Power From Hell –
Profound Evil Presence
2019, High Roller Records
A stwierdziłem, że z okazji koncertu Power From Hell w
Warszawie zerknę sobie na ich ostatnie dzieło. „Profound Evil Presence” z 2019
roku jakoś mi umknęło w natłoku tego wszystkiego, co ostatnio było wydawane. I
choć Power From Hell zawsze darzyłem dużą estymą, to jednak rzadko do nich
wracałem (z pewnymi wyjątkami). Dlaczego? Możliwe, że się już rozleniwiłem – ta
brazylijska banda zawsze szła w brzmienia tak surowe, że chyba bardziej się nie
dało. Ich debiutancki krążek z 2004 roku mógłby spokojnie powstać w 1984 roku,
zarówno pod kątem produkcji dźwięku jak i kształtu samych kompozycji, i nikt by
się nie poznał. Bezwzględna i groźna istota samej esencji dogmatycznego metalu.
Jest wiele zespołów, które lecą na schemacie Bathory
plus Venom – ba!, niektóre nawet
wywodzą się jeszcze z lat osiemdziesiątych. Power From Hell wyróżniał się tym,
że oprócz ostrych jak brzytwa riffów do swych kompozycji dorzucał piekielnie
smaczne przejścia i zaskakująco dobrze zagrane leady – solóweczki pyszne i
kipiące rozżarzoną siarką prosto z piekła rodem, w końcu nazwa zobowiązuje, co
nie.
Na „Profound Evil Presence” naturalnie tego nie brakuje, ale
goście tutaj poszli full black metal w niektórych kawałkach. Nadal riffy są
pełne speed/thrashowej nuty, ale jest tutaj o wiele więcej blackowych wyziewów.
Power From Hell nie obawia się zwolnień i nie boi się także rozpędzonych
blastów. Cenię takie urozmaicenie, bo to już szósty krążek (nie licząc epek),
więc ryzyko zjadania własnego ogona jest jak najbardziej rzeczywiste.
A to nie jedyna zmiana. Produkcja dźwięku też nabrała
przestrzeni i gabarytów, więc odbiór samej muzyki jest przystępniejszy. Nadal
jest to brudny metal z piekła rodem, ale już nie brzmi jak szlifierka kątowa w
stylu Blasphemy czy demówek Sodom. Niezmiennie dostajemy organiczny brud i
spaliny, ale tym razem usłyszymy to wyraźniej.
Jestem ciekaw w sumie, ile tego to zasługa nowego perkmena.
Gość jest niesamowity. Thiago Splatter robi tutaj kawał dobrej roboty i tłucze
te garnki jak dziwkarskie dupy w piekle. Typ zresztą udziela się w całym mrowiu
brazylijskich kapel ostatnio i potrafi przekuć swoje doświadczenie
Nie wiem czy wiecie, ale goście z Power From Hell mają także
poboczny death metalowy projekt o nazwie Anarkhon,
bardzo mocno siedzący w lovecraftiańskim okultyzmie. Trochę tego przeciekło do
Power From Hell. Sama okłada jest tego przykładem. „Profound Evil Presence” nie
ma już przaśnej grafiki z pentagramami, kozłami i krągłymi dziwkami w mocnym
settingu BDSM jak to miało na ogół miejsce dotychczas. Mamy złowróżbny obraz
typowo Lovecraftowego horroru pełnej niezrozumiałej i przedwiecznej grozy.
Dziwnie to trochę wygląda dla stylistyki, do której przyzwyczaił nas Power From
Hell (no, wystarczy zerknąć na okładkę „Sadismo” czy „Spellbondage” albo nawet
ostatniego EP „Blood ‘n’ Spikes”). Poza tym do tekstów, które stale oscylują
wokół piekła, wyuzdanego seksu i krwawych rytuałów, doszło sporo elementów w
tematyce Cthulhu mythos. Ale nie ukrywam – w pytę to pasuje do tych
monumentalnych black metalowych zagrywek, więc jak dla mnie urozmaicenie na
plus i dojrzewanie zespołu w dobrym kierunku.
Muszę przyznać, że momentami miałem silne Destroyer 666 vibe. Niby ta sama nisza muzyczna,
ale Power From Hell zawsze było bardziej chaotyczne i surowsze niż Destroyer.
Chciałem krótko napisać o tym, że album w pytę i brać bez
zastanowienia, a wyszła wielowątkowa analiza – no cóż zrobić, „Profound Evil
Presence” na to zasługuje. Punkowy duch pierwszej fali blacku, który zawsze był
obecny w muzyce Power From Hell, choć nadal obecny, tutaj został wzbogacony o
wiele elementów późniejszego rozwoju tego nurtu. Współgra to fantastycznie z
konwencją speed metalowej kanonady, nie wzdragającej się przed gwałtownym
wyhamowaniem do bardziej podniosłych momentów.
Power From Hell, Warszawa 17.10.2021 – koncercik baza i
sztosiwo. Było kulturalnie, nie za tłoczno i bardzo głośno. Chłopaki z Outlaw też dali radę (perka 10/10).
Ocena: 5/6