Blood Feast – The
Future State of Wicked
2017, Hells Headbangers Records
Studyjny powrót po latach w wykonaniu Blood Feast może nie
jest jakiś wybitny, ale zdecydowanie jest udany. Gdyby to była płyta Slayera, to wszystkie nowothrashe by szczały po
gaciach w ekstazie. Aktualny Wokalista Blood Feast - Chris Natalini - brzmi
tak, jak powinien brzmieć teraz Araya: wysoko, chropowato, wściekle; riffy
brzmią tak, jak powinny teraz brzmieć kompozycje Slayera;
perkusja powinna brzmieć jak bębny Slayera.
I tak dalej, i tak dalej. “The Future State of Wicked” brzmi tak, jakby
podziemny kult pokazywał środkowy palec zasuszonym thrasherom z Kalifornii,
pokazując przy tym, jak powinien aktualnie z grubsza wyglądać amerykański
thrash w wykonaniu muzyków z lat osiemdziesiątych.
To, co na nas spadnie przy słuchaniu tego albumu to, bardzo
agresywny atak thrashowych riffów. Najbardziej charakterystycznym motywem
będzie niemal nieustająca kanonada szybkich tremolo, zarówno tłumionych jak i
nie. Naturalnie, Blood Feast zadbało o zróżnicowanie swoich partii i zmiany
dynamik w różnych miejscach na albumie, ale to właśnie szybkie, thrashowe
tremola wręcz przytłoczą nas tutaj swoją liczbą. Wybornie towarzyszy temu
opętańczy wręcz zakrzyk nowego wokalisty. No może nie takiego nowego, bo w
zespole wrzeszczy od paru ładnych lat.
Produkcja jest zadziwiająco surowa. Do tego stopnia, że aż
ma się wrażenie, że brzmienie modelował amator. Poniekąd tak jest, gdyż miksem
i masteringiem zajął się jeden z dwójki nowych wioślarzy w zespole.
Interesujące jest jednak to, że takie brzmienie w pełni pasuje do muzyki, jaka
została umieszczona na krążku, choć trzeba przyznać, że można je było nieco
dopieścić na brzegach.
Godne bliższej uwagi są też solówki. W sumie to najsłabszy
punkt programu. Zostały utrzymane w konwencji wczesnego thrashu, czyli
najczęściej skonstruowano je bez wyraźnej melodii, skali czy choćby klasycznej
heavy metalowej natury. To po prostu najzwyczajniej w świecie losowe naparzanie
po progach w imię filozofii „rule of cool”. Najlepsze jest to, że taka
konwencja pasuje do najnowszego dzieła muzyków Blood Feast. Trąci
amatorszczyzną, a i owszem, ale nie odstręcza, a wręcz pogłębia old-schoolowy
urok.
Najmocniej jest na początku, tutaj znajdziemy najlepsze killery
w postaci “INRI” i “Off With Their Heads”. Te dwie
pozycje błyszczą, a reszta wydaje się stanowić dla nich raptem tło. Dobre tło,
nie będące średnim wypełnieniem, ale nadal jednak tło. Nie zmienia to faktu, że
dostaniemy sporo ciekawych pomysłów i patentów także w środku i na końcu
albumu. “The Underling” i “The Burn” stanowią tutaj znakomity
przykład.
Blood Feast pokazało prawdziwy pazur i zaserwowało godnego
wspólnika dla ich klasycznego “Kill For Pleasure”. „The Future State of Wicked”
nie jest to wysiloną płytem z miałkim thrashem bez pomysłu. To nie Slayer, c’nie?
Ocena: 4,5/6