Artch - Another
Return
1988/2015, Divebomb Records
Jeżeli chodzi o metal, Norwegia jest chyba ostatnim krajem,
który by się kojarzył z power metalem na amerykańską modłę. A tu proszę, z
ziemi znanej z pomalowanych pand i palenia kościołów, przybył prawdziwy
metalowy cios w dobrym stylu.
Debiutancki krążek norweskiego Artch jest albumem wielowymiarowym
i nie ograniczającym się stricte do jednej stylistyki. Muzyka jest jasno
zainspirowana amerykańskim metalem i różnymi jego odmianami. Mamy tutaj wręcz
podręcznikowe us power metalowe szlagiery jak “Another Return to Church Hill”, “Metal Life” (ach, te inspiracje Liege
Lordem), uwięziony w sidłach podwójnej stopy “The Promised Land” czy “Reincarnation”.
Oprócz tego, znalazła się także garść utworów, którym bliżej raczej do grania w
stylu Lizzy Borden czy W.A.S.P. - “Power
to the Man”, “Where I Go”, “Shoot to Kill”... Ciekawostką jest
także “Loaded”, którego wydźwięk i
struktura jasno opierają się na klasycznym marszowym kawałku w stylu NWOBHM.
Do najmocniejszych utworów bezsprzecznie należy tutaj “Another Return to Church Hill”, który
wskakuje od razu po otwierającym płytę nieco kiczowatym, i raczej zbędnym,
syntezatorowym intro. W tej kompozycji krystalizuje się prawdziwa moc Artch.
Nie należy także zapominać o genialnym “Metal
Life” czy “Living in the Past” -
świetnym, mocnym utworze, nieco w stylu Heir
Apparent.
Na uwagę także zasługuje “Reincarnation”, który nęci nas swoją szybkością i Liege Lordowskim stylem, jednak jednocześnie
potrafiąc bardzo zgrabnie wyhamować w refrenie skandowanym nieco na modłę
niektórych utworów Intruder. Interludium z
tomami i charyzmatycznym podniosłym zaśpiewem za to jedzie na kilometr bardzo
zgrabną symulacją stylistyki Armored Saint.
Miks wszystkich instrumentów jest absolutnie idealnie
wyważony. Brzmienie jest dokładnie takie, jakie się oczekuje po metalu z rocznika
88 - ciężkie, soczyste, jaskrawe, przestrzenne, ciepłe i organiczne. Wszystko
świetnie podkreśla tłuste brzmienie gitary basowej, która dodaje nagraniu
charakteru.
Oprócz utęsknionego dążenia do stylistyki typowej dla
amerykańskich kapel, znajdziemy tutaj też nieco
Iron Maiden - czy we wstępie solowki do „Promised Land” czy w klimatycznej melorecytacji w „Another Return…”, nieco przypominającej
stylem tę z „Rhyme of the Ancient
Mariner”. Artch jednak potrafi nadać temu wszystkiemu własny sztych, np. W „Another Return…” szybko po wspomnianej
partii następuje fragment niezwykle podniosłych a przy tym energetycznych
chórków, bardzo zresztą charakterystyczny dla tego utworu.
Powala gra solowa, która zaraz obok głosu wokalisty tutaj stanowi
niezwykle ważki czynnik ogólnej kondycji tego albumu. Świetne, szybkie i
płomienne solówki, często składających się z konkurujących ze sobą gitar w
unisono, stanowią meritum wielu utworów z “Another Return”. Skoro mowa o
wokalu, warto nadmienić że islandzki wokalista Eric Hawk (a właściwie Eirikur
Hauksson) świetnie wpisuje się swym mocnym, silnym i charyzmatycznym wokalem w
stylistykę firmowaną przez takie nazwiska jak Joe Comeau, Harry Conklin czy Bruce
Dickinson.
Oprócz “Another Return” Artch nagrał drugi album,
zatytułowany “For the Sake of Mankind” w 1991 roku, który już nie był tak dobry
jak debiutancki krążek. Zespołowi nie udało się wpisać w sukces power metalowej
sceny w Europie, co zapewne zaowocowało rozpadem kapeli po nagraniu drugiej
płyty. Możliwe, że samo miejsce pochodzenia stanowiło tutaj przeszkodę, w końcu
Norwegia to mekka black metalu. Artch jednak pozostawił po sobie niezwykłe
dziedzictwo muzyczne, a “Another Return” jest swoistym kultowym klasykiem,
który docenią zwłaszcza fani Crimson Glory, Heir Apparent, wczesnego Fates
Warning czy Liege Lord. Sam zespół
zreaktywował się w 2000 roku i od tamtej pory sporadycznie koncertuje tu i
ówdzie, a samo “Another Return” doczekało się w końcu zremasterowanej reedycji.
Nie zawiera ona co prawda żadnego bonusowego materiału, jednak w środku
znajdziemy spory booklet, w którym oprócz tekstów, pojawiają się takzż zdjęcia,
skany plakatów oraz esej dotyczący Artch.
Ocena: 4,9/6