niedziela, 22 listopada 2015

Stormzone - wywiad II






Zawsze dajemy z siebie wszystko

W ciągu ostatnich kilku lat byliśmy świadkami jak bardzo zróżnicowaną formą sztuki jest heavy metal. W tym nurcie muzycznym zderzają się często elementy, które są swoimi zupełnymi przeciwieństwami. Mamy tu do czynienia zarówno z prostotą jak i skomplikowaniem, ciężarem i lekkością, brutalnością i melodią. Nie ma jednego sprawdzonego przepisu na dobry heavy metal. Każdy może znaleźć własną receptę na ekspresję swojej twórczości. Kolejny album północnoirlandzkich metalowców ze Stormzone jest tego przykładem. Dlatego ponownie udaliśmy się do Johna Harbinsona, lidera tej grupy, by porozmawiać o tym, co nowego słychać w krainie melodii i wyrazistego brzmienia.

Przeprowadziliśmy w zeszłym roku rozmowę na temat waszego ówczesnego nowego albumu “Three Kings”, który miał swoją premierę w 2013 roku. Od tamtej pory minęło trochę czasu, a wasz najnowszy album „Seven Sins” jest jasnym dowodem na to, że nadal trzyma się was kreatywność i pasja tworzenia. Czy zgodziłbyś się z tym?

John ”Harv” Harbinson”: Zdecydowanie, a nawet powiedziałbym, że pasja i ambicja rosły w nas z każdą chwilą pracy nad tym albumem. Nadal przed nami jest długa droga do tego punktu, w którym moglibyśmy rzucić nasze codzienne prace i jeździć w trasy tak często jak byśmy chcieli. Faktem jest, że każdy kolejny album Stormzone sprawiał, że byliśmy coraz bardziej doceniani i chwaleni jako zespół, który stale dostarcza swój towar. Promotorzy i agenci widzą, że nigdzie nie zamierzamy odejść, a nasz fanbase rośnie w siłę na całym świecie. To nas zachęca do dalszego wysiłku. Zamierzamy wykorzystać owoce naszego postępu. Wierzymy, że „Seven Sins” jest jasnym znakiem, wskazującym na to, że nie oszczędzamy siebie, a nawet podejmujemy ryzyko,  wypuszczając nasz piąty album przy tych wszystkich oczywistych wyzwaniach. Pokazujemy, że kreatywność i pasja stale są obecne w każdym muzyku Stormzone.

Stwierdziłeś, że “Death Dealer”, “Zero To Rage” I “Three Kings” to albumy, które przedstawiają pewien spójny temat, który jest na nich kontynuowany – postaci Death Dealera. Czy „Seven Sins” też podąża tą samą ścieżką i rozszerza ten wątek?

“Seven Sins” nie tylko jest kontynuacją naszej tradycji przedstawiania kolejnych wcieleń postaci Dealera. Tym razem poświęciliśmy mu o wiele więcej miejsca. Dealer (znany na tym albumie jako Dr. Dealer) dostał posadę głównej postaci, jako przywódcy wędrownych wyrzutków w jego obwoźnym Emporium. Przybywa razem z nimi do miast skupiających złych ludzi dręczących dzieci, które urodziły się z różnymi kalectwami. Ci ludzie trzymają je w piwnicach, na strychach i w innych obskurnych miejscach. Wespół ze swoją piękną, lecz śmiertelnie niebezpieczną asystentką Bathshebą, Dealer uwalnia umęczone duszyczki, dając im schronienie w swej karawanie, oraz swoimi sposobami i środkami wymierza karę tym, którzy byli okrutni wobec biednych i niewinnych. Album nie skupia się wyłącznie na jego metodach i motywach, ale także dotyka umysłu Dealera po raz pierwszy w historii, pozwalając na spojrzenie na świat jego oczami. Na poprzednich albumach słuchacze mogli jedynie usłyszeć opowieści o nim, podczas gdy na „Seven Sins” mają okazję być samym Dealerem!

Jak wyglądało tworzenie tej części historii, która miała zostać przedstawiona na najnowszym albumie? Jakie wątki fabularne i motywy pojawiały się w waszej wizji?

Koncept album jest bardzo ambitnym przedsięwzięciem, ponieważ musiał zawierać w sobie interesującą fabułę przez przynajmniej dwanaście kawałków, a nawet więcej, gdy do tego doda się utwory bonusowe. Naszym zamiarem było stworzenie historii, która nie tylko skupia w sobie przebieg całego albumu. Pragnęliśmy, by każdy utwór miał swoje poboczne wątki, by także samemu być interesującym jako samotna kompozycja. To ważne, żeby utwór niósł ze sobą jakieś znaczenie, nawet gdy słucha się go jako wyrwanego z kontekstu. Jako twórca tekstów, czuję się jakby na świat przychodził mój kolejny syn, za każdym razem, gdy tworzę słowa do znakomitej muzyki. Nie wiem czy to podświadomie mnie nastawiło mnie w kierunku tematu bezbronności dzieciństwa i wielkich odpowiedzialności, łączących się z tym, by przeprowadzić dziecko przez nie odpowiedzialnie i bezpiecznie. Na pewno obecny jest pewien wątek opiekuńczy pojawiający się w utworach i poczucie, że zawsze jest nadzieja na lepsze życie dla upośledzonych i maltretowanych dzieci, nawet jeżeli pochodzi ona z niezwykłego źródła. Istota sprawy jest mroczna i czasem pełna grozy. Głównym celem „Seven Sins” jest jednak przedstawienie poczucia nadziei aniżeli desperacji, dając jednocześnie wstydliwą przyjemność oglądania ludzi, którzy znęcali się nad słabszymi, a teraz dostają to, na co zasłużyli!

Dlaczego wybraliście “Seven Sins” na tytuł nowego wydawnictwa? Parę waszych ostatnich albumów ma liczbę w nazwie, czy jest to zabieg zamierzony?

Tytuł nie powstał tak od razu. Utwór „Seven Sins” powstał jakoś tak jako piąty lub szósty. Nie mieliśmy zamiaru kontynuować motywu liczb w nazwie, w każdym razie nie kierowaliśmy się tym przy wyborze tytułu wydawnictwa. Jest tyle dobrych i odpowiednich utworów nadających się na tytuł dla albumu, że mogliśmy wybrać wiele z nich. Utwór „Seven Sins” jest najdłuższą kompozycją. Jest naprawdę epicki i zawiera w sobie wzmianki o wątkach, które pojawiają się w pozostałych numerach z płyty. Dlatego był najbardziej reprezentatywnym wyborem na ten tytułowy. Swoją drogą, niedługo pojawią się dość znaczące liczby dla Stormzone. W 2016 będziemy obchodzić nasze dziesięciolecie!

Na waszej oficjalnej stronie można znaleźć dwanaście krótkich filmów, w których opisujecie historie i wątki z poszczególnych kawałków z nowego albumu. To fajna sprawa, że zdecydowaliście się w ten sposób przybliżyć swoim fanom historię opisywaną na płycie. Dzięki temu większy nacisk został położony na warstwę tekstową. Mam jednak jedno pytanie – utwór otwierający album nazywa się „Bathsheba”. Nie znalazłem wyjaśnienia dlaczego zdecydowaliście się tak ochrzcić ten utwór (i postać w nim opisywaną) imieniem biblijnej postaci?

Bathsheba jest egzotyczną i piękną cudzoziemką, którą Dr. Dealer uratował z patologicznej rodziny, gdy była jeszcze nastolatką. Traktowano ją bardziej jak niewolnika niż jak córkę. Dealer dostrzegł, że była nadzwyczajna, nie tylko pod kątem swej urody, ale także pod kątem swych zdolności. Potrafiła zahipnotyzować ludzi tak, by całkowicie się jej poddali. Jej imię było wówczas inne, jednak będąc dozgonnie wdzięczna przywódcy wędrownego Emporium, złożyła mu przysięgę wierności. Dr. Dealer ochrzcił ją mianem Bathsheby. Traktował ją jako swoją krew, a imię Batsheba oznacza „córka przysięgi”. Jest wierna ponad miarę względem tym, którym ufa. Ma też swoją mroczną stronę, która ujawnia się wtedy, gdy zażyczy sobie tego Dealer. Zna smak bezradności i bólu, co wpłynęło na to jak postrzega tych, którzy są okrutni wobec innych. Po prostu nie chciałbyś zadzierać z Bathshebą!

Wygląda na to, że Steve Moore znowu był odpowiedzialny za brzmienie albumu. Wybraliście sprawdzone rozwiązania?

Przebieg sesji nagraniowej właściwie wybrał się sam! Możliwe, że „Zero To Rage” i „Three Kings” nie sprzedały się tak jak powinny, by Stormzone mogło sobie pozwolić na jacht, sportowy samochód i dom na plaży, ale na pewno nie stało się tak ze względu na jakość produkcji albumów! To, co napisaliśmy i nagraliśmy, Steve Moore zarejestrował - i też wpłynął na to, że utwory brzmią znakomicie. Jego umiejętności studyjne stają się coraz lepsze. Jeżeli Stormzone nie zostanie dostrzeżone szerzej, byłoby wielką farsą, gdyby chociaż Steve Moore nie dostał pochwał jako producent muzyczny. Brzmienie „Seven Sins” jest potężne. Jest takie dzięki rozwijającym się zdolnościom Steve’a. Dysponuję on olbrzymią wiedzą studyjną, zna bardzo wiele technik nagraniowych, a przy tym łączy to wszystko z postrzeganiem tego, jak powinien brzmieć udany heavy metalowy zespół bez użycia komputerów. Ma pojęcie o tym jak rozwija się technologia i ciągle się kształci w tym zagadnieniu, jednak nie traci ze swej wizji tego, że muzyka powinna brzmieć czysto, dynamicznie, ekscytująco. I będzie pracował bez wytchnienia, by każdy z aspektów nagrania był w pełni zadowalający. Robi to z pełnym poświęceniem i dzięki temu wykształcił wyjątkowe brzmienie Stormzone. Najwyższy czas, by został dostrzeżony i doceniony jako świetny producent muzyczny, którym jest bez dwóch zdań. Może „Seven Sins” pomoże mu w tym. Jedno jest pewne – ten album w pełni obrazuje to, jakim jest wspaniałym gitarzystą!

Czy okładka w jakiś sposób odnosi się do muzycznej lub tekstowej warstwy albumu?

To ja wykonałem okładkę i oprawę graficzną wkładki, więc podejrzewam, iż mając stale fabułę “Seven Sins” w mojej głowie, przeniosłem ideę albumu na jego grafikę. Muzyka była naturalnie wielką inspiracją, zwłaszcza że pracowałem nad okładką w czasie, gdy ją jeszcze pisaliśmy. Scenariusz był podobny jak przy wyborze tytułu wydawnictwa. Zdecydowaliśmy się na „Seven Sins” i artwork musiał to odzwierciedlać. W swym niezwykłym powozie Dr. Dealer nakłania swych klientów do wybrania jednego z siedmiu eliksirów, przygotowanych w mroku przez jego uzdolnionych i tajemniczych podopiecznych. Bathsheba daje tym ludziom poczucie nieśmiertelności, płacą dobrą sumę, zapewne pod wpływem brawury, a może pod wpływem „napoju powitalnego” Dr. Dealera, próby przechytrzenia mistrza tego karnawału, dreszczyku hazardu lub chcąc zaimponować Bathshebie. Kupują klucz do wybranej prze siebie skrzynki, bez absolutnie żadnej gwarancji sukcesu, lecz zupełnie onieśmieleni przez piękną Bathshebę, zaryzykują wszystko, byleby tylko zrobić na niej wrażenie. Okładka albumu przedstawia otwierającą się szkatułę. Jej orientalny wygląd wskazuje na pochodzenie imienia Bathsheby, może nawet trochę sugeruje pewne erotyczne konotacje. Wydaj pieniądze, podejmij ryzyko, przekręć klucz, otwórz możliwości – szczęście lub los gorszy od śmierci. Wszystko jest możliwe w Emporium Siedmiu Grzechów!

Ci, którzy kupili wasz nowy album, mają także możliwość odblokowania czterech utworów bonusowych na waszej stronie głównej, jeżeli odpowiedzą poprawnie na zagadkę, do której wskazówki znajdują się w booklecie. Skąd taki pomysł? Czy ten bonusowe utwory zostały nagrane specjalnie do tego typu przedsięwzięcia?

Numery, które zostały utworami bonusowymi, na pewno zostały napisane jako część historii pojawiającej się na „Seven Sins”. Pewnie znalazły by się na albumie, gdybyśmy byli dużym zespołem, mogącym sobie pozwolić na nagrywanie podwójnych wydawnictw. Jednak wypuszczenie teraz albumu z szesnastoma utworami mogłoby źle wpłynąć na jego odbiór. Dlatego wybraliśmy dwanaście, które przeprowadzą słuchacza przez zawiłą fabułę „Seven Sins” oraz historię Dr. Dealera, Bathsheby i niesamowitych członków podróżującego Emporium. Jednak pozostałe utwory są nadal ważne dla nas jak i dla całej historii, dlatego istotnym dla nas było ich upublicznienie w jakieś formie. Przeprowadziliśmy szeroko zakrojone badanie i odkryliśmy, że to, co zaproponowaliśmy jako sposób na odblokowanie utworów dodatkowych jest jedyne w swoim rodzaju – żaden zespół nie wpadł na taki pomysł. To niesamowite, by w aktualnych czasach wpaść na coś, co jeszcze nie było przez nikogo przerabiane. W rezultacie, ci którzy naprawdę kupili naszą płytę, uzbroili się w wyraźne wskazówki, w jaki sposób odblokować cztery dodatkowe utwory na naszej „przeklętej drabinie” na stronie głównej! Jednak ci, którzy się pomylą za wiele razy mogą sprowadzić na siebie uwagę rozzłoszczonego Dealera i Bathsheby! Zostaliście ostrzeżeni!

Każdy utwór z “Seven Sins” ma swoją własną naturę i klimat. Podejrzewam, że każdy z nich jest dla was na swój sposób ważny. Jednak, który z nich byś wskazał jako ten, który jest najbardziej wyjątkowy spośród innych?

Każda kompozycja z płyty jest dla mnie wyjątkowa. Moje serce i moja dusza wlały się w każde słowo i każdą melodie. Trudno jest wskazać jeden utwór, który byłby ważniejszy od innych. Podejrzewam, że większym sentymentem darzę te utwory, które znaczą dla mnie więcej w materii osobistej. Na przykład „Your Time Has Come” było pierwszym utworem, którego warstwę instrumentalną usłyszałem. To był pierwszy utwór, który chłopaki mi przesłali. Od tego zaczęło się tworzenie „Seven Sins”. “Master of Sorrow” ma świetną sekcję rytmiczną, tak tuż przed solówką – za każdym razem, gdy ją słyszę, to stają mi włoski na karku. Dalej mnie ten motyw zadziwia. Nieczęsto się to zdarza, zwłaszcza że mamy za sobą lata robienia muzyki. Myślę, że nadal będziemy trwać na scenie, niezależnie od tego czy odniesiemy sukces czy też nie. Tworzenie heavy metalu ma genialny wpływ na nasze samopoczucie I życie codzienne. Jest samo w sobie nagrodą za cały czas i wysiłek, który wkładamy w Stormzone. Mam nadzieję, że postrzegacie „Seven Sins” tak samo ciepło, co my. To wiele dla nas znaczy!

Podczas naszego poprzedniego wywiadu, wspomniałeś o tym, że planujecie nagraniu albumu live na którymś z letnich festiwali. Lato się już skończyło – udało się wam zrobić nagrania tak jak planowaliście?

Zostawiliśmy sobie tę przyjemność na specjalną okazję. Zbieramy siły na odpowiednia chwilę, by zaprezentować to jak Stormzone brzmi na żywo. Jak już wspomniałem, w 2016 będziemy obchodzić dziesięciolecie, co stanowi dla nas prawdziwy kamień milowy w historii zespołu. Kilka dużych festiwali interesuje się nami i na każdym z nich moglibyśmy nagrać album lub DVD. Możliwe, że za kilka lat znowu zagramy na Wacken. Ten zaszczyt byłby idealny do uchwycenia kamerą. Do tego czasu pewnie uda nam się dodać wiele nowych elementów, do naszego image’u scenicznego i samego występu. W każdym razie zespół jest gotowy w każdej chwili. Byliśmy już nieoficjalnie nagrywani podczas naszych występów na naszej trasy z Saxon. Widziałem te nagrania na Youtube i jestem niezwykle zadowolony z tego, jak na nich wyszliśmy. I z tego jak reagowała na nas publiczność. Byłoby świetnie, gdyby udało nam się to wszystko uchwycić profesjonalnie! Zawsze dajemy z siebie wszystko, niezależnie od tego czy gramy w klubie czy na festiwalu!

Rozmawialiśmy także o przeszłości twojej i Davida w Sweet Savage. Tym razem chciałem zapytać o coś innego. W Stormzone grali także inni muzycy, którzy byli członkami Sweet Savege – Stephen Prosser i Julian Watson. Kiedy dokładnie znajdowali się w składzie Stormzone i dlaczego nie ma już ich w zespole?

Julian Watson i Stephen Prosser nigdy właściwie nie byli członkami Stormzone. Grali na pierwszym naszym albumie, i włożyli w niego sporo swojego wkładu, jednak ta płyta została nagrana, co w samo w sobie jest dość niezwykłe, jeszcze zanim zespół miał nazwę i podpisany kontrakt płytowy! Sam sfinansowałem nagranie „Caught in the Act” – to miał być mój album solowy. Julian i Steve oraz moi kumple z Den of Theves Peter Macken i Keith Harris, zgodzili się pomóc mi przy nim. „Caught in the Act” okazał się tak dobrym albumem, że Escape Music, po otrzymaniu promo, zgodziło się go wydać. Zasugerowali mi wtedy, że płyta może się lepiej sprzedać nie jako wydawnictwo solowe, a jako album pełnoprawnego zespołu, ze mną jako wokalistą. Wtedy narodził się Stormzone, jednak niestety większość odpowiedzialnych za tworzenie „Caught in the Act” nie mogło wziąć na siebie współuczestniczenia w tym projekcie na dłuższą metę. Wtedy znalazłem się znowu w niezwykłej sytuacji – mam płytę gotową na wydanie, mam nazwę dla zespołu, jednak… nie mam zespołu! Na szczęście, była to tylko kwestia paru tygodni, bym poskładał pełny skład w 2006 roku. Od tego czasu w zespole jest nieprzerwanie Graham McNulty na basie, Davy Bates na perkusji, Steve Doherty na gitarze i ja za mikrofonem. Można powiedzieć, że to są oryginalni członkowie, gdyż Stormzone de facto powstało właśnie w 2006 roku.

Jakie są wasze plany koncertowe? Niestety, na waszej stronie nic nie ma o nadchodzących występach.

Nagraliśmy i wypuściliśmy „Seven Sins” sporo przed zakładanym harmonogramem, co zaskoczyło nie tylko nas, ale także naszą wytwórnię i management. A to na nich zwykle opierają swoją pracę promotorzy. Dlatego nie wszystko jest jeszcze na swoim miejscu. Nie mamy jeszcze zaplanowanej trasy promującej album. Pracujemy aktualnie nad tym, a póki co, gramy koncerty lokalnie. Prawdziwą siłę pokażemy jednak w 2016 roku. Przygotujemy specjalne show, na których solidnie zaprezentujemy naszą pracę! Tak długo jak będą nas wspierać tacy ludzie jak ty, będziemy mieli szansę przetrwać i prosperować na nowożytnej metalowej scenie. Nie możemy się doczekać, by dla was zagrać! Metal is Forever! 

Wielkie dzięki, że zgodziliście się poświęcić nam nieco swojego czasu!

Jesteśmy wdzięczni, że daliście nam możliwość zwrócenia się do waszych oddanych czytelników. Mam nadzieję, że się wszyscy niedługo spotkamy. Dziękujemy także tym, którzy czytają ten wywiad!

Przeprowadzono: październik 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz