Riot City – Burn the Night
2019, No Remorse Records
2019, No Remorse Records
Minęło naprawdę sporo czasu od momentu, gdy tak mi siadł jakiś albumik od młodej kapeli stylizującej się na metal z lata 80tych. Riot City dowaliło taką energię i burzliwą ognistość na swym debiutanckim „Burn the Night”, że klękajcie narody.
Już po samej przykuwającej wzrok okładce można się domyśleć, co tutaj będzie grane. Trudno przejść do porządku dziennego obok tak oczywistego wyzwania rzuconemu Judas Priest. I fakt faktem jest tutaj sporo tego vibe’u, którego znamy z „Painkillera” i z „Ram It Down” – inspiracje są dość jasne i słyszalne – ale na szczęście muzyka Riot City nie sprowadza się tylko do naśladownictwa Judasów. Pewnie w innych recenzjach przeczytacie, że hurr durr muzyka w stylu Judas Priest (notabene można tak opisać jakieś 90% młodego heavy metalu nawiązującego do tradycyjnego grania z lat 80tych), no dobra, może jakiś trochę bardziej zorientowany typek jeszcze skojarzy, że nazwa kapeli jest wzięta z albumu Riot. Owszem – Riot tutaj też wyraźnie słychać, zwłaszcza z ery „Thundersteel”, ale muzyka Riot City jest wbrew pozorom o wiele, wiele głębsza. Czuć tu wyraźnie wpływy takich tuzów jak ADX wymieszany z Hexx, szczyptę Attackera i Agent Steel, a także solidną dawkę Helstar i Burning Starr, zwłaszcza w gitarze prowadzącej. Z nowszych kapel to Riot City najbliżej do Travelera (też zresztą Kanadyjczyków) i zabójców prędkości z Seax.
Muzyka serwowana przez Riot City jest szybka, ale chłopaki potrafią doskonale tę prędkość wyważyć, przez co nie grają na jedno kopyto. To zresztą stanowi o sile tego albumu – nie ma tu słabszych momentów, kompozycyjnie wszystko bardzo ładnie ze sobą współgra. Fajnie nawet wyszedł bardzo króciutki wstęp na gitarze klasycznej do „In the Dark”, tak w stylu „For the Love of Money” Obsession.
Jestem ciekaw jak na żywo wokalista daje radę, bo tyle tu wysokich zaśpiewów (i to całkiem niezłych, choć nie doskonałych), że głowa mała. Wokal jest idealnie wpasowany w tę klasyczną produkcję z organicznym brzmieniem gitar i perki. Czas wdziać skórę i aviatory oraz upierdolić piłą dach w swoim nudnym bawarskim sedanie – metalowa autostrada do lat osiemdziesiątych stoi otworem, płaczliwe suchoklatesy, a Riot City nie bierze po drodze żadnych jeńców!
Jak ja bym chciał, by Judas Priest teraz tak grało, jak gra Riot City na tym pomarańczowym winylku. To jest tak niesamowite, że aż nie dbam o to, że momentami wokalista trąci komiczną manierą, bo Kanadyjczykom muzyka na „Burn the Night” wyszła tak naturalnie, że chyba bardziej się nie da.
Czas na cybernetyczne orły strzelające laserami z oczów, parówczaki. Czas na najlepszy album 2019, który zjada bez popity te wszystkie przereklamowane Enforcery, Skull Fisty, White Wizzardy i Cauldrony. Czas na przywołanie glorii najlepszej epoki w historii muzyki rockowej i metalowej. Czcij noc pełną brudu i żądzy!
Ocena: 6/6