Venenum – Trance of Death
2017, Sepulchral Voice Records
2017, Sepulchral Voice Records
Chyba same trzewia ziemi stanęły otworem. Do innych wniosków
nie można dojść, po przesłuchaniu debiutanckiej płyty niemieckiego Venenum. To,
za czym Venenum stoi, można opisać jako mroczny, zły i okultystyczny death
metal. Dorzucono do tego smolistość domu i poetycką głębię, a także nie
poskąpiono psychodelicznej atmosfery, którą utkano przy pomocy progresywnych
dodatków.
Gitary i wokale zostały potraktowane w ostatecznym miksie
delikatnym pogłosem, który rozmywa je i sprawia, że stapiają się w
amalgamatyczną całość – co najlepsze nie mieszając się przy tym w nieczytelną
breję. Samo brzmienie urywa części witalne. Po prostu. Jest jednocześnie brudne
i smoliste, a przy tym przestrzenne i dobrze wyważone. Klasyka została tutaj
oprawiona w niezwykle klimatyczną oprawę.
Chłopakom w ten sposób wyszedł kawał nieprawdopodobnie
dobrego i interesującego grania. Nie jest to muzyka łatwa w odbiorze, lecz
jednocześnie nie jest to cegła, którą trzeba rozpracowywać zamiast chłonąć -
jak w przypadku większości progresywnych kapel, które zawsze srają przerostem
formy nad treścią. A tutaj mamy i kunszt, jak i cios prosto w pysk.
By nie być gołosłownym posłużę się przykładem. Pierwsze dwie
minuty „Cold Threat”, który chyba jest najlepszym wałkiem na płycie, pokazują w
jaki misterny sposób Venenum potrafi budować niepokojący nastrój grozy i to w niezwykle
zajmującym stylu. Na samym początku niebanalny wstęp, który pomimo swojej
smolistej monumentalności, potrafi zaskoczyć nieoczywistymi wstawkami i
uciekającą co i rusz gitarą prowadzącą, odrywającą się od głównego nurtu
pozostałej instrumentalizacji. A potem? A potem dostajemy po pysku rzeźnią i
piekielnym wyziewem, który jednak nie gubi mrocznego czaru, narzuconego na starcie
utworu. Co najlepsze, mimo oczywistego dodania pikanterii i szybkości całości,
muzycy nie idą na łatwiznę, lecz nadal silą się na ciekawe i urozmaicone
wstawki. Dzięki temu "Cold Threat" co i rusz odbija w inną stronę na
spektrum dynamiki i nasycenia mglistą ciemnością, nadal zachowując jakiś
konkretny plan zamiast zatracać się przy tym w bezwładnym chaosie.
W dodatku poziom został utrzymany także i w innych utworach.
Nawet w tych, które są bezpośrednim death metalowym strzałem (warto tutaj
przytoczyć „Merging Nebula Drapes”, które nawet jako ciężki niszczyciel potrafi
zadziwić fajnymi wstawkami i poetyckimi wręcz solówkami, które sprawiają, że 9
minut trwania utworu w ogóle nas nie znuży). Groza i agresja towarzyszy nam na „Trance
of Death" cały czas. W „The Nature of the Ground” została poprzetykana
inteligentnymi przerywnikami. W tryptyku wieńczącym utwór dostaje takiego
kulminacyjnego doładowania, jakby samymi dźwiękami starała się otworzyć bramę
do upiornych wymiarów – co poniekąd w nomen omen „There Are Other Worlds”
następuje w pewnej przenośni. A do całości albumu wprowadza nas idealnie
dwuminutowe „Entrance”, w którym wiolonczela wprowadza nas w odpowiedni nastrój
i idealnie modeluje naszą percepcję, w oczekiwaniu na to, co ma nastąpić
później. Swoją drogą, gdyby wiolonczele w Apocalyptice brzmiały tak jak w intro
debiutanckiej płyty Venenum, to nie byłaby już miałką, przypałową kapelą ze
średnim pomysłem na siebie.
W całości „Trance of Death” pobrzmiewają delikatne echa
progresywnego grania spod znaku Tribulation. Mimo to, w przeciwieństwie do
takiego Ketzer, Venenum nie stara się zrobić z siebie kalki. Jest to niezwykle
cenna cecha gdyż dzięki temu ci słuchacze, którzy może nie przepadają zbytnio
za graniem w stylu Tribulation, nie zostaną odrzuceni od brzmienia „Trance of
Death” i znajdujących się na nim kompozycji. Venenum dorzuciło akurat tyle
progresywnych zagrywek do swojego koktajlu, by polepszyć wygląd całości, miast
całkowicie się w rzeczonej progresji zatracić. Zróbcie z tą informacją co chcecie,
ja w każdym razie poczytuje sobie taki stan rzeczy za plus.
Oprócz Tribulation na pewno znajdą tutaj coś dla siebie
zarówno fani kapel pokroju Quintessenz, klasycznego Necrophobic, jak i
Excoriate, Vektor czy Horrendous. Venenum łączy w sobie wiele ciekawych aspektów, a
przy tym nie robi z tego niestrawnego bełkotu. Cecha geniuszy i rzetelnych
muzycznych artystów - zwłaszcza, że w parze idzie z tym wszystkim naprawdę
godny warsztat muzyczny.
„Trance of Death” stawia na jakość, a nie na ilość.
Dostajemy 6 kompozycji (plus intro), które jednak trwają całe 50 minut.
Kompozycje z reguły są długie i rozbudowane, jednak zaaranżowano je tak
interesująco, że cały czas potrafią nas zaciekawić. Dorzucając do tego wspomniany
chwilę temu świetny warsztat muzyczny i smaczne brzmienie, otrzymujemy bardzo dobrą
płytę, którą warto polecić każdemu, kto lubi ciekawą muzykę. Naprawdę, dokoksany
debiut.
Ps. Dodam jeszcze na marginesie, że podoba mi się forma
blastów na tej płycie. Są obecne, jest ich sporo, ale czuć, że nie jest to
główne meritum pracy perkusji. Przesyt blastów jest rzeczą odstręczającą, która
zresztą pokazuje, że pałker nie ma pomysłów na swoje partie. A tutaj blasty
znalazły się dokładnie tam gdzie powinny i przy tak wymodelowanym brzmieniu, jakie
dostajemy na "Trance of Death" słucha się ich naprawdę przyjemnie.
Ponadto, perkusista stosuje tutaj tyle rozmaitych zagrywek, dostosowując się do
aktualnego klimatu jaki nabierają poszczególne partie, że na pewno nie spotkamy
się tutaj z monotonią.
Ps. Hammondy w „Melanoi” to poryte mistrzostwo!
Ocena: 5/6