gdyby piekło miało ścieżkę dźwiękową, byłoby nią
Cirith Ungol
Cirith Ungol. Ta
nazwa sama z siebie wpompowuje hektolitry dumy w serca każdego fana
autentycznego heavy metalu. Nie ma chyba, może oprócz Manilla Road, zespołu,
który sam w sobie stanowiłby kompletną definicję heavy metalu. Wszystkie cztery
albumy studyjne, które znajdują się w dorobku Cirith Ungol, to genialne pomniki
prawdziwej chwały muzyki. Tego się nawet nie da opisać, gdyż klimat kompozycji
tego zespołu, te przeszywające wokale, te riffy, ten bas i ta wbijająca kliny w
żebra karypli perkusja, to prawdziwy amalgamat ostatecznego metalu chaosu.
Cirith Ungol to muzyka podniosła, dostojna i pełna majestatu, a nie jakieś
pipczenie dla domorosłych niedzielnych metalowczyków. I nawet tutaj nie przesadzam.
Miałem niewyobrażalną okazję przeprowadzić wywiad z Robertem Garvenem i Gregiem
Lindstromem, założycielami i twórcami magii Cirith Ungol. Wywiad miał mieć
naturę mailową, więc chciałem tak ułożyć pytania, by także podpytać o kilka
rzeczy, których na próżno szukać w dostępnych źródłach, a przy okazji wyjaśnić
kilka nieścisłości na temat przeszłości tego zespołu, które można napotkać w
Internecie. Zapraszam do lektury.
1. Przede wszystkim -
to prawdziwy zaszczyt. Nie potrafię nawet wyrazić jak bardzo się cieszę na
sposobność przeprowadzenia wywiadu z Cirith Ungol. Jesteście prawdziwym kultem
pośród polskich fanatyków podziemia, a wydaję mi się nawet, że nigdy żaden zine
lub magazyn muzyczny z Polski nie przeprowadzał
z wami wywiadu, dlatego mam nadzieję, że wybaczycie mi liczbę pytań, które
przygotowałem.
Rob Garven:
Wielkie dzięki za zainteresowanie i przygotowanie tak wnikliwego wywiadu. Mam
nadzieję, że wręcz uda nam się zdobyć w Polsce jeszcze więcej słuchaczy!
2. Cirith Ungol
powróciło. Legenda powróciła. Macie za sobą pierwszy koncert po reaktywacji,
który odbył się na festiwalu Frost and Fire. Jak było?
Rob: Było
niesamowicie. Zawsze lubiłem grać na perkusji, zwłaszcza dla sporej publiki.
Muszę przyznać, że byłem niezwykle podekscytowany już podczas rozgrzewki, lecz
przy graniu “Master of the Pit”
rozszalałem się na dobre. Nie mogę pojąć, dlaczego na tak długo dałem sobie z
tym siana! Przebywanie na scenie razem z zespołem jest przeżyciem niezwykle
magicznym, praktycznie nie do pojęcia. Zostawiłem granie, bo byłem wściekły na
branżę muzyczną, dopiero teraz zrozumiałem, że był to samolubny błąd. Nie
chciałem zostawiać bębnienia, ale po rozpadzie Cirith Ungol nie widziałem dla
siebie żadnej przyszłości, a nie chciałem grać w innym zespole.
Greg Lindstrom:
Cieszę się, że udało nam się zagrać bez jakiś większych kap, a reakcja fanów
była wręcz porażająca!
3. Założę się, że
część fanów była sporo młodsza od waszych własnych dzieci. Płomień prawdziwego
metalu nadal płonie. Wielu fanów metalu postrzega muzykę Cirith Ungol jako
jeden z najlepszych momentów w historii heavy metalu. Czy zdajecie sobie z tego
sprawę i czy ta wiedza wpływa na was w jakikolwiek sposób?
Rob: Cóż, nigdy
nie miałem żadnych dzieci, ale fakt faktem, większość publiczności była poniżej
30 roku życia. Najbardziej jestem dumny z tego, że nasz zespół jest popularny
właściwie wyłącznie ze względu na naszą muzykę. Możliwe, że trochę przesadzasz,
ale chyba rzeczywiście Cirith Ungol ma swoje małe miejsce w panteonie heavy
metalu. A Churning Maelstrom
of Metal Chaos Descending!
Greg: Z tego, co
widziałem, to każda grupa wiekowa - od 14 do 70 roku życia - miała swoją
reprezentację wśród publiczności. Jesteśmy świadomi faktu, ile dziedzictwo
Cirith Ungol znaczy dla naszych fanów, dlatego włożyliśmy wiele wysiłku w to,
by zagrać utwory na żywo tak, jak brzmią one na nagraniach.
4. Cirith Ungol
rozpadło się w maju 1992 roku. Czy Tim, Greg i Robert zajmowali się czymś
związanym z muzyką w późniejszych latach?
Rob: Słuchałem
wiele muzyki, ale nie dotykałem perkusji od czasu rozpadu kapeli. Gram za to na
flecie indiańskim.
Greg: Od 2003
grałem na basie w Falcon razem
z Perrym Graysonem (Childhood’s
End), Darinem McCloskey (Pale
Divine, Beelzefuzz)
i Andrew Stample’em. Wypuściliśmy dwa nagrania utrzymane w stylu ciężkiego
rocka z lat siedemdziesiątych. Znalazło się na nich także kilka starych utworów
Cirith Ungol. Jesteśmy w połowie nagrywania trzeciego albumu. Okazjonalnie gram
także w całkiem niezłym zespole garażowym z kolegami z Boeinga - Steve’em
Copelandem, Alanem Shemetem i Donem Belkiem. Wykonujemy covery Cactus, James Gang, Tommy’ego Bolina, Montrose i Captain Beyond.
5. Czym zajmowaliście
się po rozpadzie Cirith Ungol? Założyliście rodziny, pracując w różnych
gałęziach rynku pracy? Czy obowiązki rodzinne i służbowe utrudniały
zreformowanie na nowo zespołu?
Rob: Przez wiele
lat pracowałem w przemyśle graficznym i to jeszcze przed rozpadem kapeli. Moim
drugim marzeniem było posiadanie Ferrari, więc po zawieszeniu działalności
Cirith Ungol, odłożyłem pieniądze i kupiłem starego, klasycznego 1975 Dino Ferrari 308 GT4. Wiele
weekendów spędziłem na grzebaniu przy nim i jestem z niego niezwykle dumny.
Zawsze uwielbiałem brzmienie silników Ferrari i nadal mnie to niezmiernie jara!
Greg: Ta, praca
na etat koliduje nieco z graniem, ale nie wtedy, gdy trzeba kupić nowy sprzęt
jak gitary czy wzmacniacze! Jestem inżynierem i project managerem w Boeingu już
prawie 35 lat, a od 25 jestem żonaty z moją cudowną Angelą. Mój syn Benjamin ma
już 12 lat i mimo moich najszczerszych chęci, by zarazić go grą na gitarze (lub
chociaż na perkusji!), gra na puzonie. Oprócz tego jest idealnym synem!
6. W 2010 roku
organizatorzy Headbangers Open Air ogłosili, że Greg pojawi się na festiwalu,
wspierany przez swoich kolegów, by zagrać klasyki Cirith Ungol, jednak nie
doszło to do skutku. Dlaczego? I dlaczego ani Tim, ani Robert, nie byli
zainteresowani wzięciem udziału w tym koncercie?
Greg: Tak, w
końcu okazało się, że była to kombinacja braku wystarczającej ilości czasu oraz
wyboru złego momentu. Falcon
miał zagrać utwory Cirith Ungol mojego autorstwa - te wydane i
niewydane. Niestety, Perry przeprowadził się w tym czasie do Australii i
stwierdziliśmy, że nie starczy nam czasu, by ograć te kawałki w wystarczającym
stopniu. Źle się z tym czuję, że musiałem odwołać nasz występ, jednak było to
wówczas konieczne.
7. W jaki sposób
doszło do reaktywacji Cirith Ungol?
Rob: Wznowienie
działalności zespołu jest niezwykle fascynującym momentem w naszym życiu, a
zwłaszcza w moim. Kiedyś poprzysiągłem sobie, że już nigdy nie zagram, lecz mój
dobry przyjaciel i basista w lokalnym Night Demon, jednym z najlepszych zespołów w dzisiejszych
czasach, Jarvis Leatherby, przekonał
mnie. Przez wiele lat, gdy wracał z tras po USA i Europie, do naszego
rodzinnego Ventura w Kalifornii, przywoził ze sobą te wszystkie historie o tym,
jak wielu jest na świecie fanów Cirith Ungol i jak wszyscy nadal uwielbiają ten
zespół. Zawsze mu mówiłem, że nie zamierzam do tego wracać. Miałem bardzo złe
odczucia względem całego przemysłu muzycznego. W zeszłym roku zorganizował
wspaniałe wydarzenie w Ventura, zapraszając wiele świetnych metalowych
zespołów. W ten sposób powstał festiwal Frost
and Fire, biorąc nazwę z naszego debiutanckiego krążka. Bilety na niego
zostały wyprzedane, a nas poproszono o obecność na meet & greet między
poszczególnymi koncertami! Podpisywaliśmy albumy, plakaty, wycinki z gazet i
spotkaliśmy wielu fantastycznych ludzi z całego globu. Był tam też Oliver Weinsheimer, jeden z
organizatorów niemieckiego festiwalu Keep
It True. Wziął nas na stronę i poprosił o przyjazd na kolejną edycję jego
festiwalu w 2015 roku, tylko po to byśmy mogli się spotkać z fanami, na co się
zgodziliśmy. Jarvis chciał by w 2016
roku odbyła się druga edycja festiwalu
Frost and Fire i pragnął byśmy zostali headlinerami tego trzydniowego
wydarzenia! To było szalone i chłopaki nie wiedzieli za bardzo co mają o tym
myśleć. Wiele musiałem sobie w tym temacie przemyśleć i w końcu stwierdziłem,
że jeżeli tyle ludzi nadal lubi nas i nasza muzykę, byłoby niezwykle
egoistycznym nie zagrać wreszcie dla nich. Pozostali członkowie zespołu się ze
mną zgodzili! Zostaliśmy więc zabookowani na 8 października 2016. Nasze
pierwsze próby były możliwe dzięki grzeczności chłopaków z Night Demon, którzy
pozwolili nam grać w ich salce i na ich sprzęcie. Zwłaszcza dzięki Dusty’emu Squiresowi, który pozwolił mi
łomotać w jego bębny. Niemal od razu poczuliśmy, że magia zespołu nadal w nas
trwa. Reszta jest już historią. Wkrótce znaleźliśmy własną sale prób, DW Drums - najlepsza firma na świecie
produkująca perkusje - zbudowała mi customowy dębowy set, endorsuję blachy Paiste, a w dodatku ciągle gramy i
pracujemy nad nowym materiałem! Jestem podekscytowany i mam nadzieję, że nasi
fani także! Podczas koncertów chcemy grać tak, by poczuli się w maszynie czasu,
zabierającej ich do epoki naszego największego rozkwitu!
8. Jak dużym
wyzwaniem był dla Roba, Jima, Tima i Grega powrót do dawnej kondycji
umiejętności muzycznych? Czy Tim musiał powziąć jakieś szczególne ćwiczenia
wokalne, by jego głos nabrał dawnej barwy? Kto musiał włożyć najwięcej wysiłku
w pracę nad swym warsztatem?
Rob: Wydaję mi
się, że to ja musiałem włożyć najwięcej wysiłku w powrót do swojej dawnej
kondycji. To nie tak, że nie potrafiłem już grać, po prostu musiałem się trochę
rozruszać! Tim brzmiał znakomicie od razu po wzięciu mikrofonu do ręki! Trochę
to było dla nas zabawne, bo słyszeliśmy pogłoski, że zespół nie będzie w stanie
już grać tak jak dawniej czy też Tim nie będzie potrafił tak śpiewać. Słyszałem
nawet plotkę, że Tim już od dawna nie żyje! Po Frost and Fire II jeden z recenzentów napisał, że Tim brzmiał nawet
lepiej niż na naszych nagraniach studyjnych!
Greg: Miałem
najmniej pod górkę, bo nie jestem aż tak uzdolniony! Mniej do odrabiania. Poza
tym grałem na basie z Falcon
i na gitarze z moim zespołem garażowym, więc nie trzeba mi było wiele.
Imponuje mi bardzo jak Rob wrócił do swego pierwotnego stanu po ponad
dwudziestu latach przerwy. Osobiście uważam, że musiał mieć skitrany w piwnicy
zestaw perkusyjny przez te wszystkie lata!
9. Jarvis z Night
Demon z Ventura pomaga wam na basie. Czy spełnił pokładane w nim nadzieje
podczas waszego występu na żywo na Frost and Fire II?
Rob: Jarvis jest wytrawnym muzykiem. Przykro
nam, że Flint nie mógł wziąć udział w ponownej reaktywacji, ale Jarvis błyszczy za każdym razem, gdy
gra, a ponadto jego zapał pcha nas ciągle do przodu!
Greg: Jarvis spełnił nie tylko pokładane w
nim oczekiwania. Odwalił kawał świetnej roboty grając basowe ścieżki Flinta, a
one nie są takie proste. Jest urodzonym showmanem i zawsze wie, w którą stronę
patrzeć na kamerę!
10. Nie będę chyba
daleki od prawdy, gdy powiem, że większość fanów Cirith Ungol znajduje się w
Europie. Zostało niedawno oficjalnie potwierdzone, że zagracie po raz pierwszy
na Starym Kontynencie podczas festiwalu Keep It True w Niemczech w 2017. Jakie
są wasze odczucia przed tym koncertem?
Rob: Myślę, że to
naprawdę fantastyczne. Prawie cała publiczność na naszym ostatnim koncercie
była tak naprawdę spoza granic USA. Przybyło wielu fanów z Los Angeles i innych
części Stanów, ale jasnym było, że większość naszych fanatyków mieszka w
Europie. Koncert w Europie zawsze był naszym marzeniem, a już wkrótce będziemy
je spełniać. Pamiętaj, że większość naszych inspiracji pochodziła właśnie z
Europy, więc w pewien sposób nasza muzyka także stamtąd pochodzi. Podróż do
Europy będzie jak powrót do domu.
Greg: Nigdy nie
byłem w Europie więc jestem super podekscytowany!
11. Niestety, Europa
nie przypomina Stanów - podróż z kraju do kraju nie jest tak łatwa jak między
stanami - nawet jeżeli granice są w dużej mierze otwarte. Koszty takich podróży
są dla wielu fanów metalu bardzo obciążające. Czy planujecie zagrać też jakiś
koncert poza granicami Niemiec? Czy odzywali się do was promotorzy z innych
europejskich krajów? Tak się zastanawiam, gdyż od jakiegoś czasu współpracujecie
z Bartem Gabrielem, bądź co bądź pochodzącym z Polski - czy wsparł was w
JAKIKOLWIEK sposób w temacie organizacji koncertu w Polsce?
Rob: Jarvis jest naszym managerem i
pracujemy także z amerykańskimi i europejskimi promotorami. Jedyne, co mogę
powiedzieć, to że chciałbym zagrać w każdym kraju na świecie! W USA też nie
jest różowo. W przeciwieństwie do europejskich krajów w Stanach jest bardzo
droga służba zdrowia i bardzo mała liczba dni urlopowych. Nie wiem jak w
Polsce, ale w tych europejskich krajach co znam, ludzie dostają nawet po kilka
tygodni wolnego w roku, a to marzenie dla jakiś 90% Amerykanów! Chcemy zagrać
tyle koncertów ile jesteśmy w stanie i mam nadzieję, że odezwą się do nas
organizatorzy innych festiwali muzycznych. Bart
jest dobrym przyjacielem, który wspierał nas nie tylko przy ponownym wydaniu
remastera “Paradise Lost” na CD, lecz także od wielu lat. Nie wiem jak wygląda
sytuacja koncertu w Polsce, ale mam nadzieję, że dojdzie on kiedyś do skutku!
12. Czy napisaliście
jakieś utwory po rozpadzie Cirith Ungol? Czy zamierzacie je zebrać i nagrać
jako EP a może jako cały nowy album? Jak wygląda perspektywa i wasza opinia w
temacie nowego wydawnictwa Cirith Ungol w najbliższej przyszłości?
Rob: Pracujemy
już nad nowym materiałem. Naszym celem jest wydanie nowego albumu i to wkrótce!
Greg: Tworzymy
nowe utwory, a nowy studyjny krążek Cirith Ungol jest czymś nad czym ciągle
pracujemy.
13. Czy planujecie
nagrać niektóre wasze stare utwory, by ujrzały w końcu światło dzienne w
odpowiedni sposób? Mówię tutaj o takich kompozycjach jak “Shelob’s Lair”, “Tight Teen”
czy ”Flesh Dart”. Niektóre z nich
nagrał Gregowy Falcon, ale moje pytanie dotyczy wydawnictwa pod flagą Cirith
Ungol.
Rob: Ha! Właśnie
niedawno o tym rozmawialiśmy! Część z tych utworów jest niezwykle prymitywna i
nie wiem czy pasują do dzisiejszego katalogu Cirith Ungol. Faktem jest, że
jednak mamy całkiem sporo ciężkiego materiału, któremu przyda się porządna
sesja nagraniowa!
Greg: Mamy tony
utworów, przez które musimy przejść. “Brutish
Manchild”, “Making Mincemeat of the
Enemy” czy “King Tut Uncommon”
przychodzą mi z nich teraz do głowy.
14. Cirith Ungol
zaczęło swoją przygodę jako Titanic. Czy możecie nam opowiedzieć jak i dlaczego
(i kiedy) zdecydowaliście się przekształcić w zespół, który znamy dzisiaj? I
dlaczego akurat wybraliście Cirith Ungol na nazwę, a nie jakikolwiek inny
termin z Trylogii Tolkiena, np. Khazad Dum?
Rob: Greg był
moim przyjacielem z siódmej klasy, to było w 1971 roku. Znaliśmy także
Jerry’ego Fogle’a i Pata Galligana,
który później dołączył do Angry
Samoans. Jerry i Pat grali na gitarach, Greg na basie. Kupiłem mały
zestaw perkusyjny i zaczęliśmy grać! Zagraliśmy nawet kilka koncertów na
świeżym powietrzu, lecz główną inspiracją Pata byli The Beatles (w ogóle jego rodzina tworzyła
własny folkowy zespół) i choć docenialiśmy ich muzykę, to chcieliśmy grać coś
znacznie cięższego. Dlatego razem z Gregiem i Jerrym odeszliśmy z tego projektu
i założyliśmy Cirith Ungol.
Greg: Poznałem
Roba w siódmej klasie i od razu zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi. Lubiliśmy
podobne rzeczy, na przykład obaj uwielbialiśmy Ferrari. Titanic został założony latem 1971 roku
razem z Jerrym i innym naszym kolegą z klasy - Patem Galliganem. Graliśmy głównie covery The Beatles i Creedence Clearwater Revival. Myślę, że jedynym
powodem, dla którego chcieli bym z nimi grał, był fakt, że jako jedyny
posiadałem wzmacniacz. Wkrótce, razem z Robem i Jerrym, chcieliśmy grać nieco
cięższy stuff jak Cream czy
Mountain. Pat uważał
taką muzykę tylko za hałas. Dlatego stwierdziliśmy, że kończymy ten biznes i w
trójkę zakładamy Cirith Ungol na początku 1972 roku. Jak na ironię losu, Pat
później dołączył do punkowego zespołu Angry Samoans. To był dopiero hałas.
15. W jaki sposób Tim
Baker stał się częścią zespołu i dlaczego wasz pierwszy wokalista - Neal
Beattie - został przez niego zastąpiony?
Rob: Neal był
świetnym wokalistą i świetnie się zachowywał na scenie. Graliśmy z nim razem
przez kilka lat. Myślę, że chcieliśmy czegoś bardziej ciężkiego. Tim był jednym
z naszych technicznych i pozwoliliśmy mu zaśpiewać na kilku utworach, które
nagrywaliśmy. “Last Laugh” i “Hype Performance” w jego wykonaniu
można usłyszeć na składance “Servants of Chaos”. Uwielbiam ten jego wokal na
tych wałkach. Tim okazał się urodzonym wokalistą, a reszta to historia!
16. Jest to dość
znanym faktem, dla każdego fana Cirith Ungol, że artworki na waszych płytach
przedstawiają prace Michaela Whelana, wykonane jako ilustracje do książek
Michaela Moorcocka o Elryku z Melnibone. Czytałem, że jednak pierwotnie
chcieliście by „Frost and Fire” było przyobleczone w zupełnie inną pracę – Berserker, wykonaną przez Franka
Frazettę. Dlaczego tak się w końcu nie stało? Wiem, że Molly Hatchet użyło tej
grafiki na swoim „Beatin’ the Odds”, lecz czy rzeczywiście było to przeszkodą?
Przychodzi mi do głowy sytuacja z okładką „Blessed Are The Sick” Morbid Angel.
Wykorzystali malowidło belgijskiego artysty Jeana Delville’a Skarby Szatana, które szwedzcy
techniczny thrasherzy z Hexenhaus już zdążyli umieścić na swym „A Tribute To
Insanity”. Nawiasem mówiąc, prace Whelana lepiej pasują do muzyki Cirith Ungol
niż kreska Franka Frazetty…
Rob: Greg był
moim mentorem w temacie muzyki i literatury. Zajarał mnie mnóstwem książek z
gatunku magii miecza, jak tymi o Kane’ie Karla
Edwarda Wagnera czy o Conanie i Bran Mak Mornie Roberta Howarda. O wielu z nich bym nawet nie wiedział gdyby nie
Greg. Gdy nadchodził czas prac nad naszym debiutem, zastanawialiśmy się nad
tym, jak ma wyglądać okładka. Zawsze podobały nam się prace Franka Frazetty. Mieliśmy nawet
upatrzonego rzeczonego Berserkera.
Okazało się jednak, że Molly
Hatchet nas ubiegło. Czytając Zwiastuna
Burzy Michaela Moorcocka
zastanawiałem się wówczas czy nie moglibyśmy użyć tej wspaniałej okładki
namalowanej przez Whelana. To by
była najlepsza rzecz na świecie! Stwierdziłem, że spróbuje swego szczęścia –
skontaktowałem się z wydawcą, który dał mi namiary do Michaela Whelana. Gość okazał się niesamowity. Nie tylko zgodził
się na to, byśmy użyli jego prac, ale nawet podobała mu się nasza muzyka. Już
to kiedyś mówiłem, ale potwierdzę to dla pewności jeszcze raz – fantastyczne
ilustracje Michaela Whelana są
najprawdopodobniej jednym z powodów, dzięki którym odnieśliśmy jakikolwiek
sukces. Mam nadzieję, że przy następnym albumie studyjnym także będziemy mieli
to szczęście, by wykorzystać którąś z jego prac z cyklu o Elryku! Whelana spotykałem wielokrotnie na
konwentach science fiction. Raz nawet odwiózł mnie do domu moich rodziców - w
którym mieliśmy próby przez wiele lat - razem ze swoją piękną żoną i wziął ze
sobą jeden z oryginalnych obrazów o Elryku. Byłem zaszczycony, że zostawił go u
mnie gdy potem poszliśmy na wieczorny obiad. Oprócz tego, że gość jest jednym z
najlepszych artystów naszych czasów, jest także wspaniałym człowiekiem i
największym przyjacielem jakiego nasz zespół kiedykolwiek miał!
Greg: Brak
możliwości wykorzystania grafiki Frazetty
okazał się błogosławieństwem, gdyż nie mogliśmy wyobrazić sobie lepszego
artysty niż Michael Whelan. Nie wiem
jak to wyjaśnić, ale w jego pracach jest jakaś nutka nadziei. Nawet w jego
najbardziej ponurych grafikach. To jest coś czego nie uświadczy się w
ilustracjach Frazetty.
17. Nagranie „Frost
and Fire” zostało sfinansowane samodzielnie przez zespół. Ale nie tylko, gdyż
podobno pomogło wam zwycięstwo w jednej z bitw zespołów która miała miejsce w
waszym mieście. Czy często braliście udział w takich wydarzeniach? Jak je
wspominasz? No i co dokładnie wygraliście – pieniądze czy opłacony z góry czas
w studiu?
Rob: Graliśmy na wielu
bitwach zespołów, lecz nigdy żadnej nie wygraliśmy. Nasze miasto było i nadal
jest raczej w stylu plażowych lamusów. Zawsze mieliśmy sporo fanów, którzy
lubili hard rock lub metal, ale nigdy nie było ich tyle, by wygrać konkurs, w
którym preferowano zespoły do których można tańczyć! Raz nawet nam się prawie
udało, ale zajęliśmy drugie miejsce – i to na własną prośbę. Zespół, który
wygrał, rozwalił sobie wzmacniacz gitarowy. Pożyczyliśmy im nasz sprzęt. No i
wygrali. Czuliśmy się dziwnie. Drugą nagrodą było zasponsorowane kilka godzin w
Goldmine Studios. Nagraliśmy tam
trochę demówek, a potem większość naszych albumów, a teraz mamy tam salę prób!
Greg: Co roku
braliśmy udział w tych bitwach zespołów. Zwykle odpadaliśmy już po pierwszej
rundzie. Sędziowie nie chwytali naszej „acid rockowej muzyki”. Przegrywaliśmy
przez to zwykle z latino dance bandami i kapelami grającymi covery Steve’a Millera.
18. Bardzo wiele
zachodu trzeba było włożyć w ustawienie koncertu w Kalifornii za wczesnych
czasów Cirith Ungol? Czy zmieniło się to w latach osiemdziesiątych, gdy
Kalifornia stała się dość specyficzną mekką całego glamowego syfu spod znaku
Motley Crue, Ratt czy L.A. Guns? Co sądziliście wówczas o takich zespołach i o
ich fanach? Mieliście kiedyś okazję zagrać koncert z glam metalowymi zespołami?
Rob: Kilka razy
graliśmy z Ratt, Litą Ford czy Stryper, a gości z Motley Crue dość często
widywaliśmy na backstage’u. Zdawaliśmy sobie sprawę, że są bardzo popularni,
ale ja nigdy jakoś nie przepadałem za tego typu muzyką. Zawsze chcieliśmy iść w
ciężar i bardziej sobie wyobrażaliśmy nasz styl jako podobny do wczesnego Rush czy Scorpionsów. Na nasze
koncerty przychodziło mnóstwo gości, którzy specjalnie jechali godzinę z Los
Angeles, by nas zobaczyć. Dostawaliśmy też dobre recenzje naszych koncertów.
Raz Marc Shapiro (teraz znany autor
horrorów) opisał nas jako najlepszy zespół wieczoru i powiedział, że “gdyby
piekło miało ścieżkę dźwiękową, byłoby nią Cirith Ungol”. Nigdy nie
utrzymywaliśmy zażyłych stosunków z hair metalowymi zespołami. Postrzegaliśmy
ich jako gości, którzy się sprzedali. My nie zamierzaliśmy się nigdy sprzedać,
co zapewne było błędem, który przypieczętował nasz późniejszy los.
19. Czytałem w
wywiadzie, że celowo chcieliście, by brzmienie “Frost and Fire” było nieco
radiowe, by zwiększyć szansę na zainteresowanie sobą większych wytwórni. Czy
dzięki temu radiostacje z Kalifornii (lub innych stanów) puszczały was często
na swojej antenie? Czy ktoś po wydaniu “Frost and Fire” się z wami kontaktował
z różnych labeli?
Rob: Hardrockowe
radio KLOS z Los Angeles puściło dwa pierwsze utwory z “Frost and Fire”. Bardzo
się z tego cieszyliśmy, jednak wkrótce dostaliśmy info, że nasza muzyka jest za
ciężka i nie będą jej już emitować. Nikt się z nami nie kontaktował, mimo reklamy
i materiałów promocyjnych, które rozsyłaliśmy przed i po premierze “Frost and
Fire”. A wysłaliśmy tego sporo! Mimo wszystko, bardzo wierzyliśmy w nasz zespół
i staraliśmy się twardo i wytrwale promować kapelę i jej muzykę. Brian Slagel był naszym kumplem, który
pracował w sklepie z płytami Oz Records
w The Valley niedaleko Los Angeles. To dzięki niemu złapaliśmy kontakt z Greenworld Distribution, dzięki którym
rozdystrybuowaliśmy nasz pierwszy album. Podpisali nawet z nami licencję.
Niestety, podpisaliśmy także kontrakt wydawniczy na ten album, przez co nie
zobaczyliśmy już żadnych tantiem z jego tytułu, odkąd ogłosili upadłość.
20. Nawet jeżeli ktoś
postrzegałby muzykę z “Frost and Fire” jako skoczną czy też radiową, to żadną
miarą nie jest to materiał trywialny i banalny. Trudno nie lubić tych riffów,
solówek, linii basu, struktury kompozycji, no i tych tekstów. Jeżeli
chcieliście uderzyć do radia, to dlaczego nie postawiliście na “sprawdzone”
tematy tego typu muzyki czyli samochody, dziewczyny i imprezowanie? “What Does
It Take” wydaje się dotykać tematyki miłości, ale cholera, diabelnie daleko mu
do bycia love songiem.
Rob: Cóż, “Edge of a Knife” i “What Does It Take” mają dość chwytliwe refreny, ale szczerze, nie
chcieliśmy odchodzić od tematyki magii i miecza. Staraliśmy się przełamać
schemat. Prawda jest taka, że bez znajomości było niezwykle trudno dostać się
do przemysłu muzycznego w Los Angeles. Na każdy zespół, któremu się udało,
przypada setka, która spaliła się próbując. Większość tych, które odniosły
sukces komercyjny, osiągnęła go zupełnie czymś innym niż ich muzyka.
Greg: Nie wydaję
mi się, by Cirith Ungol kiedykolwiek było w stanie stworzyć coś lekkiego!
Jestem w gruncie rzeczy bardzo szczęśliwym człowiekiem, jednak pisanie radosnych
tekstów przychodzi mi niezwykle ciężko. Muszę być wkurzony i w nastroju
depresyjnym lub w najlepszym razie niezwykle poważnym, by dostarczyć swoje
najlepsze dzieła. “High Speed Love”
jest starą kompozycją Cirith Ungol, osadzoną w temacie wyścigu Formuły 1 i jest
to chyba najbardziej beztroski moment na jaki potrafiliśmy się zdobyć. Nagrałem
ten utwór powtórnie na pierwszym albumie Falcon.
21. Czy mieliście
kiedykolwiek zastrzeżenia do brzmienia waszego pierwszego albumu? Z mojego
punktu widzenia jest perfekcyjne i idealnie pasuje do nastroju płyty, ale może
wy, jako twórcy, postrzegacie to zagadnienie inaczej?
Rob: Uwielbiam
cały ten album. Naturalnie było to raptem krótkotrwałe ujęcie tego, co uznajemy
za nasz najlżejszy materiał w tamtym czasie. Ale i tak wszystkie te utwory są
wspaniałe. Ponadto, uważam że był to moment, w którym Tim śpiewał najlepiej. On
by się pewnie ze mną tutaj nie zgodził, ale uważam że na “Frost and Fire” brzmi
jak żyleta rozszczepiająca muzykę! Jestem jego największym fanem. Ponadto,
dorastaliśmy w czasach, kiedy zespoły miało zwykle jeden lub dwa dobre utwory
na płycie. Były oczywiście wyjątki, jak w przypadku debiutów Montrose i Lucifer’s Friend.
Tymczasem na Facebooku czytam opinie, że zagraliśmy za mało utworów z debiutu
podczas naszego koncertu.
Greg: Bardzo
chciałem, by brzmienie albumu było cięższe. Wyszło jak wyszło zapewne z powodu
naszego braku doświadczenia w pracy studyjnej. Nasz inżynier też nie był
obeznany z nagrywaniem zespołu rockowego. Mimo to brzmienie jest przejrzyste,
da się wychwycić wszystkie instrumenty. Myślę, że wystarczyłoby wówczas tylko
przekręcić wszystkie gałki nieco w stronę maksimum.
22. Chciałbym także
potwierdzić jeszcze jedną rzecz – co było inspiracją stojącą za tytułem „Frost
and Fire”? Czy przypadkiem nie był to „O
krok od zguby” [oryg. tytuł to „Swords
& Ice Magic” – przyp.red.] Fritza Leibera? Lankhmar z tego cyklu
pojawia się nawet w tytułach niektórych demówek, które potem wylądowały na
„Servants of Chaos”. Jeżeli to prawda, to dlaczego nie chcieliście użyć na
okładce właśnie prac z którejś z części tego cyklu? To też są prace Michaela
Whelana.
Greg: Trafiłeś.
Jestem zagorzałym fanem cyklu o Fafrydzie i Szarym Kocurze. Zapożyczyłem do
tekstów też kilka fraz jak „Frost
Monstreme”. Lubię ten cwany humor w prozie Leibera. Umierająca Ziemia Jacka Vance’a jest także moim wielkim faworytem.
Sam utwór „Frost and Fire” jest po
równo zainspirowany Fritzem Leiberem
i albumami BeBop Deluxe
„Futurama” i „Sunburst Finish”.
23. Dlaczego zdecydowaliście by “Maybe That’s Why” został utworem
instrumentalnym, mimo iż był do niego ułożony tekst?
Greg: Uznaliśmy,
że największe uderzenie wywrze jako instrumental z czterema gitarami. Graliśmy
go czasem na żywo z wokalami. Wykonywaliśmy go nawet na weselu naszego
znajomego - przynajmniej trzykrotnie, gdyż był to jedyny wolny utwór, który
znaliśmy!
24. Czy możesz nam
przybliżyć historię, która jest zawarta w “Edge
of a Knife”? Spotkałem się już z wieloma interpretacjami tego utworu,
dlatego chciałem zweryfikować ją u źródła.
Greg: Ludzie zwykle skupiają się na tekście “I got my rock ‘n roll haircut, I got my rock
‘n roll jeans” i zupełnie zapominają o tym, co następuje później: “Just to make me feel like someone I’d rather
not be”. Tekst dotyczy młodego człowieka, który stara się odnaleźć między
rockowym stylem życia, a poddaniem się systemowi i zdobyciem “prawdziwej”
pracy. Brzmi jak ktoś kogo znam...
25. Greg grał na
basie, jednak to Michael Flint został wpisany jako basista we wkładce do „Frost
and Fire”. Dlaczego? Nie obawialiście się, że jeżeli odejdzie nagle z zespołu,
to może się między wami pojawić zła krew z powodu sporu o tantiemy? Przemysł
muzyczny zna wiele takich historii.
Rob: W ogóle nam
to przez myśl nie przeszło. Greg był znakomitym gitarzystą i bardzo chciał grać
na gitarze, więc znaleźliśmy prawdziwego wymiatacza na jego miejsce – Flinta.
Dlatego się tak nazywa, jak w tym filmie „In like Flint”. Wpisaliśmy go do
wkładki, gdyż grał już z nami na basie, gdy wychodził album, więc wydawało się
to w porządku. Zanim odszedł, zagraliśmy trochę koncertów z podwójnym atakiem
gitarowym Jerry’ego i Grega. Jest nawet trochę nagrań wideo z tych występów i
jestem pewien, że zostaną kiedyś upublicznione, choć są niezwykle fatalnej
jakości. Aczkolwiek podwójne solówki były niesamowite! Mam nadzieję, że te
wideo ujrzą światło dzienne, gdy już nas nie będzie! Ha!
Greg: Cóż, taki
czarny scenariusz nigdy mi nie przyszedł do głowy. Flint dołączył do zespołu
tuż po tym jak zarejestrowaliśmy „Frost and Fire”. Stwierdziliśmy, że jako nowy
basista i pełnoprawny członek kapeli, zasłużył na to by znaleźć się na okładce.
Muszę jednak przyznać, że wkurzało mnie, gdy ludzie mówili o tym jakie świetnie
partie basowe Flint nagrał na „Frost and Fire”!
26. Kim był Randall
Jackson, który trafił do wkładki jako producent wykonawczy? To był ktoś ze
studia czy może z Restless Records?
Rob: Randy był
jednym z naszych najlepszych kumpli w tamtych czasach. Dostał sporo kasy za
wypadek, którego doznał w zakładzie rafineryjnym. Chciał nam pomóc, więc
pożyczył nam forsę na koszty produkcji „Frost and Fire”. Naturalnie zwróciliśmy
mu potem pieniądze, co zajęło nam cały rok. Nadal pozostał jednym z naszych
największych fanów i mentorów, aż do swojego odejścia z tego świata kilka lat
temu.
27. “Frost and Fire”
zostało wydane przez Liquid Flame Records, waszą własną wytwórnie, którą
stworzyliście specjalnie do tego celu. Co było inspiracją dla tej nazwy?
Rob: Nie wiem
dokładnie skąd to do nas przyszło, ale tematyka ognia towarzyszyła zespołowi od
samego początku. Stworzyłem nawet logówkę w stylu słońca. Umieszczaliśmy ją na
plakatach. Nadal mam jej oryginalną grafikę, prawie ją sprzedałem na eBayu w
zeszłym roku! Wiele naszych utworów ma “ogień” w nazwie i brzmi to świetnie!
Greg: Nazwa nic
takiego nie oznaczała - po prostu miała brzmieć zajebiście.
28. W 1981 „Frost and
Fire” zostało wydane także przez Restless Records i Enigmę. Jak wspominacie
początki waszej współpracy? Czy rzetelnie wywiązywali się wówczas ze swoich
zobowiązań promowania zespołu i płyty?
Rob: Restless Records pojawiło się dopiero
po zagładzie Enigmy. W sumie to była
ta sama firma, która wyewoluowała w wiele kolejnych firm. Greenworld zamienił się w Enigmę,
Enigma w Restless Records… „Frost
and Fire” nigdy nie pojawiło się pod egidą Restless,
lecz Liquid Flame, Enigmy, Reborn Classics i Metal
Blade Records. Byli bardzo nam sprzyjający na początku, ale jakoś tak się
zawsze składało, że wracaliśmy do nich jak jakaś ofiara przemocy domowej.
Wydawali nasze albumy, ale koniec końców zawsze jakoś wsparcie było znikome lub
nie istniejące. Trudno jednoznacznie się na nich zżymać, gdyż zagwarantowali
„Frost and Fire” międzynarodową dystrybucję, której nikt inny nie chciał się
podjąć. Byli najlepszym biznesem jaki mogliśmy wówczas otrzymać. Tuż po tym
jak, wówczas jako Enigma, podpisali
z nami kontrakt, podpisali także umowy z Motley Crue i Ratt.
I to właśnie te hair metaluchy skupiały całą ich uwagę. Zawsze byliśmy trochę
takim zespołem, z którym nikt nie wiedział co ma robić. Wtedy wszystko było
podyktowane chciwością, niestety. Myślę, że większość z nas ma teraz poczucie,
że jeżeli znów mamy tak działać, to jednak lepiej pozostać w Metal Blade.
29. Pamiętasz jak
wyglądało zainteresowanie prasy heavy metalowej i zinów Cirith Ungol w latach
osiemdziesiątych? Czy dostawaliście dużo listów od fanów w tym okresie? Po
wydaniu której płyty zainteresowanie fanów było największe?
Rob: Dostawaliśmy
istne tony poczty od fanów. Zawsze jak ćwiczyliśmy trzy czy cztery razy w
tygodniu, to potem siedzieliśmy w naszym odjazdowym band roomie i
odpowiadaliśmy na każdy list z osobna. Dużo było listów ze Stanów, ale
najwięcej z Europy. Myślę, że nasze zwrotne listy były wówczas naprawdę fajne,
zawsze były opatrzone tekstami w stylu „Gdy
już dołączyłeś do rozrastających się szeregów legionów Chaosu, razem sprawimy,
że pierzchnie przed nami kulący się motłoch fałszywego metalu, a ich
tchórzliwych pachołków zmiażdżymy, uwalniając świat od tej plagi!” albo
takimi: „Łącząc temat magii i miecza z
mocarnie intensywnym heavy metalem, muzyka Cirith Ungol przyzywa ciemniejszą
stronę wiecznej walki… Zstąpienie wzburzonego wiru metalowego chaosu!”. Ha!
Mieliśmy niezwykle dużo zabawy pisząc takie rzeczy, a było tego o wiele więcej!
Zawsze dołączaliśmy naklejkę Cirith Ungol, podpisane foto lub nawet plakat z
jakiegoś gigu, który akurat graliśmy. Żartowaliśmy sobie, że nigdy nie udało
nam się wybić jako zespół, gdyż cały czas przeznaczaliśmy na siedzenie i
odpisywanie na listy! Mam wiele pudełek z listami, które sobie zachowałem z
tamtego okresu. Miałem więcej, ale musiałem zrobić miejsce, bo już nie miałem
na to przestrzeni. Od fanów dostawaliśmy nie tylko listy, ale także rysunki,
często na samych kopertach. Naprawdę, sporo tego było.
Greg: „Frost and
Fire” wyszedł w świetnym okresie dla metalu. NWOBHM się dopiero rozkręcał i powstawało całkiem sporo fanzinów.
Cirith Ungol trafiało niemal do każdego numeru New Heavy Metal Revue Briana Slagela i to jeszcze przed naszym
debiutem. Mieliśmy jednak dużą konkurencję – inne zespoły miały prawdziwie
silny management, dzięki któremu dostawali najlepsze trasy i koncerty.
30. Internet sprawia,
że teraz łatwiej możecie się skontaktować ze swoimi fanami. I nie musicie przy
tym wydawać pierdyliardów dolarów na znaczki i koperty. Rozmowę z kimś z
drugiego końca świata można przeprowadzić w mgnieniu oka. Czy wiele osób do was
pisało maile i wiadomości, nękając was ciągle pomysłem reaktywacji lub
zwyczajnie po to, by wyrazić swoje uznanie dla waszej muzyki?
Rob: Dużo ludzi
pisało do nas na przestrzeni lat. Aczkolwiek ten hardcore’owy kontyngent fanów
w Europie rósł bez naszej wiedzy. A przynajmniej nie zdawaliśmy sobie w pełni
sprawy z jego rozmiarów i pasji, jaką europejscy fani żywią względem naszej
muzyki! Oficjalny fan page założyliśmy na Facebooku dopiero po reaktywacji.
Mamy także konto na Instagramie i Twitterze. Naturalnie większość członków
zespołu, w tym ja, mamy własne profile na Facebooku.
Greg: Piętnaście
lat temu zacząłem sprzedawać koszulki Cirith Ungol na eBayu. Tak by utrzymać
przy życiu nasze wspomnienie. Zdziwiło mnie jak wiele ludzi wciąż kochało ten
zespół. Ciągle dostawałem maile z pytaniami o powrót Cirith Ungol. Na
koncertach Falcon także
stale się mnie pytano o Cirith Ungol.
31. „King of the
Dead” był drugim albumem Cirith Ungol i pierwszym nad którym mieliście zupełną
kontrolę – jeszcze większą niż w przypadku „Frost and Fire”. Brzmienie tej
płyty jest niesamowite i wyraźnie słychać, że nie hamowaliście się zupełnie w
niczym. Jaka jest wasza opinia o tym albumie teraz? Jak go postrzegacie?
Rob: Wydaję mi
się, że „King of the Dead” jest naszym najlepszym dziełem. Jak już nadmieniłeś,
mieliśmy nad nim pełną kontrolę i to w każdym aspekcie – koncepcji, nagrania i
produkcji. Przygotowałem layout, tak samo jak na pierwszym i później na trzecim
wydawnictwie. Okładka jest najlepsza na świecie, znowu dzięki Michaelowi Whelanowi, a fotosy są dokładnie
takie, jakie mogliśmy sobie zamarzyć. Słyszałem, że są ludzie, którym nie
podoba się brzmienie. Według mnie jest fantastyczne. Zwłaszcza jak się odpali
płytę na dużym sprzęcie stereo, takim z dużymi kolumnami! Jestem bardzo skromny
w temacie naszej muzyki i naszego miejsca w świecie heavy metalu, lecz żałuję
jedynie, że ten album nie ukazał się pod skrzydłami żadnej większej wytwórni.
Myślę, że można go spokojnie postawić obok innych ikonicznych dzieł z tego
okresu.
Greg: To
najlepsza płyta Cirith Ungol i klasyczny metalowy album. Zdecydowanie nie
cierpi na syndrom drugiej płyty – problemu z brakiem dobrego materiału. Połowa
utworów została napisana jeszcze przed „Frost and Fire”.
32. „Finger of Scorn” jest jednym z
najbardziej doskonałych i intensywnych klasyków Cirith Ungol. Jest to jedna z
kompozycji Grega i ma w sobie niezwykle niepokojący tekst. Jaka inspiracja stała
za tym kawałkiem? Jakie jest jego znaczenie? Kto wskazuje na nas paluchem
pogardy?
Rob: Greg napisał
muzykę i tekst, ja narysowałem grafikę, którą umieściliśmy obok tekstu.
Zrobiłem tak też przy kilku innych utworach.
Greg: Skoro już
odkrywam wszystkie swoje karty to fraza „finger
of scorn” pochodzi z utworu Trapeze
„Jury”. Prawdziwy hicior,
który graliśmy w połowie lat siedemdziesiątych. „Finger of Scorn” jest jednym z kilku utworów (obok „Route 666” i „Half Past Human”), które napisałem o Bestii, czyli de facto o
Szatanie lub wszechmogącej sile zła, która pragnie sprowadzić ludzkość z
powrotem do najbardziej prymitywnych instynktów.
33. Finger of Scorn
to także nazwa tribute bandu Cirith Ungol, który założył undergroundowy metal
warrior Manolis Karazeris. Mieliście okazje obejrzeć na YouTube jakiś ich koncert?
Jaka jest wasza opinia na ich temat?
Rob: Naturalnie.
Manolis jest przyjacielem i świetnym muzykiem także w swoim zespole Dexter Ward, który
uwielbiamy! Nigdy go wcześniej nie spotkałem, ale znam Finger of Scorn i jego poświęcenie dla tego
zespołu. Poznałem go osobiście dopiero na ostatnim Keep It True i widziałem też jak gra z Dexter Ward! Zawsze był wspierający i wiem, że
wielu innych greckich fanów także!
Greg: Są
niesamowici. Poraża mnie myśl, że Cirith Ungol doczekało się swego tribute
bandu. Jesteśmy jak Abba!
34. „Death of the Sun” jest kolejnym moim
faworytem z tego albumu. Ta kompozycja jest niezwykle masywna. Jej wcześniejsza
wersja z kompilacji Metal Blade z 1982 jest także wybornie twardzielska. Jaka
jest wasza opinia o tych dwóch wersjach? Która wam lepiej leży?
Rob: Jestem
autorem tekstu i cieszy mnie niezmiernie, że istnieją dwie wersje tego kawałka!
Najbardziej mi pasuje oryginalna. Wokale Tima są niezwykle surowe na nagraniu i
to jest chyba to, co sprawia, że bardziej się do niej skłaniam. Naturalnie,
chcieliśmy by ten utwór na „King of the Dead” wypadł jeszcze lepiej, lecz
czasem trudno jest pobić samego siebie! Brian poprosił nas o któryś z naszych
utworów na swoją pierwszą kompilację. Byliśmy mu bardzo wdzięczni za pomoc jaką
nam zawsze okazywał, więc się od razu zgodziliśmy. Ostatnio ktoś go poprosił o
wskazanie najlepszych albumów Metal
Blade Records i wybrał właśnie „Metal Massacre vol. I” oraz „King of the
Dead”, a przecież jego wytwórnia wydała wiele naprawdę wspaniałych albumów. To
był prawdziwy zaszczyt!
35. Brian Slagel miał
sporo do powiedzenia przy miksowaniu „One Foot In Hell”, trzeciego albumu
Cirith Ungol. Podobno nawet sporo wyciął z finalnej wersji nagrania. Czy
rozmawialiście wówczas na temat jego poprawek edycyjnych? Czy dysponujecie
taśmami z usuniętym materiałem?
Rob: O stary,
naprawdę odrobiłeś pracę domową! Brian zawsze był naszym przyjacielem i zawsze
wspierał zespół. Gdyby nie jego Metal
Blade, możliwe że byśmy teraz nie rozmawiali. Zawsze dbał o to, by dodruki
naszych wydawnictw były obecne na rynku! Szczerze powiedziawszy, wydaję mi się,
że wyciął jedynie takie chórki w stylu Uriah Heep. Nadal ma taśmy-matki z procesu nagrywania i jestem
przekonany, że ówczesny miks wyszedł należycie! Na tej płycie jest kilka
naszych najlepszych kawałków jak „Blood
& Iron” i „Chaos Descends”!
36. Tytułowy utwór z
„One Foot In Hell” oparty jest ponoć na jednym z incydentów, który mieliście podczas
waszego występu – ktoś wam buchnął sprzęt po koncercie. Możecie nam przybliżyć
tę historię?
Rob: Tak,
pierwotnie teksty był zupełnie inny i opowiadał właśnie o tym wieczorze.
Graliśmy na jednej z tych bitw zespołów. To jeszcze było za czasów Neala Beattie’ego jako naszego
wokalisty. Mam kilka jego zdjęć z tego wieczoru, które wrzuciłem do Sieci! W
każdym razie, po koncercie jeden z zespołów chciał wtrynić część naszego
sprzętu do swojego vana. W dodatku trochę wydymał nas promotor, ale coś takiego
zdarzało się wówczas na porządku dziennym. Tekst, choć był całkiem spoko, nie
pasował tematycznie do zespołu, lecz bardzo podobała nam się muzyka, więc
trochę go pozmienialiśmy podczas sesji nagraniowej „One Foot In Hell”! Niektóre
nasze wcześniejsze teksty miały bardzo suchy humor. Nie jestem jakoś nimi
zażenowany, ale chcieliśmy brzmieć ciężko, a coś takiego średnio pasuje.
Rozmawialiśmy niedawno o tym, by napisać na nowo teksty do niektórych naszych
najstarszych utworów, co według mnie jest ekstra!
Greg: To jest
naprawdę stary utwór. Ledwo mogliśmy legalnie prowadzić samochód, gdy go
pisaliśmy!
37. „Paradise Lost”
to ostatni wysiłek studyjny w dotychczasowej historii Cirith Ungol. Rok 1991 –
okres, w którym bardzo wiele rzeczy się zmieniało w przemyśle muzycznym. Jak
wspominacie sesję nagraniową? Jak bardzo spieprzyła wytwórnia?
Rob: Głównym
problemem z tym nagraniem, z mojego punktu widzenia, był absolutny brak
kontroli nad nim przez zespół. Nie mogę winić jedynie Restless i Rona za zaistniałą sytuację, bo to oni płacili rachunki.
Wiem, że gdybyśmy mieli więcej do powiedzenia, to każda płyta brzmiała by
podobnie do „King of the Dead”. To trochę jak z wersjami reżyserskimi filmów –
dopiero wtedy możesz dostrzec, o co tak naprawdę miało chodzić zanim do tego się
dobrano w montażowni.
38. Podejrzewam, że
ze wsparciem i promocją też nie było za różowo, biorąc pod uwagę, że Cirith
Ungol przestało istnieć wkrótce po premierze tego wydawnictwa. Jak wyglądała
ówczesna promocja „Paradise Lost” w USA i w Europie?
Rob: Najgorsze
było to, że wytwórnia nie zabezpieczyła żadnej dystrybucji w Europie. Skończyło
się na tym, że samodzielnie musieliśmy kontaktować się z firmami, które
licencjonowały nasze poprzednie albumy na terenie Europy, lecz one już nie
chciały podjąć z nami współpracy. To było dziwne, gdyż myśleliśmy sobie „Hej,
to nie jest coś, co powinni ci goście z labela robić?”. Oprócz samej premiery,
nie przypominam sobie, by miała miejsce jakakolwiek promocja. Zwłaszcza w
Europie, gdyż wydawnictwo było tam niedostępne. Mieliśmy podpisany kontrakt na
trzy albumy z Restless, lecz wkrótce
po wydaniu „Paradise Lost” dostaliśmy list rozwiązujący umowę. To był jeden z
pierwszych gwoździ do trumny!
39. Czy uważasz, że
Ron Goudie zrujnował większość waszej wizji artystycznej na „Paradise Lost”? Na
tym albumie jest trochę absolutnie genialnych wałków, lecz by być zupełnie
szczerym, bardziej do mnie trafiają ich wersje z „Servants of Chaos”.
Rob: Dlatego
właśnie chciałem, by na „Servants of Chaos” znalazły się oryginalne wersje tych
utworów, aby słuchacze mogli sobie porównać obie odsłony! Lepsze wersje nam
wychodziły podczas nagrań na próbach, jednak nie zachowaliśmy ich, myśląc że
przecież będziemy je nagrywać profesjonalnie w studiu, więc po co nam one? To
był trudny okres dla zespołu. Jerry odszedł, Flint także wkrótce po nim, na
szczęście udało nam się zwerbować Jimmy’ego, który był naprawdę dobrym
gitarzystą. Pierwotny zamysł był taki, że Jimmy i Jerry mieli grać w duecie
gitarowym, lecz Jerry, ku naszej konsternacji, odszedł. Cały materiał na
„Paradise Lost” mieliśmy napisany wkrótce po wydaniu „One Foot In Hell”.
Szukaliśmy kogoś kto uzupełni luki w zespole. Natrafiliśmy na Boba i Joego –
naprawdę fajnych kolesi – którzy jednak odeszli zanim w ogóle nowy album
doczekał się swej premiery. Nasza wytwórnia, Enigma, borykała się z trudnościami i powoli przekształcała się w Restless Records. To wszystko złożyło
się na opóźnienie produkcji i premiery „Paradise Lost”. Ron Goudie, nasz producent, też był fajnym kolesiem i zostaliśmy
kumplami po tych wszystkich latach. Mieliśmy sporo różnic w wizji tego, jak ma
wyglądać album i jego produkcja, co skutkowało jeszcze większym napięciem. Nie
powiedziałbym, że zrujnował ten album. To określenie trochę na wyrost. Zdecydowanie
jednak miał na myśli coś zupełnie innego niż ja. Posiadanie producenta
muzycznego to fajna sprawa, jednak jak pokazała sesja do „King of the Dead”,
zespół samodzielnie potrafi nagrać album bez żadnych problemów. Niesamowitym
jest to, że teraz ćwiczymy w studiu, w którym nagrywaliśmy wszystkie nasze
dotychczasowe albumy. W dodatku, robimy to w pokoju, w którym nagrywałem bębny
do „Paradise Lost”. Na wznowieniu możecie obczaić foty.
40. Podczas sesji do
„Paradise Lost”, każdy z członków zespołu musiał nagrywać swoje partie osobno
do samego metronomu. Czyj był to pomysł? Podejrzewam, że raczej nie przypadł
wam do gustu?
Rob: O, tak!
Nienawidziłem tego klikacza. Jeszcze raz, by oddać Ronowi sprawiedliwość, wielu
uważa ten album za nasz najlepszy. Można się o to spierać, ale nie da się
ukryć, że włożyliśmy w niego wiele wysiłku. Gdy znowu wracałem do grania, to
nawet próbowałem ćwiczyć do metronomu, by utrzymać stałe tempo mojego
bębnienia, ale w końcu dałem sobie siana! Ha! Ron ma studio w Amsterdamie,
które jest dość znane i nawet mi powiedział, że już nie używa metronomu do
nagrywania ścieżek perkusyjnych. Fajnie. Ron będzie na Keep It True w przyszłym roku, więc możecie go poprosić o autograf
na albumach, w których tworzeniu brał udział!
41. „The Troll” i „Heaven Help Us” są utworami stworzonymi przez ówczesny nowy
narybek – Joego Malatestę i Roberta Warenburga. W jaki sposób obaj dołączyli do
Cirith Ungol? Czy Vernon i Jim odeszli w środku sesji nagraniowej „Paradise
Lost”? Jaka jest w ogóle twoja opinia o tych dwóch utworach?
Rob: Po tym jak
Flint i Jerry się z nami pożegnali, szukaliśmy nowej krwi i natrafiliśmy na
Joego i Boba. Byli bardzo utalentowanymi muzykami. Nigdy jednak nie zrozumieli
o jaką wizję chodzi w Cirith Ungol. Umówiliśmy się, że każdy z nich będzie mógł
dodać do naszego materiału po jednym utworze, co według mnie było w porządku z
naszej strony. Nie jestem wielkim fanem żadnego z tych utworów czy też „Go It Alone”, gdyż według mnie nie
pasują do klimatu Cirith Ungol. Są jednak nierozerwalnym elementem historii tej
płyty! Odeszli zanim album został wydany. Wtedy wzięliśmy Verna, który był
znakomitym basistą. Po naszym ostatnim koncercie w Ventura Theater w 1991 odeszli
obaj. W zespole zostałem sam z Timem.
42. Podobno mieliście
grać jako support Celtic Frost podczas ich koncertu w Los Angeles, gdzieś w
środku lat osiemdziesiątych, lecz nie doszło to do skutku. Słyszałem nawet
historię, że podobno nazwa Celtic Frost została zainspirowana waszym „Frost and
Fire”, jednak nigdzie nie znalazłem potwierdzenia tej tezy. Przejrzałem też
wywiady z Tomem G. Warriorem, jednak tam też nie było o tym wzmianki. Czy coś
wiecie na ten temat? W tamtym okresie komunikowaliście się jakoś ze sobą w
ogóle, na przykład wymienialiście ze sobą listy?
Rob: O, czegoś
takiego nigdy nie słyszałem. Owszem, Celtic Frost
grał w Ventura Theater. Nawet i chciałem się tam dostać, lecz mi się nie udało.
Ha! Nigdy nie słyszałem żadnej historii związanej z ich nazwą, więc nie mogę
potwierdzić jej autentyczności. Nigdy też ich nie spotkałem, ale to naprawdę
dobry zespół!
43. Robert ma
odjechaną katanę, całą w naszywkach Cirith Ungol To naturalnie bootlegi. Czy
będziecie w najbliższym czasie tworzyć oficjalny merch Cirith Ungol dla
undergroundowych fanów, by mogli także wyrazić swój kult dla waszego zespołu
nie tylko poprzez bootlegi?
Rob: Katanę skompletowałem
jako hołd dla ludzi, którzy tworzyli te naszywki. Podejrzewam, że kokosów na
nich nie zbili, a niektórzy przesłali mi nawet kilka ekstra lub zupełnie za
free, gdy powiedziałem im, że jestem z zespołu. Wielu myśli, że to owoc
zarozumialstwa, że mam całą katanę w naszywkach Cirith Ungol, ale jest zupełnie
na odwrót. To mój wyraz uznania dla wszystkich, którzy poświęcili swój czas na
stworzenie naszywek Cirith Ungol. Wielu z nich to fani zespołu. Tak przy okazji
– są już oficjalne naszywki na naszej oficjalnej stronie i kopią dupska!
Greg: Myślę, że
obecność tylu bootlegów jest miarodajnym wskaźnikiem naszej popularności. Dziesięć
lat temu jako jedyny sprzedawałem koszulki Cirith Ungol, teraz jest
przynajmniej dwudziestu innych.
44. Chyba powoli
zbliżamy się do końca tego wywiadu. Chyba nigdy nie miałem tylu pytań i mam
nadzieję, że nadal jesteście ze mną. Czy jesteście może zaznajomieni z jakimiś
zespołami heavy metalowymi z Polski z lat osiemdziesiątych (lub późniejszymi)?
Mieliście kiedyś okazję posłuchać nagrań KATa lub turbo?
Rob:
Przyjemnością jest odpisywanie na takie pytania i jestem naprawdę zdumiony
twoją wiedzą na temat zespołu i jego historii. Kojarzę oba te zespoły – są
interesujące i ciężkie! Szkoda, że nie mieliśmy możliwości zagrać z nimi
wspólnie, gdy byliśmy u szczytu swoich możliwości! Może to się zmieni, gdy już
wróciliśmy na dobre!
45. Cirith Ungol
razem z Manilla Road i Omen jest naturalnie uważana za świętą trójcę tematyki
tradycyjnego epickiego metalu. Graliście wspólnie z Omen na Frost and Fire i
będziecie grali z obydwoma tymi kapelami na przyszłorocznym Keep It True w
Niemczech. Jak wyglądały wasze relacje z tymi kapelami w latach
osiemdziesiątych? Wiedzieliście nawzajem o swoim istnieniu? Pisaliście ze sobą
lub graliście jakiś koncert razem?
Rob: Znaliśmy Manilla Road ze słyszenia, lecz wtedy żyliśmy w
bańce i całe USA miało nas w poważaniu. Dopiero dziesięć lat temu mogłem
usłyszeć jak grają! Graliśmy z Omen w
Country Club na koncercie zorganizowanym przez Metal Blade za dawnych czasów. Oba zespoły widziałem na żywo niedawno
i są to naprawdę konkretne kapele! Z tego, co pamiętam, to z każdą kapelą, z
którą kiedyś graliśmy, układało nam się nieźle. Niestety, dla nas, 90 procent
naszego czasu konsumował dojazd do klubu, bez soundchecku, często bez
garderoby, siedzenie bezczynnie przez kilka godzin, potem granie koncertu,
zabieranie gratów i jazda do domu, by się walnąć na wyrze o czwartej nad ranem
i wstać o ósmej, by następnego dnia pójść do pracy! Ha, smutne, lecz prawdziwe.
46. To by było tyle.
Jest jeszcze tyle pytań, które chciałbym zadać, lecz myślę, że na pierwszy raz już
wystarczy, choć powstrzymuję się z trudem. Cieszę się, że Cirith Ungol
powróciło. Jak myślicie, co przyszłość kryje przed zespołem? I, jako swoiste
domknięcie tego wywiadu, jaka jest wasza ostateczna wiadomość dla fanów
undergroundu z Polski?
Rob: Myślę że
przyszłość rysuje się w jasnych barwach. Jesteśmy niezwykle zaskoczeni i trochę
oszołomieni tym z jaką ilością uwagi się spotykamy. Zawsze wierzyłem w zespół i
naszą muzykę, lecz nigdy sobie nawet nie marzyłem, że będziemy headlinerami
takich festiwali! Moją wiadomością dla przyjaciół z Polski jest to: „Prawdziwy
metal nigdy nie zginie”. Zawsze miejcie wiarę. Mam nadzieję, że kiedyś zagramy
w Polsce i będziemy mogli się z wami wszystkimi spotkać! Przyrzekam, że będę
bił w bębny z całą swoją mocą i „The being called Ungol shall rise again from
its ashes”!
Greg: Doceniamy
całe wasze wsparcie i mam nadzieję, że wkrótce dla was zagramy!
Przeprowadzono: październik 2016