strony B, czyli "Waiting For The Screams" oraz instrumentalny "Return to the Dead" to generalnie nic specjalnego. Nie ma tutaj takiego smęcenia jak w "The Withering Dead" i "Sanity Bleeds", jednak pozbawiono te kawałki także ognistej treści. Jest po prostu średnio.

Szkoda, że występuje taki dualizm na tym albumie - strona A jest znakomita, lecz strona B już zawiera słabsze utwory i wypełniacze. Uważam, jednak że ta bardziej wartościowa część "Skull Grinder" jest w stanie ponieść to wydawnictwo. Mimo iż kreatywność i produktywność Chrisa Reiferta i spółki skumulowała się na pierwszych trzech utworach z siedmiu, to nadal "Skull Grinder" - jako całość - prezentuje się zadowalająco. Wahadło z kosą, choć zgrzyta, to jednak nieubłaganie tnie tkankę torturowanej ofiary.

Ocena: 4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz